Atmosfera w grupie promotorskiej Andrzeja Wasilewskiego robi się coraz bardziej gęsta. Wyników sportowych prowadzeni przez niego zawodnicy obecnie nie mają, a już na pewno nie są to wyniki tak spektakularne, by ktoś w świecie się z nimi liczył. Do tego coraz więcej przesłanek jest ku temu, że relacja promotor-zawodnicy nie jest dobra.

To tak w skrócie i dosyć sporym uproszczeniu. Stajnia bokserska, która w dalszym ciągu jest największa w naszym kraju i która może pochwalić się największymi sukcesami, nie funkcjonuje tak, jak należy. Po mału w łańcuchu brakuje smaru i ten skrzypi. Po mału z coraz większym trudem przychodzi pokonanie każdego kolejnego kilometra. Coraz większej ilości kolarzy z peletonu narzeka na to, że nie daje rady takim sprzętem pokonywać kolejnych okrążeń.

Temat ruszył ostatnio na Twitterze Kamil Łaszczyk, którego nigdy wcześniej w takiej sytuacji nie obserwowaliśmy. Trenuje cały czas do walki-widmo, która nigdy może nie nadejść. Próbuje skontaktować się ze swoim promotorem, który wyraźnie nie chce z nim rozmawiać. Zawodnik czeka, promotor milczy, a czas płynie. Miesiąc za miesiącem przelatuje przez palce jak szalony.

Krzysztofowi Głowackiemu telefon od dłuższego czasu nie zadzwonił, a dzwonić powinien, bo ptaszki ćwierkają, że kolejny jego pojedynek ma się odbyć już 27 stycznia. Info w tej sprawie? Na razie cisza, choć numer telefonu Główka cały czas ma ten sam i odbiera lub oddzwania – wiem, bo ostatnio rozmawialiśmy. Żal jest dosyć spory, a z każdym dniem milczenia niezadowolenie przemienia się w narastającą frustrację.

„Widzisz, chciałbym zjeść sobie barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, może coś słodkiego. Nie zjem, bo może będę miał walkę. Mam taki organizm, że pofolguję sobie trochę z jedzeniem i już mam kilka kilogramów więcej. Teraz ważę 97, ale więcej już nie mogę. Męczy mnie późniejsze zbijanie wagi, wolę mieć kilka kilogramów więcej przed walką niż dużo za dużo. Na końcu okaże się, że trenowałeś, trzymałeś wagę, uważałeś na jedzenie, w święta sparowałeś, a walki nie ma i wszystko idzie na marne. Potem to wpływa na głowę. Nie wiesz, czy jest sens zaangażować się w 100%, bo już raz to było bez sensu. Promotorzy nie muszą trzymać diety, nie muszą trenować i biegać. Oni posiedzą z rodziną przy stole i mogą jeść co chcą – nie muszą zapierdzielać. Może dlatego nie doceniają naszego wysiłku.”

Po drodze z Andrzejem Wasilewskim nie jest również Ewie Piątkowkiej, która od września 2016 roku nie wyszła ani razu między liny. Miała swoje problemy w międzyczasie – zgoda, ale zaraz minie 15 miesięcy od wywalczenia w Gdańsku pasa. – Gdyby to zależało ode mnie, to walczyłabym wcześniej – powiedziała niedawno podczas wywiadu ze mną. Zero było w tym złośliwości, ale między wierszami nawet ślepiec by dostrzegł sporo ironii i – w moim przekonaniu – również i żalu. Mistrz co jakiś czas powinien pojawić się w ringu z czystej przyzwoitości.

Rozmawiałem niedawno z Arturem Szpilką. Swoją przyszłość wiąże z Andrzejem Gmitrukiem, który będzie go przygotowywał do kolejnej walki. Gmitruk to AG Promotions, czyli promotor bokserski, który również zajmuje się organizacją gal. Na pytanie o potencjalny konflikt interesów pomiędzy promotorami odpowiedział krótko: „Mnie interesuje tylko moje dobro. Wasilewski szczęśliwy nie był, ale to mi ma być dobrze”. Znowu – boks to sport indywidualny, ale słowa dosyć jasno pokazują, w jakiej relacji są obaj panowie.

Rozmawiałem ostatnio z Maciejem Sulęckim. On z promotorem kontakt ma, rozmawiają, mieli okazje się nawet spotkać. Wypiłem ze Striczem kawę, pokazywał mi zdjęcia swojej córki w telefonie. O Wasilewskim zbyt dużo nie było, bo Sulęcki leczy rękę i póki co do ringu nie wyjdzie. Ton jego wypowiedzi oraz wojenki twitterowe w przeszłości jasno pokazują, że obaj panowie życzeń na święta sobie nie wysyłają. Gdyby nie wspólny interes, to pewnie więcej w życiu nie mieliby potrzeby spotkać się i wypić ze sobą kawę.

Kamil Szeremeta ma wyjść do ringu podobno 27 stycznia podczas gali we Włoszech. Nic nie wie, nie wie co ma robić, coś słyszał, ale oficjałki wciąż brakuje. Jest zirytowany, gdyż być może robi to na marne, a po kilku tygodniach zasuwania trzeba będzie zrobić przymusowe roztrenowanie.

Nie narzeka Krzysztof Włodarczyk, bo zawalczył w turnieju WBSS, zarobił dużo pieniędzy, w życiu sporo już osiągnął i tak naprawdę nic nie musi. Był jednak taki czas w jego życiu, że czekał, czekał i czekał nie wiadomo na co. Gdy mieliśmy okazję rozmawiać już w sumie dawno temu, to też taki obrót spraw mu się nie podobał.

Doczekaliśmy czasów, gdy najlepsi pięściarze w naszym kraju dowiadują się o kolejnych plotkach i potencjalnych walkach od dziennikarzy. Obserwujemy sytuacje, że ci, którymi inspirują się młodzi chłopacy z sali treningowej, o swoich walkach czytają w internecie.

Mimo wszystko chyba nie tak to powinno wyglądać.

KOMENTARZE