Równo dwa lata temu Maciej Sulęcki stoczył znakomity, choć minimalnie przegrany pojedynek z Danielem Jacobsem. Jak sam mówi: „to wynik idzie w świat”, aczkolwiek jego postawa w kwietniu 2018 kazała wierzyć, że świetlana przyszłość stoi przed nim otworem. W międzyczasie zmarł jego trener i wielki autorytet Andrzej Gmitruk, przegrał pojedynek o tytuł mistrza świata i przejechał się na kilku osobach. Dziś czeka na kolejne wyzwania i przyznaje, że cel w jego głowie zostaje ten sam – tron. Wejście na bokserski tron jest tym, co w dalszym ciągu go napędza.

Miło mi cię Maćku słyszeć – niecodziennie rozmawiam z przyszłym mistrzem świata.

Maciej Sulęcki: No, w końcu ktoś mnie nazwał przyszłym mistrzem świata! A nie byłym pretendentem lub pięściarzem w zawieszeniu (śmiech).

Maćku, czas szybko leci. Dziś mijają dokładnie dwa lata od twojej walki z Danielem Jacobsem. Na Twitterze napotkałem na filmik, który został nagrany w przerwie pomiędzy rundami. To słynna przemowa Andrzeja Gmitruka, w której cię instruował. Zrobiło ci się ciepło na sercu oglądając to raz jeszcze?

MS: Zdecydowanie. To jeden z tych filmików na Youtube, do których często wracam. Przypominam sobie momenty z mojej kariery i w tym przypadku aż mam ciarki.

Siedziałem w Łomży przy narożniku Artura Szpilki i nie widziałem żadnego wsparcia ze strony jego trenera, Romana Anuczina. Zero porad, motywowania – nic. Trener Gmitruk instruował cię z narożnika wzorowo.

MS: Andrzej Gmitruk był znakomitym fachowcem, dobrym trenerem i doskonale znał się na ludziach. On wiedział, jakie komunikaty ma kierować do pewnych osób, aby to przyniosło spodziewany efekt. Wiedział, że mam twardy charakter i jestem człowiekiem, na którego trzeba czasami tupnąć. Zdawał sobie sprawę, jakich komend potrzebuje bokser pomiędzy rundami, gdy dostaje się sporo ciosów i trudno o pełne zrozumienie czy koncentrację. Potrafił swoje podejście dopasować do człowieka, co jest tak naprawdę kluczem do sukcesu w najważniejszych bojach. Zdaje sobie sprawę z tego, że wsparcia takiego fachowca jak trener Gmitruk już w karierze miał nie będę. To doświadczenie, charyzma, czucie chwili – tego wszystkiego nie da się kupić ani wytrenować.

Jak wspominasz dzisiaj walkę sprzed dwóch lat? Wszyscy byli z ciebie dumni, mimo że nie udało się wygrać. „To wynik idzie w świat” napisałeś wczoraj na Twitterze.

MS: Na pewno ten pojedynek bardzo dużo mi dał. Mimo że to była przegrana walka, to otworzyła mi pewne drzwi, co w boksie nie zdarza się często. Umożliwiła mi rok później starcie o tytuł, dobre kontakty z Eddie Hearnem. Dziś jestem w czołówce wszystkich rankingów, ludzie mnie znają i wiedzą, kim jest Maciej Sulęcki. Jestem jednak bardzo ambitny i zdaje sobie sprawę, że po walce tylko wynik się liczy. Uważam, że byliśmy w stanie zrobić jeszcze więcej, by wygrać. Mogliśmy w pewnym momencie podkręcić tempo i zmęczyć jeszcze bardziej Jacobsa. Fajnie by było, gdyby udało się kiedyś doprowadzić do rewanżu, ale wydaje mi się, że jest to nierealne.

Nie boisz się tego, że w obecnej sytuacji będzie mniej gal, pojedynki będą tylko o stawkę i na pewnym poziomie, a ty jesteś po przegranej, kontuzji i w obecnej sytuacji na świecie będziesz miał trudniej? Ciężej będzie ci wrócić od razu do wielkich pojedynków? Może zabraknąć walk na powrót, na przetarcie itp.

MS: Ludzie czasami mówią, że ja dostałem walkę o mistrzostwo świata. Nieprawda! Ja zasłużyłem sobie na pojedynek o tytuł mistrza świata. Cały czas jestem w czubie, wśród tych pięściarzy, którzy będą między sobą toczyć boje w czołówce. Ja tylko muszę wrócić po kontuzji, stoczyć może jedną walkę, żeby zobaczyć co i jak i nie ma na co czekać, trzeba skupiać się na poważnych wyzwaniach.

https://twitter.com/MatchroomBoxing/status/1255127879442202625?s=20

Trudniej jest w tym biznesie funkcjonować człowiekowi z twardym charakterem? 

MS: Na pewno trudniej jest mi się z pewnymi ludźmi dogadać. Jestem indywidualistą, twardo stoję przy swoim i ciężko przekonać mnie do zmienienia postrzegania pewnych spraw. Uważam jednak, że gdybym taki nie był, to na pewno nie zawędrowałbym tu, gdzie dzisiaj jestem.

Czułeś, że ludzie byli trochę zawiedzeni twoją porażką z Demetriusem Andreade? Kamil Szeremeta ma stoczyć walkę z Giennadijem Gołowkinem i – wiadomo – to legenda, z nim przegrać to nie wstyd. Mam jednak wrażenie, że niektórzy poczuli niedosyt, że ty przegrałeś z gościem, który jest znakomitym sportowcem, ale nie jest mega gwiazdą.

MS: Wiesz co, mnie nie interesuje to, co mówią ludzie. Styl robi walkę. Wiedziałem, że będzie cholernie trudno, bo to bardzo niewygodny rywal. Na sparingach miałem bardzo duże problemy z wysokimi mańkutami, takimi połamanymi trochę jak Andreade. Przez pierwszy miesiąc, może dwa trudno było mi się pogodzić z porażką. Styl, w jakim przegrałem, bardzo mnie bolał. Nie mogłem tego przełknąć. Wtedy spotkałem wielu ludzi, którzy przed pojedynkiem trzymali za mnie kciuki i życzyli mi wszystkiego najlepszego, a po walce jechali ze mną. Te same osoby zmienił swoje zdanie o 180 stopni. Nie mówię o konstruktywnej krytyce – ja byłem sam wobec siebie najbardziej surowym człowiekiem. Mówię o pełnym wsparciu przed i hejcie po. Ludzie są dzisiaj niestabilni. Są nieszczerzy i mają dwie twarze. Mówią ci jedno w poniedziałek, by we wtorek mówić coś zupełnie innego.

Przed twoją walką z Andreade czy przed ostatnim pojedynkiem Adama Kownackiego wiele osób widziało na waszych biodrach pasy mistrzowskie, a chwilę później nie mieli złudzeń, że takie coś nie miało prawa się nigdy wydarzyć.

MS: Ludzie są w dzisiejszych czasach puści. Te nasze krajowe piekiełko bokserskie jest pozbawione lojalności i jakichkolwiek zasad, wartości. Idealny przykład podałeś z Adamem Kownackim – nie było w Polsce osoby, która nie wierzyłaby w jego zwycięstwo. Po Heleniusie jednak wszyscy nagle zmienili zdanie. To jest przykre, bo dopiero po walce z Andreade’m spotałem się z takim hejtem. Przez pierwsze dwa miesiące to bolało. Ja jestem z natury człowiekiem bardzo nieufnym. Gdy przyszły sukcesy i ludzie zaczęli we mnie wierzyć, to ja też trochę uwierzyłem ludziom – ich szczerym zamiarom. Gdy jednak potknąłem się, to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Okazało się, że wiele osób to zwykłe gnoje. Mówi się, że wszystko robi się dla kibiców. Tak, ale tylko dla tych, którzy potrafią cię konstuktywnie skrytykować.

Ludzie pisali, że Sulęcki jest skończony? Że już nic z niego nie będzie?

MS: Tak, oczywiście, wiele razy. Nie mogę się jednak tym przejmować, zajmować sobie tym głowy.

Ciebie Maciek chyba trudno shejtować. Ty masz do siebie dystans, twardo stąpasz po ziemi.

MS: Ja zawsze mówiłem, że z Andreade przegrałem, bo zmierzyłem się z rywalem, który kompletnie mi nie pasował. Jestem pewien, że drugiego takiego pojedynku już w życiu nie stoczę. Z każdym innym pięściarzem na świecie jestem w stanie albo wygrać, albo przynajmniej stoczyć bardzo dobrą walkę.

Umówmy się – z Andreade nikt nie chce walczyć. Minął prawie rok, a on boksował raz na małej gali w środku tygodnia.

MS: Dokładnie, w ogóle mnie to nie dziwi. Mnie nie można teraz porównywać do Andreade, bo to jak porównywanie gówna do złota. Jego styl jednak sprawi problemy każdemu. Uważam, że Canelo go pokona, Gołowkin z nim przegra. Alvarez, który jest uznaną marką, wie, że taka walka z Andreade będzie do dupy. Jego akcje po takim pojedynku również spadną, więc nikt nie spieszy się do walki z Andreade.

Jesteś dziś sfrustrowany? Przerwą, porażką, kontuzją, pandemią itp.?

MS: Po walce z Andreade, gdyby wszystko było dobrze ze zdrowiem, chciałem szybko wrócić na ring. Problemy z ręką były, ale chciałem pokazać, że jestem, że ta walka mnie nie załamała, nie zostawiła śladu na moim ciele i w głowie. Natomiast kontuzja, dwie operacje, teraz pandemia i to wszystko trochę mnie dobiło. Teraz szanse się trochę wyrównują, bo cały świat stoi, ale liczyłem na walkę wiosną.

Ostatnio rzadko pojawiasz się w mediach. Potrzebowałeś trochę spokoju czy po prostu dziennikarze stwierdzili, że nie ma po co do ciebie dzwonić, skoro nie boksujesz i szybko to się nie zmieni?

MS: Nie wiem, może jedno i drugie? Co mnie to w sumie interesuje? Najważniejsza jest dziś dla mnie moja rodzina, której poświęcam cały swój czas. Z córką spędzam wszystkie dni, czasami mam dość jej brojenia, ale zdaje sobie sprawę z tego, że po takich rodzicach musi być małym łobuzem. Wszystko, co robię, robię dla rodziny i bliskich. Cały czas trenuję, pracuję nad formą i czekam, żeby w końcu wrócić między liny. Nie na wszystko mam wpływ, ale mam nadzieję, że to za moment wszystko wróci na właściwe tory.

Ty jesteś dziś Maciek bardziej nieufnym człowiekiem niż jeszcze – dajmy na to – dwa lata temu?

MS: Myślę, że tak. Na pewno przydał mi się każdy liść z prawdą, którego otrzymałem w ostatnim czasie. Pewnie był mi potrzebny, na pewno w czymś pomógł, coś rozjaśnił.

Jaki jest plan na najbliższe miesiące? Czy wiesz już cokolwiek na temat tego, co czeka cię w niedalekiej przyszłości?

MS: Rozmawiałem z panem Andrzejem Wasilewskim już kilkukrotnie. Muszę do końca wyleczyć rękę. Uderzam już w worek, ale potrzebuję jeszcze z dwa tygodnie. Ja będę miał gdzie walczyć. Eddie Hearn chce mnie na swoich galach. Jakie sa konkrety, planowane daty, miejsce itp. – nie mam pojęcia. Chciałbym jak najszybciej – koniec wakacji, może początek jesieni? Lepiej skoncentrować się dziś na robocie niż gadać, planować i marzyć. Jak ręka będzie zdrowa i skończy się pandemia, to można myśleć. Jestem gotowy na najlepszych na świecie, mógłbym ponownie walczyć z Jacobsem, może skonfrontować się z Eubankiem? Czemu nie, jestem otwarty na wielkie walki!

KOMENTARZE