Uwielbiam śledzić losy polskiej piłki. Im jestem starszy, tym więcej mam przemyśleń. Im więcej widziałem i im więcej rozumiem, tym bardziej traktuję ją jako zjawisko. Zlepek patologicznych decyzji, które wpływają na to, że jesteśmy pośmiewiskiem na skalę światową.
Bo polska piłka to nie Robert Lewandowski. To rzecz jasna widać na pierwszy rzut oka i z tego możemy być dumni, ale przecież kariera Lewego nie będzie wiecznie trwała. Jeżeli chodzi jednak o procesy, to u nas wszystko leży rozłożone na łopatki. Nie ma schematów i mechanizmów. Wszystko robione jest tylko na tu i teraz. Bez wybiegania w przyszłość i głębszej refleksji nad kolejnym krokiem.
Maciej Skorża został wraz z Lechem Poznań mistrzem Polski i w końcu zbudował drużynę, na którą patrzyliśmy z wielkim optymizmem. Minęło kilka tygodni i Kolejorz w niczym nie przypomina ekipy, która w końcówce maja była najlepsza w naszym kraju. Wpływ na to miała na pewno decyzja Skorży, który z powodów osobistych musiał odejść od zawodu i poświęcić więcej czasu rodzinie. Co robią włodarze Lecha w takim momencie? Nie tylko nie wierzą trenerowi obawiając się, że ma nagraną inną pracę, ale sprowadzają w jego miejsce nowego trenera z Holandii. To dziwne, bo wcześniej pierwszym szkoleniowcem miał zostać Rafał Janas, asystent Skorży, który przy nim uczy się zawodu trenera i który jak nikt inny wie, jak powinno być kontynuowane dzieło, które zostało stworzone.
https://twitter.com/Meczykipl/status/1558770863222231040?s=20&t=uF1pdoFfwhQ-Jz-xh8hLUg
W Barcelonie asystent Pepa Guardioli, Tito Vilanowa, potrafił przejąć pierwszą drużynę. Zinedine Zidane mógł być następcą Carlo Ancelottiego, któremu wcześniej przyglądał się z bliska. Janasa w klubie nie ma, bo był człowiekiem Skorży. Skorży, któremu posypało się życie osobiste i odszedł awaryjnie z klubu. Nie do Legii czy innego zespołu. Odszedł z pracy, bo stwierdził, że są w życiu rzeczy ważniejsze niż trenowanie drużyny piłkarskiej.
Do Legii Warszawa zawitał ponownie Carlitos, którego znamy już z polskich boisk. Hiszpan strzelił 24 gole na naszych ligowych boiskach w barwach Wisły Kraków i 21 w koszulce Legii. Biała Gwiazda wyciągnęła go z hiszpańskiego Eldense i dała mu nowe życie – wcześniej piłkarz błąkał się w niższych ligach i słabszych drużynach w Hiszpanii – łącznie w wieku 27 lat, czyli w momencie przyjścia do Polski, miał na swoim koncie strzelonych 36 goli i nie zerkał w jego kierunku nikt poważny. Nagle trafił los na loterii – zainteresowała się nim polska drużyna z wielkiego miasta, ze wspaniałą historią i wieloma kibicami. Pokazał się z dobrej strony i zaczął strzelać. W naszym kraju spędził dwa lata.
I poszedł. Za kasą. Do Arabii Saudyjskiej, gdzie był łącznie pół roku. Potem trafił do Panathinaikosu Ateny, gdzie w poprzednim sezonie strzelił 12 goli. I teraz Carlitos jak wielki bohater wraca do Ekstraklasy. Kibice są w euforii, bo gość, któremu nie do końca życie potoczyło sie tak, jak powinno, dziś jest witany jak bohater przez największy polski klub. Zamiast grać w najlepszej naszej ekipie wybrał petrodolary. W skrócie: zostawił nas dla kasy.
Legia była też zainteresowana Aleksandarem Prijovicem, również swoim byłym zawodnikiem. Serb po pobycie w Polsce grał w PAOK-u Saloniki, potem w Arabii i Australii. Z poważną piłką, jak się pewnie domyślacie, nie ma od jakiegoś czasu za wiele wspólnego.
Ostatnio do Unionu Berlin poszedł Paweł Wszołek, którego Bundesliga w brutalny sposób zweryfikowała. Po totalnej klapie i zaledwie 17 minutach rozegranych u naszych zachodnich sąsiadów, skrzydłowy wrócił do Polski. Nie będzie przesadą, jeżeli napiszę, że dziś jest mocnym punktem Legii. O Wszołku pisałem tak:
„Wszołek w Niemczech był przyspawany nawet nie do ławki rezerwowych, a do krzesełka na trybunach u naszych zachodnich sąsiadów. Union w czasie jego obecności w Berlinie rozegrał 31 spotkań. W kadrze meczowej Wszołek był trzykrotnie. Łącznie rozegrał jeden mecz, a w zasadzie, będąc bardziej precyzyjnym, 17 minut w Pucharze Niemiec.
Prosty przykład, jeden piłkarz. Dobry jak na polskie warunki, ze sporym potencjałem, swego czasu wyróżniający się w naszych rodzimych rozgrywkach. W Europie zupełnie anonimowy, w Europie B, bo przecież nikt nie mówi o wielkich klubach, w których miałby błyszczeć. Mówimy o średnim poziomie, na którym nie zdołał się przebić. Do Polski wrócił, wszedł na murawę na 9 minut i strzelił gola. Zanotował trafienie, które pomogło Legii wygrać z Zagłębiem Lubin 3:1.
Wszołek, Kownacki, Furman, Wolski i wielu, naprawdę wielu innych – oni wszyscy byli za dobrzy na Ekstraklasę, a za granicami naszego kraju – hmmm – po prostu byli, przeważnie bez rewelacji. Wrócili do nas i znowu czarują, znowu zbierają brawa. Coś nam się wydaje, że to najlepiej o nas, jako o Ekstraklasie nie świadczy. Chyba że jest inaczej i źle ułożyliśmy te kilka klocków.”
Ktoś u nas gra w piłkę, wyróżnia się, daje sobie radę i od razu ucieka za granicę. Gdy noga mu się powinie – wróć! – z powrotem chce grać w Ekstraklasie. Lidze pojemnej i nie mającej dna dla przeciętniaków. Ludzi, którzy nie powinni w ogóle dostawać drugiej szansy. Którą my, mając jakieś zasady i sami siebie ceniąc, powinniśmy bezpowrotnie wypluwać z ligi nie pozwalać takim piłkarzom wracać. Albo pozwalać im wracać, ale tylko w momencie, gdy gdzie indziej udowodnią swoją wartość i zapracują sobie na ponowne reprezentowanie Ekstraklasy.
Naszym problemem jest to, że my sami siebie nie cenimy. Jesteśmy jak mąż, którego żona wielokrotnie zdradziła, ale cały czas wierzymy, że to ostatni raz i chęć poprawy w końcu będzie miała miejsce w rzeczywistości. Jesteśmy tak słabi, że nie potrafimy odmówić komuć, do kogo mamy sentyment. Polscy piłkarze rozumieją biznes – pokazują swoją wartość i bardzo szybko wiedzą, że w biznesie chodzi o zarabianie pieniądzy. Ludzie teoretycznie mądrzejsi od nich, ci, którzy ich zatrudniają, nie są w stanie trzymać się sztywno planu, który ma pomóc nam wszystkim wydostać się z marazmu.
Obserwuję tragiczne zarządzanie Wisłą Kraków, która w konsekwencji spadła z Ekstraklasy. Obserwuję drużynę Lecha, która jest kadrowo rozsypana w środku okienka transferowego i kilkanaście tygodni po zdobyciu mistrzostwa Polski. Widzę ściąganych do niedawna masowo obcokrajowców do Cracovii, która kopie się w dole tabeli i zmianę trenera w Radomiaku Radom, który nie awansował do europejskich pucharów będąc bieniaminkiem. Obserwuję te wszystkie nielogiczne fikołki i zastanawiam się, jak niemądrymi ludźmi są osoby zarządzające polską piłką. Biję się z myślami samemu sobie tłumacząc, jak to jest, skoro piastują takie funkcje w tych klubach. Teoretycznie przecież muszą mieć głowę na karku. Muszą mieć czutkę biznesową do zarabiania pieniędzy i podejmowania odpowiednich decyzji, bo gdyby tego nie mieli, to przecież na pewno tak daleko by w życiu nie zaszli.
Nie umiemy kupować piłkarzy. Umiemy ich szybko sprzedawać. Nie umiemy opracować schematu działania i nie mamy żadnej filozofii w patrzeniu na proste sprawy. Są emocje, szybkie decyzje, zwolnienia i kupieni gracze. Nie ma patrzenia szerszego i z kilku perspektyw. Wszystko robione jest na łapu capu niezmiennie od wielu lat, gdy pukamy w dno europejskiej piłki od spodu.
Bawi mnie obserwowanie polskiej piłki i głoszenie tych wszystkich poważnych tez, które nie mają nic wspólnego z prawdą. Bawi mnie kłócenie się o młodzieżowca i inne bzdety, bawi mnie obwinianie prezesów za to, że lewy obrońca nie potrafi wrzucić piłki w pole karne. Takich absurdów, jakie mamy w krajowej piłce, nie ma nigdzie na świecie. I, co najgorsze, dobrze jest nas z tym, że z kolejnych porażek nie wyciągamy żadnych wniosków.