Dziś mija sześć lat od walki Artura Szpilki z Deontayem Wilderem o pas mistrzowski w kategorii ciężkiej. Młody chłopak miał wielkie marzenie, by dzierżyć najbardziej prestiżowy tytuł w sportach walki. Był przekonany, że ta sztuka mu się uda. Nie dopuszczał do siebie innej informacji niż ta, że pokona Amerykanina i sięgnie gwiazd.

Sześć lat to zaledwie skrawek naszego życia. Wtedy pisałem już teksty na blogu, dziś w dalszym ciągu to robię, każdy kolejny upływający rok spowodował, że pewne rzeczy się w moim życiu zmieniały, ale przeważnie były to zmiany na plus. Pomyślcie sobie, że kończycie studia i w wieku 24 lat idziecie do pracy w korporacji. Zaczynacie od stażu, chwilę później pojawia się pierwsza umowa o pracę, następnie awans, podwyżka, przy dobrych wiatrach kolejny awans i znowu większa kasa. Mija sześć lat i macie już ugruntowaną pozycję w firmie, jest w niej sporo osób, które przychodziły do pracy po was. Jesteście jednymi ze starszych i bardziej doświadczonych, zaczynacie coś znaczyć. Przez te ponad 70 miesięcy wykonaliście kawał dobrej roboty, a najlepsze wciąż przed wami.

Obojętnie czego byście nie robili – czy pracujecie w rachunkowości, gastronomii, w banku czy w szpitalu – po sześciu przepracowanych latach jesteście tylko lepsi. Zupełnie inaczej jest w sporcie, gdzie taki okres to wieczność. Czas, w którym wszystko może wywrócić się do góry nogami.

Sześć lat temu Szpilka był przed ostatnim etapem wchodzenia na szczyt. Pokonał Tomasza Adamka, pokazał się kilkoma dobrymi występami w Stanach Zjednoczonych, był człowiekiem, który elektryzował fanów i dzielił społeczeństwo w naszym kraju na ludzi, którzy go kochają i tych, którzy nie mogą na niego patrzeć. Niespełna 27-letni pięściarz miał wszystko, aby zrobić wielką karierę. Porażka z Wilderem? Wstydu nie przyniosła – nokaut był widowiskowy, ale Szpilka pokazał się w tej walce z dobrej strony. Wielu wcześniejszych i późniejszych rywali Amerykanina nie było w stanie postawić mu się tak, jak zrobił to bokser z Wieliczki. Wielki świat boksu dostrzegł kogoś, kto może namieszać. Kwestią czasu miał być jego powrót i kolejne walki o stawkę.

Dziś mamy świeżo w pamięci walkę Szpilki z Łukaszem Różańskim, wcześniej bój z Siergiejem Radczenko. Arturowi można wiele zarzucić, ale nigdy nie unikał wyzwań sportowych i zawsze ambitnie patrzył w przyszłość – chciał mocnych przeciwników, którzy zapewnią mu wysokie wynagrodzenia. Źle dobierani rywale na różnych etapach kariery, konfilty z promotorem, kontuzje i nieodpowiednie podejście do sportu (zmiany trenerów, różne kategorie wagowe) spowodowały, że dziś większość kibiców widzi go na straconej pozycji w walce o to, aby kiedykolwiek z kimkolwiek jeszcze wygrać. Dziś za wysokimi programi dla Szpilki jest gość, który te sześć lat temu podziwiał Szpilkę sprzed telewizora i nawet nie marzył o tym, żeby podczas tej samej gali walczyć z nim na jednej karcie walk.

Jeżeli wstajecie rano do pracy i jesteście załamani tym, że zarabiacie za mało, a macie pracy za dużo, to pamiętajcie proszę, że każdego dnia robicie progres. Rozwijacie się i codziennym siedzeniem przed komputerem zasuwacie na to, żeby jutro mieć lepiej. Sportowiec, który w wieku 27 lat był blisko szczytu, sześć lat później może do wielkich momentów wracać tylko we wspomnieniach i być zupełnie w innym położeniu. Mierzyć inaczej i celować w co innego. Przyzwyczaić się do sytuacji, w której jeszcze chwilę temu nie zakładał, że może się kiedykolwiek znaleźć.

KOMENTARZE