Z grymasem na twarzy patrzymy w kierunku kolejnych obostrzeń, które nakłada na nas nasz kochany rząd. Klniemy pod nosem, bo znowu robimy krok w tył i niewiele wskazuje na to, abyśmy szybko wrócili do normalności. Do stanu rzeczy sprzed roku, gdy byliśmy wolni. Mogliśmy robić to, na co przyszła nam ochota.

Rok temu marzyłem czasami o tym, żeby posiedzieć w domu. Cieszyłem się, gdy przełożono mi wyjazd służbowy i nie musiałem poświęcać soboty czy niedzieli na nagrywanie materiałów promocyjnych przed kolejną galą FEN. Spośród wydarzeń bokserskich, na które się wybierałem, nierzadko odrzucałem te, które mniej mnie interesują i jechałem tylko tam, gdzie mogłem spodziewać się emocji i pojedynków na odpowiednim poziomie. Czy żałowałem? Czasami tak, bo przecież lubię spod ringu oglądać boks czy MMA mając pełne przekonanie, że robię to z chęci, a nie z musu, a ktoś stoi nade mną i każe mi pisać artykuły na ten temat. Czy marzyłem przed rokiem o wolnym wieczorze przed telewizorem? Oczywiście, że tak – każdy potrzebuje czasami momentu na złapanie oddechu.

Reset trwa już jednak długo, za długo, a jeszcze trochę potrwa. Czytałem kiedyś opinię jakiegoś mądrego człowieka, który powiedział, że wirus będzie już z nami zawsze, w co oczywiście nie wierzę, ale już nie jestem tak pewny, czy świat aby na pewno wróci do normalności. Czy będziemy chcieli gnać co weekend w celu realizowania swoich zainteresowań? Może latem tak – będzie ładnie, ciepło, bez wiatru i deszczu. Ale czy przyzwyczajeni do domatorstwa za kilka miesięcy będziemy łapać życie całymi garściami od października do kwietnia? Czy będziemy chodzić do kina i wydawać na popcorn z colą kilkadziesiąt złotych, skoro tyle kosztuje półroczna subskrypcja na Netflixa z paczką znajomych? Czy będziemy płacić za weekendowy wyjazd na galę bokserską, skoro za 40 złotych możemy spotkać się z trzema kumplami i spędzić miło wieczór zajadając pizzę i popijając Jacka Danielsa?

Lubiłem pójść na mecz piłkarski, nawet w zimę, posiedzieć na trybunach i obserwować piłkarzy, którzy wyróżniali się w naszej Ekstraklasie. Bywało i tak, że w ciągu miesiąca potrafiłem być na trybunach 6-8 razy, nawet jeżeli kolidowało to z innymi obowiązkami. Zapytałem ostatnio jednego z kolegów, którego często zabierałem na stadion: tęsknisz za chodzeniem na mecze? Odpowiedział bez wahania: nie tęsknię. Nie ma za czym – przecież w tych naszych spotkaniach nie chodziło o granie w piłkę dwóch słabych drużyn. Pogadaliśmy, kogoś spotkaliśmy, zjedliśmy kiełbaskę z grilla i wypiliśmy kawę. Spędziliśmy wieczór nie zamulając przed telewizorem.

Teraz nam już tego nie brakuje – piłkarze grają przy pustych trybunach, mi zdarza się dowiedzieć o spotkaniu, na które jeszcze niedawno wiernie chodziłem, z telewizora. Czy nasze rytuały powrócą? Wątpię, każdy inaczej planuje już swój czas. Siedzenie przez telewizorem wcale nie jest takie nudne, choć jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie, że będę w stanie to powiedzieć.

Dziś kibice marudzą, że sporty walki można oglądać głównie w systemie PPV, a to przecież nienormalne, aby płacić za coś, co jeszcze przed chwilą było darmowe. Otóż prędzej czy później wpuszczeni zostaną fani na hale i organizatorzy mogą się mocno zdziwić. Od momentu zamknięcia wszystkiego do otwarcia minie tyle czasu, że ludzie zapomną, jak fajnie było siedzieć przy klatce słuchając dopingu fanów, którzy przyjechali przez pół Polski, aby oglądać swoich bohaterów. Nagle okaże się, że zainwestowane pieniądze w bilety można wydać inaczej, może lepiej? Koszt subskrypcji, który jeszcze przed chwilą zwalał z nóg, okaże się promilem tego, ile kosztuje powrót do normalności. A skoro każdy przyzwyczaił się do sumy wydawanych miesięcznie pieniędzy, to chyba trudno będzie nam się przyzwyczaić do tego, aby z kupki szybciej ubywało, prawda?

Nie wiem, czy będę chodził na mecze w poniedziałek o godzinie 18:00 na początku grudnia i nie zdziwie się, jak hale zamiast świecić lansem za kilka (daj Boże!) miesięcy będą świeciły pustkami. Człowiek jest się w stanie do wszystkiego przyzwyczaić i być może tak będzie również i w tej sytuacji. Obecne zwyczaje tak mocno wchodzą nam w krew, że nie będzie nam się chciało zmieniać tego, co… w sumie nie jest wcale najgorsze. Co zabezpieczna nasze podstawowe potrzeby i pomaga zastępować rozrywkę, o której już pomału nie pamiętamy.

KOMENTARZE