Mimo że wiele osób zna moje podeście do tematu gal freakowych, to cały czas dostaję pytania: Kuba, czemu nie robisz wywiadów z takimi ludźmi? Dlaczego nie wszedłeś do świata, który jest na wyciągnięcie ręki? Czemu nie chcesz zmienić zdania i zaistnieć w środowisku, które jest bardzo głębokie i które prawie na pewno będzie rozwijało się w kolejnych latach, a ty, dziennikarz, tylko na tym zyskasz?
Odpowiem krótko: bo nie muszę tego robić. Wchodziłem do dziennikarstwa w 2012 roku, kiedy przeprowadziłem swój pierwszy wywiad, z Pawłem Janasem. Zakochałem się w tej profesji, mimo że zdawałem sobie sprawę już wtedy z tego, że chcąc mieć sporo kasy na koncie muszę albo być wybitną jednostką, albo pracować dużo więcej i swój czas poświecać na inne zajęcia, często niezwiązane z mediami. Stąd zawsze było u mnie coś dodatkowego – a to praca w restauracji, a to dziś rola team leadera w dziale sprzedaży piekielnie szybko rozwijającej się branży rekrutacyjnej w naszym kraju. Obserwowałem i dalej obserwuję kolegów, którzy 5 lat temu chodzili z mikrofonem, jeździli na nudne mecze i zadawali bzdetne pytania, po których usłyszeniu sportowcy wywracali oczami z zażenowania. Oni dalej robią to samo. Za swoją pracę nie kupują mieszkań, nie stawiają domów. Żyją sobie uśmiechnięci, mają naprawdę super pracę. Robotę, której wiele osób im zazdrości, ale ja… ja nigdy tak nie chciałem. Ja chciałem inaczej.
Wybitny w swojej profesji pewnie nigdy nie będę. Nie mówię w kilku językach obcych, nie potrafię montować filmów, nie czytam książki za książką, mimo że umiem pisać nie najgorzej i złożenie kilku zdań przed kamerą nie jest dla mnie problemem. Chcąc jednak z samego dziennikarstwa zarabiać naprawdę ekstra trzeba być Mateuszem Borkiem lub Krzyśkiem Stanowskim. Cała reszta prosperuje dobrze, przyzwoicie, ale robota, która gwarantuje dużo mniejszy prestiż – inżynier spawalnictwa, kierownik budowy, radca prawny, programista – ktoś, kto nie błyszczy, a siedzi w biurze i ciężko pracuje, daje więcej pieniędzy. Nigdy nie umiałem pogodzić się z tym, że tak to wygląda, ale takie są realia. Dziennikarstwo to marzenie wielu chłopaków i ludzie płacący za tę pracę to wiedzą. Nie będą przepłacać stanowisk, na których od ręki można mieć wiele osób, które tylko o tym marzą.
Dziennikarze, którzy są najbardziej szanowani właśnie w tym rodzaju rozrywki, to przeciętni redaktorzy, którzy w prawdziwym sporcie nigdy nie rozdawali kart. To oni są tymi, którzy generują gigantyczną liczbę wyświetleń, mają swoich fanów i ich kanały w mediach społecznościowych puchną w oczach. Mi to na szczęście w ogóle nie imponuje – nigdy nie podniecały mnie lajki, liczby i to, co ktoś sobie pomyśli. Sam nie prowadzę prawie w ogóle Instagrama, nie mam swojego kanału na Youtube, bo nie chcę. Nie umiałbym nagle biec po wywiad w kierunku kogoś tylko dlatego, że ten ktoś wygeneruje mi super wyświetlenia. Rozumiem – lepiej, żeby wywiad ktoś obejrzał niż żeby nikt w niego nie zerknął, ale współczesne czasy regularnie pokazują, że nie wszystko, co na pierwszy rzut oka jest super, faktycznie takie jest. Nie każdy wywiad z pięcioma tysiącami obejrzeń jest gorszy niż ten, który znajduje się w karcie na czasie.
Dodatkowo też… nie chciałoby mi się uganiać za tymi ludźmi. Ogólnie nie lubię się za kimś uganiać, kilka razy robiłem wywiad z piłkarzami i gdy tylko zaczynałem wyczuwać, że po drugiej stronie ktoś ma muchy w nosie, nie jest w stanie poświęcić na wywiad 15 minut i wiecznie coś mu się nie podoba, to odpuszczałem te rozmowy i skupiałem się na czymś innym. Freaki to zakochne w sobie osoby, które kierują się zupełnie innymi wartościami niż sportowcy, których szanuję i podziwiam. Oni inaczej myślą, rozmawiają o innych, bardzo odległych mi tematach, o których nie mam żadnego pojęcia. Nie potrafię jarać się ludźmi, którzy są względnie dobrze lub słabi i mówić im, że jest inaczej. Nigdy nie rozmawiałem z Krzysztofem Zimnochem, bo uważam go za pięściarza bardzo słabego i nawet gdy wygrywał walki i niektóre osoby widziały w nim kawał zawodnika, to zawsze byłem przekonany, że to nadmuchany przez polskich promotorów wyrobnik, z którego nic nie będzie. Oczywiście nauczyłem się profesjonalizmu w tym zawodzie i nie zawsze rozmawiam z kimś, kogo bardzo lubię, ale gdy nie muszę pochylać się nad jakimś tam gamoniem, który ma kanał na Youtube i robi na nim głupie rzeczy, to tego nie będę robił. Wydaje mi się, że nie ma takiego argumentu, który pomógłby mi zmienić zdanie w tej kwestii.
Kocham dziennikarstwo, ale… tylko sportowe. Nie interesuje mnie publicystyka ekonomiczna, dziennikarstwo historyczne czy inne jego rodzaje. Mnie kręci tylko rywalizacja, tylko najwyższy poziom, prawdziwi mistrzowie, ich kryzysy, słabości i umiejętności wychodzenia z tarapatów. Czempioni i ich serie zwycięstw, liderzy i ci, którzy próbują ich zdepchnąć z tronu. Czy miałbym zajawkę, aby szykować się do rozmowy z człowiekiem, który trenuje od 3 miesięcy? Nie, to nie zajęcie dla mnie. A gdyby taki wywiad obejrzało 100 tysięcy ludzi i Youtube wypłaciłby mi za to kasę? Nie no, nie dam się przekupić. Nie muszę patrzeć na całe szczęście na wątek ekonomiczny i pokaźnych kilka stówek, które otrzymałbym za dobrze wykonaną pracę.
Zawsze mi się wydawało, że jestem dobrze wychowanym człowiekiem. Dzień dobry, dziękuję, wnoszenie sąsiadce toreb z zakupami na trzecie piętro, wpuszczanie jej na miejsce w autobusie – to standard czasów, w których się wychowałem i cieszę się, że dalej mi to zostało. U mnie w domu się nie przeklina w obecności rodziców, więc cholernie głupioby mi było, gdyby ci moi rodzice widzieli, że ich syn obraca się w takim towarzystwie. To, że sport walki są dla niegrzecznych chłopaków i tam mało kto ma IQ na powalającym poziomie to trochę stereotyp, ale też nikt nie wymaga od nich cudów. Ale że ich syn robi wywiady z dziećmi, którzy są dziwakami, nie mają dobrych manier, ganiają się po mieście za jakieś śmieszne pieniądze, odbijają sobie dziewczyny i wyzywają się od konfidentów? Chyba zbyt poważnym jestem człowiekiem, żeby brać w tym udział. Chyba cenniejsze niż to, że lajkują mi posty i komentują zdjęcia z mikrofonem anonimowi młodzi ludzie jest to, że mogę z twarzą patrzeć na swoich znajomych, którzy wiedzą, jaki jestem i jak zawsze patrzyłem na świat. Jak bardzo nie lubią przebierańców i że nie można kupić mojego głosu tylko dlatego, że ktoś dobrze za niego zapłaci.
Wejście do świata freaków jest naprawdę bardzo proste. Wystarczy chcieć wkroczyć do tego świata. Rozmawiałem z Błachowiczem, Adamkiem, Jędrzejczyk, Michalczewskim, Gamrotem, Głowackim, Włodarczykiem czy Cieślakiem. Czy nie umiałbym złapać się na kawę z jakimś chłopaczkiem, który kręci się cały dzień po mieście i ma cały czas telefon w ręku? Poza tym tu nie ma starych wyjadaczy z branży, którzy przez lata pracują przy sporcie i są poważani w środowisku. Nie ma hierarchi i pozajmowanych stołków przez ludzi, którzy wyspecjalizowali się w swoim fachu kilka dekad temu. Nie trzeba być super znawcą sportu ani dziennikarstwa – wystarczy być na bieżąco z internetem i w miarę rozumieć dzisiejsze czasy. Nie trzeba mieć warsztatu ani znajomości – wystarczy odzywać się do ludzi, którzy na pewno będą chcieli z tobą porozmawiać, bo przecież na tym polega ich życie – na pokazywaniu się przed kamerą. I co, tak banalny do ogarnięcia temat nie interesuje mnie tylko dlatego, że jestem leniwy? Czy może dlatego, że brzydzę się światem, w którym obowiązują zasady, których nigdy w życiu nie akceptowałem i moja moralność na to nie pozwala?
Czy krytykuję freaki? Nie, ale kompletnie mnie oni nie interesują. Czy znam ludzi, którzy przestali zajmować się prawdziwym sportem lub ograniczyli swoją działalność przy MMA i boksie po to, aby skupić się na przebierańcach? Tak, takich ludzi jest bardzo dużo. Czy mi to przeszkadza? Nie, ale jest to dla mnie ciekawe zjawisko, które pokazuje, jak szybko można zmienić profesję lub rozszerzyć swoją działalność, gdy ktoś pokaże worek z pieniędzmi, które w innych profesjach zarabia się w uczciwy sposób nie musząc robić z siebie kogoś, kim w rzeczywistości nie chce się być.
Na koniec, bo pewnie zacznie się gadanie, że uparłem się na freaki i obrażam ludzi, którzy widzą w tym wszystkim większy sens. Tak, wiem, że dzięki popularnym osobom trenującym MMA wiele osób dowiedziało się, że jest taki sport i że można wziąć się za siebie, skończyć ze nałogami i normalnie funkcjonować. Tak, wiem, że nie każdy freak to patus i nie zawsze mówimy o wykolejeńcach, którzy biją swoich bliskich podczas transmisji na żywo na Youtube. Żeby jednak od razu uciąć wszystkie spekulacje – dla mnie freak to freak i nie interesuje mnie, kto jest fajniejszy, a kto ma więcej na sumieniu. Robienie szamba przed walką, wyzwiska i sztuczne awantury, by podbić zainteresowanie to coś, do czego mam najdalej z mojego miejsca na ziemi. To coś, do czego nie namówi mnie nawet kasa, którą – jestem o tym przekonany – byłbym w stanie łatwo zarobić, gdybym tylko chciał odejść od komputera, wsiąść w samochód i chwycić za mikrofon.