Krzysztof Głowacki przegrał trzy tygodnie temu z Lawrance Okolie i nie został po raz drugi w karierze mistrzem świata. Po tym pojedynku przedłużył kontrakt z Andrzejem Wasilewskim, zmienił trenera, spotkał się z krytyką Zbigniewa Bońka i otrzymał ogromne wsparcie od swoich kibiców. Teraz przyznaje, że ma w głowie „Meksyk”, bo nic nie wie, a bardzo chciałby boksować jak najczęściej. Zdaje sobie sprawę z tego, że zostały mu trzy lata kariery…
Wywiad pierwotnie ukazał się na portalu Infosport.pl i można go przeczytać również TUTAJ.
Trzy tygodnie po walce o mistrzostwo świata, a ty pędzisz na trening. Czemu? Zawodnicy najczęściej tuż po pojedynkach odpoczywają.
Krzysztof Głowacki: Trzeba się ruszać, jadę na siłownię. Bieganie, lekki boks, do tego treningi na siłowni – nie mogę siedzieć w domu, muszę coś robić, aktywnie spędzać czas.
Jak zdrowie, wszystko w porządku?
KG: Zdrowie super, nie mam na co narzekać. Gorzej z samopoczuciem, bo tu najlepiej nie jest, ale to zrozumiałe po takiej walce i takiej porażce.
Artur Szpilka po porażce z Adamem Kownackim zniknął z przestrzeni publicznej. Ty od razu wyszedłeś do dziennikarzy, porozmawiałeś, wziąłeś wszystko na klatę. Nie zawsze tak bywa z naszymi sportowcami.
KG: Bardzo trudno rozmawia się po takim pojedynku, to nie jest przyjemne mówić o czymś, co tak bardzo nie wyszło.
Mateusz Masternak skrytykował cię w swojej wypowiedzi, a ty się z wszystkimi jego słowami zgodziłeś. Nie kwestionowałeś tego, co on powiedział.
KG: Bo ja się z wszystkimi jego słowami zgadzam, więc nie będę temu zaprzeczał. Walka mi nie wyszła, nie zrealizowałem swojego planu, byłem wyraźnie słabszy i przegrałem. Mateusz ma rację, trafnie ocenił sytuację. Nie ma co się mazać, tylko muszę jak najszybciej wrócić na salę i trenować. Leżenie na kanapie i rozpaczanie na pewno w niczym nie pomoże. Chcę jak najszybciej poprawiać to wszystko, co nie zagrało i eliminować błędy. Bez tego nie moja dalsza kariera nie ma sensu. Szkoda marnować swój cenny czas, którego wcale tak wiele mi nie zostało.
Zastanawialiśmy się wszyscy, dziennikarze i kibice, czy ta długa przerwa przed walką z Okolie będzie miała na ciebie jakiś wpływ. Jak ty sądzisz, już po czasie? Miała?
KG: Na pewno miała, nie czułem się najlepiej. Byłem dobrze przygotowany do tej walki, to nie był mój dzień, nie wyszło mi wiele rzeczy i zdecydowanie przerwa w tym nie pomogła. Nie będę na to jednak zwalał winy.
W najlepszych momentach twojej kariery ta częstotliwość startów była większa. Wtedy boksowałeś najlepiej.
KG: Zdecydowanie tak. Było obycie, rytm startowy, wtedy czułem się najlepiej. Chcę od razu pracować nad sobą i trenować, żeby na wypadek odebranego telefonu z propozycją walki startować z pewnego pułapu i szybciej być gotowym na pojedynek, który – mam nadzieję – za moment nadejdzie.
Czy miało na ciebie wpływ to, co działo się przed walką? Konflikt promotora z trenerem, odsunięty od sztabu dotychczasowy trener od przygotowania fizycznego?
KG: Oczywiście, że to się na mnie odbijało. Mnóstwo osób pisało do mnie z zapytaniami, co się dzieje, czemu jest konflikt i po co takie sytuacje mają miejsce przed tak ważnym pojedynkiem. Nie da się od tego wyłączyć, dotykały mnie te kwestie, bo dotyczyły też bezpośrednio mojej osoby.
Polskie środowisko bokserskie jest tak popsute, że nawet przed tak ważną walką mamy wewnętrzne konflikty. Zamiast grania do jednej bramki, pojawia się sytuacja, w której jedna osoba chce drugiej udowodnić swoje racje.
KG: Niestety taka jest polska mentalność. Jedna osoba drugiej zazdrości i chce się z nią pokłócić, żeby udowodnić, kto ma rację. Każdy patrzy na siebie i na to, aby jemu było lepiej. W takim społeczeństwie żyjemy.
Jak taki spokojny i bezkonfliktowy człowiek odnajduje się w takim świecie? Ciebie trudno jest wyprowadzić z równowagi, a sytuacji konfliktowych jest w boksie dużo.
KG: Moja Anka mówi zawsze, że czasami lepiej powiedzieć swoje zdanie i mieć temat z głowy, a nie, tak jak ja robię bardzo często, duszę coś w sobie, milczę i potem mi się to odbija na zdrowiu. To jest moja wada. Nie chcę się kłócić, trzymam dużo rzeczy w środku, potem jestem znerwicowany, pojawiają się kontuzje, nie mogę spać w nocy, bo cały czas rozmyślam.
Po walce z Okolie przedłużyłeś kontrakt z Andrzejem Wasilewskim i jest to dłuższa umowa. To chyba dla ciebie dobre informacje w obecnej sytuacji.
KG: Na pewno plany miałem zdecydowanie inne, bo chciałem zdobyć tytuł mistrza świata. Kontrakt mam jeszcze na 3 lata, więc pewnie jest to umowa dożywotnia, bo ile mi zostało jeszcze boksowania? 2, 3 lata? Pewnie coś takiego. Później trzeba będzie pakować walizki i iść na ryby (śmiech). Trener odszedł od grupy, ja chciałem z nim dalej trenować, przyszedł nowy szkoleniowiec, zobaczymy, jak to będzie. Musimy się spotkać, porozmawiać, coś ustalić i nakreslić plan na przyszłość.
Gdy rozmawialiśmy przed twoją walkę ze Steve’m Cunninghamem, powiedziałeś, że twój boks bez trenera Fiodora Łapina nie ma żadnego sensu. Że jeżeli on nie będzie cię trenował, to możesz kończyć karierę. Teraz sytuacja wygląda tak, że wasze drogi prawdopodobnie się rozejdą.
KG: Gdybym się tego trzymał i chciał trenować z Fiodorem Łapinem, to prawdopodobnie musiałbym skończyć karierę bokserską, a chciałbym jeszcze trochę powalczyć. Za jakiś czas będę mądrzejszy, bo mam nadzieję, że po spotkaniu będę już wiedział co i jak. Jestem w bardzo trudnej sytuacji – mam ważny kontrakt z panem Andrzejem, więc on decyduje o pewnych kwestiach. Gdybym chciał pozostać z trenerem, to mógłby nie wyrazić na to zgody i bym nie boksował w ogóle. Stawałbym okoniem, to cierpiałbym ja, bo ani razu bym nie zawalczył. Pan Andrzej to jest mój „pracodawca”. Gdybym był mistrzem świata, to mógłbym powiedzieć, że chcę tego i tego i nie zgadzam się na zmiany. Teraz muszę jednak zaakceptować taką sytuację, jaka jest. Nie mam karty przetargowej.
W najtrudniejszej sytuacji jesteś dziś ty, bo – mam takie wrażenie – z trenerem Łapinem byłeś w najlepszej relacji. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że byliście kolegami.
KG: Tak, dokładnie i mam nadzieję, że w dalszym ciągu w dobrej relacji pozostaniemy. Jeżeli nasze drogi się rozejdą w sporcie, to liczę na to, że kumplami pozostaniemy. Mieszkamy obok siebie i bardzo bym chciał, żeby ta więź była kontynuowana.
Kamil Szeremeta powiedział w wywiadzie dla Ringpolska.pl, że czuje powiew pozytywnej energii po spotkaniu z nowym trenerem. Czy ty czujesz, że za jakiś czas możesz mieć w sobie więcej optymizmu?
KG: Kuba, trudno powiedzieć, na ten moment mam w głowie jeden wielki „Meksyk”. Nic nie wiem i czekam na jakiekolwiek konkrety. Sporo spraw się nawarstwiło i nie wiem, w którym to idzie kierunku. Jestem po trudnej i przegranej walce. Mam nadzieję, że będę miał okazję do częstego boksowania w najbliższych miesiącach.
Słuchając twoich wypowiedzi i widząc, co dzieje się w polskim boksie, mam wrażenie, że najgorsze dla was wszystkich jest to, że wy bardzo często nic nie wiecie. Nie znacie swoich planów za kilka miesięcy. Wszytko jest owiane tajemnicą, która frustruje.
KG: No tak, dokładnie, to jest najgorsze. Ja lubię mieć konkretny plan, lubię dyscyplinę. Chcę wiedzieć, do kogo, na kiedy, z kim i po co się szykuję. Na ten moment przychodzę sobie do KnockOut Gym, ruszam się, trenuję, robię co chcę i to tyle. Jeżeli tak to dalej będzie wyglądało, to trzeba podziękować, ukłonić się ładnie i zająć się innymi rzeczami w życiu niż boks.
Promykiem nadziei jest to, że część czołowych zawodników z kategorii cruiser pójdzie do bridger i nawet po dwóch czy trzech wygranych walkach będziesz mógł dostać szansę powalczyć o coś znaczącego przy pomocy Andrzeja Wasilewskiego.
KG: To jest nadzieja i prawdę mówiąc na to liczę. Trzymaj kciuki, żeby tak było.
Na końcu chciałem podpytać cię o twoje odczucia po tym, jak kibice cię wsparli po krytyce Zbigniewa Bońka. Wszyscy fani boksu stanęli za tobą murem, to chyba budujące, prawda?
KG: Kibicom bardzo dziękuję – to naprawdę tylko dzięki nim chcę jeszcze boksować. Żeby nie wsparcie fanów, to na pewno rzuciłbym to wszystko w cholerę. Dostałem mnóstwo wiadomości na Facebooku i Instagamie i jestem wszystkim za to wdzięczny, bo to naprawdę mocno pomaga w trudnych momentach.