Filip Marchwiński opuścił Lecha Poznań i został zawodnikiem Lecce. 22-letni piłkarz spełnił swoje marzenie i karierę sportową kontynuował będzie w jednej z pięciu najlepszych lig świata.

Kilka lat temu pisałem o Marchwińskim na łamach laczynaspasja.pl lub infosport.pl – to były stare czasy i absolutne początki zawodnika Lecha w dorosłej piłce. Każdy kto pamięta ten okres nie może mieć wątpliwości co do potencjału, jakim już wtedy wyróżniał się ofensywny gracz Kolejorza. Z racji tego, że z Lecha co roku odchodzi ktoś zdolny, można było spodziewać się, że Marchwiński zapracuje sobie na transfer zagraniczny. Sam piłkarz mógł na każdy trening przychodzić w pełni zmotywowany, że ciężka praca popłaci i dobra postawa pomoże mu grać w piłkę w dużo lepszym miejscu na świecie niż stolica Wielkopolski.

Z tym że od tamtego obiecującego debiutu i ogólnie początków Marchwińskiego w Lechu minęło już kilka lat i dopiero dziś mówimy o zmianie pracodawcy. Dopiero, bo upłynęło dużo czasu, choć patrząc na metryczkę piłkarza, czyli 22 lata – to optymalny wiek do tego, aby opuszczać kraj. Najbardziej w tym wszystkim porusza mnie jednak kierunek, w którym poszedł Marchwiński – beniaminek Serie A, włoskie Lecce. Same Włochy, okej, ale Lecce? No szału niestety nie ma.

Jasna sprawa – lepsza liga, mocniejsi rywale, cięższe treningi, więcej kasy i prestiżu – oczywiście, że tak. Zadam jednak pytanie fundamentalne: czy Marchwiński kiedykolwiek marzył o tym, żeby grać w Lecce? Czy jako młody chłopak przez sekundę swojego życia zastanawiał się, jak to będzie kiedyś ubrać koszulkę włoskiej ekipy i móc ją reprezentować w krajowych rozgrywkach?

Do czego zmierzam – do tego, że zdecydowana większość piłkarzy, nie tylko polskich, ale też tych zagranicznych, to ludzie, którzy nie są szczęśliwi. To znaczy są, bo kopią piłkę, czyli wykonują przepiękny zawód, który dodatkowo zawsze wiąże się z fajnymi zarobkami. Piłkarze mają super życie, wszyscy chcą z nimi porozmawiać, zrobić sobie zdjęcie, zabiegają o ich względy i mają dużo powodzenie u kobiet. Gdy jednak spojrzymy na to z innej strony, tej, którą właśnie dzisiaj próbuję przedstawić, to prawie na pewno (szacuje jakieś 99,9%) w wieku 22 lat Marchwiński wie, że jego kariera, która wydawała się nie mieć sufitu, to mimo wszystko kluby średnie lub słabe – oczywiście nakładając na to europejską kalkę. Lecce to więcej niż Lech i Marchwiński zrobił krok, który pomoże mu być lepszym piłkarzem i przyspieszyć sportową karierę. Ale czy trafiając do włoskiego słabeusza kilka lat po zademonstrowaniu wszystkim swojego talentu można być w pełni zadowolonym? Czy można liczyć na to, że po tym przystanku nastąpi duży zwrot w karierze i za kilka sezonów Marchwiński będzie występował w topowym klubie europejskim?

Od mniejszego klubu we Włoszech zaczynał Piotr Zieliński i dobrą postawą grą zapracował sobie na transfer do Napoli. Na włoskiej ziemi jest jednak wielu Polaków, którzy dobrze się zapowiadali, czasami nawet mieliśmy wobec nich mniejsze nadzieje niż wobec Marchwińskiego, a pierwszy etap przygody zagranicznej okazywał się być osadzeniem ich w docelowym miejscu, czyli wśród przeciętnych piłkarzy grających w średnich klubach bez żadnych perspektyw na zrobienie dużych karier.

Jestem surowy i bardzo zerojedynkowy, ale staram się wczuć w rolę 22-letniego chłopaka, który jest atrakcyjną postacią dla swoich przyjaciół i rodziny. Gdy taki Marchwiński przyjeżdża na Święta do domu, to jego obecność przy stole jest czymś ciekawym – ciocie i kuzyni pytają w pierwszej kolejności, co u niego słychać, a dopiero później pytają drugiego kuzyna, jak pracuje się u niego w korporacji. Marchwiński jest kimś podczas imprezy w rodzinnej miejscowości na Święta Bożego Narodzenia i budzi większe zainteresowanie kolegów i koleżanek niż trzech jego kompanów, którzy nie grają w piłkę. I taki 22-letni chłopak chce imponować, bo czuje, że jest kimś więcej, jest kimś lepszym. Jego pochwalenie się graniem w Lecce…. mało kogo interesuje, bo przecież nikt nie wie, kto gra w Lecce, w której oni są lidze i w zasadzie to nikt nie zna żadnego piłkarza, który kiedykolwiek gra w Lecce. Marchwiński cały czas imponuje, bo jego zmagania można śledzić co weekend w Eleven Sports, ale czy spełnieniem jego wszystkich marzeń jest występowanie w klubie na tym poziomie? Czy piekielnie zdolny i od zawsze wyróżniający się człowiek jakiś czas temu nie celował w Barcelony, Manchestery, Bayerny i inne wielkie kluby? Czy zmieniając swoje życie na lepsze czuje frajdę i wielką satysfakcję, czy zdaje sobie sprawę z tego, że to coś, co jest rozwiązaniem na otarcie łez , bo nie udało się spełnić marzeń, które zaprzątały głowę jeszcze jakiś czas temu?

Trzymam kciuki za Marchwińskiego, żeby za dwa lata grał w jakimś Lazio, za cztery w Interze, a za sześć w Manchesterze City, Arsenalu czy Realu. Coś mi się jednak wydaje, że zbyt wielu 22-latków, którzy później robili spektakularne kariery, nie trafiało w tym wieku do klubu pokroju Lecce. Ci, którzy z naszego podwórka decydowali się na podobny krok, jak Paweł Dawidowicz, Sebastian Walukiewicz, Filip Jagiełło, Szymon Żurkowski, Mateusz Wieteska i wielu innych po prostu ostali się na pewnym poziomie i zostali na nim przez wiele lat. Czy to źle? Oczywiście, że nie, bo to znaczny krok względem kopania piłki na ligowych boiskach w Polsce. Zmierzam do tego, że w wieku kilkunastu lat żaden z nich nie marzył o tym, żeby kariera potoczyła się właśnie w ten sposób.

Marzenia marzeniami, a rzeczywistość w przypadku polskiego piłkarza najczęściej jest brutalna. Jeśli nie reprezentowanie – dajmy na to – jednego z 30 najlepszych klubów w Europie, to trudno jest mówić o pełni szczęścia. Choć oczywiście warto docenić, że to znaczny sukces względem wiecznie występujących w Ekstraklasie piłkarzach.

KOMENTARZE