Rybus – przeziębiony, Peszko – przeziębiony, Kądzior – lekkie bóle, odesłany do Zabrza. Reprezentanci Polski są na ostatniej prostej przygotowań do mundialu w Rosji. Co prawda do pierwszego meczu mistrzostw zostały jeszcze niecałe trzy miesiące, ale niewykluczone, że decyzje Adama Nawałki co do powołań podejmowane są właśnie teraz. Jak widać  – niektórym nie do końca zależy, by wpisać sobie mistrzostwa świata w piłkarskie CV.

Problemy w kadrze Błaszczykowskiego, dołek Grosickiego, dopiero wracający do pełni zdrowia po kontuzji Milik, rozsypany Makuszewski, leżący na kozetce w szpitalu Wolski, kompletnie niepotrzebny w kadrze Wszołek i Kapustka – tak to wygląda na dzień dzisiejszy. Autostrada na mundial. Droga pusta, bez ograniczeń, świateł ani skrzyżowań. Wystarczy na nią wjechać, wcisnąć gaz do dechy i nie rozbić się o barierki po obu stronach jezdni. Jak widać – nie wszystkim do końca zależy na tym, by 19 czerwca przeżywać absolutnie wyjątkową chwilę, czyli rozegrać mecz podczas mistrzostw świata. Gdyby o najważniejsze reprezentacyjne trofeum grano co dwa tygodnie – zgoda, nie dziś, to za moment. Ale ostatnim razem na mundialu byliśmy w 2006 roku. Od tamtego czasu przewinęło się przez naszą kadrę kilku dobrych piłkarzy, jednak żaden nie miał możliwości rozegrania meczu na mistrzostwach świata. Ci mniej zdolni, jak Peszko czy Rybus, mogą tego doświadczyć. Ba, oni mogą fazę grupową rozegrać od deski do deski. Gdy Nawałka jednak dopiero podejmuje pewne decyzje, zaczyna patrzeć w kierunku niektórych piłkarzy i zastanawiać się na kogo postawić, dwóch potencjalnych kandydatów leczy przeziębienie.

Damian Kądzior wyróżnia się w polskiej lidze, jesienią został powołany do kadry przez Nawałkę, ale wtedy szansy na debiut nie dostał. Po przepracowaniu całej zimy z myślą o mundialu (tak zakładam) przyjeżdża na zgrupowanie trzy miesiące przed rosyjskim turniejem. Wita się z trenerem, wita się z ludźmi ze sztabu i wraca do Zabrza – lekki uraz, nie da rady. Niby nic poważnego, ale lepiej będzie nie narażać jego zdrowia.

Zawsze wydawało mi się, że piłkarz trenuje po co, by pewien cel osiągnąć. Dla prawie 26-letniego Kądziora poprzeczka jest zawieszona wysoko, ale bez przesady – Lewandowski, Piszczek ani Błaszczykowski to to nigdy nie będzie – gdyby był kimś ich pokroju, to już dziś grałby w poważnej lidze. Stąd też dla niego wyjazd na mundial prawdopodobnie byłby szczytem sportowych możliwości. Poziomem, na który udało się wskoczyć i na który być może już nigdy nie uda się wejść. Tymczasem Kądzior stając przed szansą rozegrania dwóch meczów w drużynie narodowej wraca do Zabrza, bo lekki uraz eliminuje go z gry.

Tego nie jestem w stanie zrozumieć.

Byłem kiedyś na meczu rugby, w którym Polska mierzyła się z Niemcami. Dawne czasy, ładnych kilka lat temu. W rugby nie ma żartów – każdy zostaje w ciągu meczu kilka razy skasowany, dopóki ktoś na noszach nie ściągnie kontuzjowanego gracza z boiska to prawdopodobnie on sam z niego nie zejdzie. Łukasz Szostek został poturbowany przez jednego z rywali, strasznie sponiewierał go zawodnik – na oko – czterdzieści kilogramów cięższy. Widać było, że łącznik młyna Arki nie jest świadomy. W amoku wstaje i chce grać dalej. Przewraca się. Znowu wstaje. Pada. I znowu. Koledzy każą mu zejść z boiska, ale on chce grać. Przy linii bocznej już czeka jego zmiennik, ale Szostek bierze się do rozgrywania kolejnej akcji. Po kilku minutach selekcjoner postanawia ściągnąć go z murawy. Szostek jest wkurzony, rozwiązuje bandaże, ciska nimi o glebę, rzuca kurwami. Jest zły, podaje rękę trenerowi i długo nie ubiera kurtki. Drużynie nie idzie, a on ją osłabia. Ambicja nie pozwala mu pogodzić się z tym, że w ważnym momencie nie dał rady.

Tomasz Adamek złamał nos przed pierwszym pojedynkiem z Paulem Briggsem. Już w pierwszej rundzie pojedynku o tytuł mistrzowski kontuzja się odnawia i nos puchnie. Zalany krwią Góral walczy, mimo że cały czas polski kibic boi się, że lekarz zaraz przerwie pojedynek. Oczy zalane krwią, nos przypominający dorodną paprykę – kto widział tamten pojedynek wie o czym mowa. Adamek walczy, pokonuje kryzys, ból, mimo że przyjmuje w to miejsce cios za ciosem. Nie poddaje się, zwycięża, zostaje mistrzem świata. Jest rozbity, potrzebuje dłuższej przerwy, by dojść do siebie. Odpoczywa w rodzinnych Gilowicach przyglądając się pasowi mistrzowskiemu, który udało się Briggsowi zabrać.

Nie wiem co stało się Karolowi Linettemu w meczu z Nigerią – tak naprawdę nieważne. Facet, który ma być jednym z liderów naszej kadry za kilka lat, a już na pewno ma być ważnym piłkarzem drużyny Nawałki w Rosji schodzi z boiska po 18 minutach. Okej – wstrząs mózgu, złamany nos, wszystkie najgorsze możliwe kontuzje przytrafiły mu się w jednym momencie. Brakowało mi jednak tego, co miał i Szostek, i Adamek – walki, charakteru. Poświęcenia i chęci pokazania się z jak najlepszej strony w ważnym momencie swojej kariery. Bo trzeba przyznać, że dla Linettego teraz jest najważniejszy momenty w karierze. Ma szansę na to, by wskoczyć do kadry i zacząć w niej rozdawać karty. Bez formy jest Krychowiak, Zieliński przeplata średnie mecze słabymi, etatowych skrzydłowych nie ma, Milik dopiero wraca do pełni zdrowia. Brakowało mi takiego sygnału: – Panowie, nic mi nie jest. Boli, przestanie, nie ma się co mazać. Nie ma płakania, walczymy dalej.

Niestety się tego nie doczekałem.

Miałem kiedyś gorączkę, kaszel, katar, przechodziły mi po plecach dreszcze. Zdarzało mi się w takim stanie iść do szkoły czy do pracy. Wysiłek to nieporównywalny z rozegraniem meczu w reprezentacji. Chodzi jednak o samo podejście piłkarzy do tego, że z naprawdę błahego powodu i Rybus, i Peszko nie zagrali z Nigerią. Stwierdzono, że nie ma co ryzykować delikatnym urazem Kądziora. Niespełna trzy miesiące przed mundialem.

Jeżeli Kądzior nie pojedzie na mundial, to będzie mógł sobie odpoczywać już całe życie. Już nigdy nikt poważnie na niego nie spojrzy do końca kariery.

KOMENTARZE