Tak, też miałem nadzieję, że skończy się to inaczej. Też liczyłem, że dumnie będziemy mogli głosić światu, że mamy polskiego mistrza świata. Będziemy czekali na walkę z Canelo Alvarezem, która byłaby najważniejszym starciem w historii polskiego boksu zawodowego.

Niestety – podobnie jak wy, musiałem obejść się smakiem. Maćkowi kibicowałem szczególnie, gdyż bardzo go lubię. Prywatnie to serio przesympatyczny gość i charakterniak, który swoim stylem bycia idealnie mi pasuje. Jego deklaracje, że zostanie mistrzem świata, znam na pamięć i nawet po tym, co widziałem w niedzielny poranek, śmiało mogę powiedzieć, że druga i może kolejne próby są kwestią czasu. 30 lat to bowiem wiek dla boksera, w którym dużo cały czas przed nim. Gdy spokojnie można planować przyszłość opierając założenia w dalszym ciągu na najbardziej ambitnych celach do osiągnięcia.

Jedno wiemy na pewno – na chwilę obecną Sulęckiemu brakuje bardzo dużo do tego, by faktycznie zdobyć pas mistrzowski. To nie była walka z Jacobsem i wygranie faworyzowanego przed pierwszym gongiem przeciwnika. To nie był pojedynek Głowackiego z Bridisem, który o sportowej postawie obu pięściarzy niewiele nam powiedział. To nawet nie nokaut w pierwszej rundzie po cepie, który trafił prosto w szczękę i powalił na deski wyraźnie zaskoczonego Polaka. To była deklasacja i walka do jednej bramki. Zdominowanie Stricza, który na ten moment jest dwa kroki za Andreade uznawanego za pięściarza numer trzy w kategorii średniej na świecie.

Dopóki nie wyjdą ze sobą do ringu, to na pewno się tego nigdy nie dowiemy, ale wielu ekspertów wskazuje, że nie Andreade, a Alvarez i Gołowkin są na ten moment najlepszymi pięściarzami w tej dywizji na świecie. Do walki z Sulęckim Boo Boo był przez nas lekceważony i przymykaliśmy na niego oko. Dziś jesteśmy oczarowani jego występem przeciwko Polakowi, ale w światowej hierarchii niewiele to zmienia – Meksykanin i Kazach cały czas uważani są za najlepszych na świecie. Co to oznacza? Prawdopodobnie tyle, że dopchać do tytułu Striczowi nie będzie łatwo. Na pewno nie za chwilę, nie po wygraniu dwóch najbliższych walk.

Dwa kroki w tył i trzy do przodu – taki powinien być plan Sulęckiego na kolejne miesiące/lata

Właśnie tyle wystarczyło, aby po przegranej z Jacobsem dobić się do walki o pas. Przeciwko Amerykaninowi Striczu pokazał się z bardzo dobrej strony. Były momenty, kiedy to Polak dyktował w ringu warunki i naprawdę mógł się podobać. Niedzielna porażka może jednak spowodować, że na jakiś czas Eddie Hearn może się „wyleczyć” z Sulęckiego. Amerykański promotor może nie chcieć po raz kolejny widzieć na organizowanej przez siebie gali w ringu gościa, który w walce mistrzowskiej przegrał każdą z 12 rund i ani razu nie zagroził Andreade.

Dziś jest za szybko by mówić, co nie zagrało i gdzie zostały popełnione błędy. Na pewno jednak trzeba zmienić sporo, by za dwa czy trzy lata znowu spróbować wejść na szczyt. Na ten moment rzeczywistość jest taka, że Sulęcki jest zdecydowanie za dobry dla średniaków, których obijać mógłby co chwilę na gali w Nosalowym Dworze, Łomży czy Nysie. Z tymi z topu jednak rywalizować nie może, bo nie jest na takim poziomie. A nawet jeżeli to, co teraz napisałem nie jest prawdą, to na pewno tak myślą ludzie, którzy zestawiają pojedynki i dają szanse poszczególnym pięściarzom. Hearn dwukrotnie widząc Sulęckiego w akcji może nie chcieć robić tego po raz kolejny…

Czy zmienią się trendy wśród najlepszych w kategorii średniej i czy za moment na szczycie będą inni, lepsi pięściarze? Tego nie możemy wykluczyć. Wydaje się jednak pewne, że Sulęcki za kilka tygodni, gdy odpocznie i wszystko dokładnie sobie przemyśli, będzie musiał sam sobie odpowiedzieć na pytanie, co nie zagrało i co należy zrobić, aby kolejne ważne walki były lepsze. Jeżeli tak się nie stanie, to w starciu mistrzowskim może pójść dobrze, może pójść podobnie jak z Jacobsem – na styku i momentami oszałamiająco, ale mimo wszystko czegoś zabraknie. Koniec końców jednak tych, którym prawie się udało, nikt nie pamięta. Ci spokojnie piją sobie po zakończeniu kariery kawę w restauracji i nikt nie zaczepia ich i nie prosi o wspólne zdjęcie czy autograf dla syna, który również trenuje boks.

Rachunek sumienia i zmiany, sporo zmian przed Maćkiem. Piszę o tym cały czas bardzo trzymając za niego kciuki i wierząc, że jeszcze wejdzie na szczyt. Ze stacji docelowej, którą miało być zdobycie pasa mistrzowskiego, należy uczynić przystanek, który tylko na chwilę każe poczekać na walkę o tytuł. 30 lat to młody wiek, jeszcze mnóstwo czasu przed Sulęckim. Z odpowiednim podejściem do sprawy wierzę, że Striczu jeszcze dużo radości nam przysporzy.

KOMENTARZE