Freak fighty opanowują coraz mocniej i coraz śmielej nasze podwórko sportów walki i dopóki ten trend się nam nie przeje, to tak będzie jeszcze przez długi czas. Kolejne organizacje decydują się na takie angaże, bo… to się im opłaca. W biznesie chodzi o to, aby zarabiać, a freaki są gwarancją przychodów. Prawdziwy sport – znowu muszę to napisać – nikogo już nie interesuje.

„Lubię wyzwania”, „Ring to moja wolność”, „Robię swoje, chcę pokazać klasę w ringu” – trzy pierwsze tytuły rozmów z naszymi – było nie było – czołowymi pięściarzami – Czerkaszynem, Włodarczykiem i Stępniem. Oczywiście można wejść i posłuchać, ale po co? Sam tytuł do kliknięcia nie zachęca, każdy kibic sportów walki widział już to wielokrotnie i słuchał podobnych rozmów. Wiadomo, ze dla sportowca liczy się dobre przygotowanie, koncentracja, nie lubi dużo gadać, woli wykonać swoją pracę podczas walki. Wszystko pięknie, ale… nikt nie chce już tych słów słuchać. Kiedyś za pokorę i szanowanie rywala sportowiec otrzymałby wirtualną piątkę. Dziś jest pomijany, bo nawet tak piękna postawa potrafiła zbrzydnąć.

Świat przeniósł się do internetu, dziś wszystko znaleźć można wpisując odpowiednią frazę w wyszukiwarce. Jeszcze jakiś czas temu sportowiec był chwalony za to, że spotka się z mieszkańcami swojej rodzinnej miejscowości i nie zapomina o swoim pochodzeniu (patrz Tomasz Adamek) nawet, gdy zdobywał tytuł mistrza świata. Dziś takie czyny nie mają większego znaczenia, bo wszystko można załatwić za pomocą mediów społecznościowych. Ktoś bardziej oblatany w sieci wie, jaki post wstawić, co nagrać i o czym napisać. Co się klika i jest podatnym gruntem, a co już dawno jest past prime i interesuje tylko garstkę fanów.

5 lat temu zrobiłem wywiad z Krzysztofem Głowackim, który był wtedy bokserskim mistrzem świata. Wrzuciłem fotkę z nim na Facebooka, zapowiedziałem rozmowę, która ukazała się kilka godzin później. Ludzie do mnie pisali, interesowało ich, jaki jest Główka i czy prywatnie też jest takim spokojnym i skromnym człowiekiem. Na moim blogu przybyło lajków, pojawiło się mnóstwo udostępnień, inne portale cytowały akapity z tej rozmowy i wrzucały fragmenty na swoje strony. 3 tygodnie temu również pogadałem z Głowackim, w moim odczuciu powiedział o wielu rzeczach, które z bokserskiego punktu widzenia wiele wnoszą. Kilka lajków, jakiś komentarz, nie wiem nawet, czy ktoś ten wywiad dostrzegł. Gość, który przed chwilą mógł zostać mistrzem świata, nikogo nie interesuje. Jeszcze chwilę temu siedziałem dumnie przed komputerem obserwując komentarze po wykonanej przeze mnie pracy, dziś nawet nikt nie wspomniał, że w sumie Główka to równy gość i trzyma za niego kciuki.

Dziś świat ma innych bohaterów i nie są to bohaterowie sportowi. To nie są ludzie, którzy po prostu walczą, bo ostatnie czasy pokazały, że… bić się może każdy. Na Jana Błachowicza ludzie są w stanie wstać w środku nocy, bo jest dziś najlepszy na świecie. Ale czy ktoś się nim interesował 2 lata temu? Czy ktoś kojarzył, że jego menadżerką jest jego narzeczona i pochodzi z Cieszyna? No nie, bo był jednym z wielu. I jednym z wielu – przynajmniej w teorii – jest prawie każdy zawodnik, który nie jest mistrzem. Bije się, raz wygrywa i raz przegrywa, ale nie jest nikim wybitnym, więc… po co go oglądać? Po co śledzić jego losy, skoro – znowu, w mega uproszczeniu – typowy freak też nie jest mistrzem, a jest tylko trochę słabszy? A że różnica poziomów jest ogromna? Zgadza się, ale o tym wie garstka ludzi, która zna się na sportach walki. Zaufajcie mi, że osoby, które spotykam na galach, nie mają o tym sporcie żadnego pojęcią. Lubią oglądać i… to tyle! Nie wiedzą, o co w tych walkach chodzi, poza tym, że kierują się sympatiami do bohaterów, dla których włączyli telewizor lub przyjechali na halę.

I jak myślicie, kto budzi większe zainteresowanie: sportowiec, który ma w swoich mediach społecznościowych 5 tysięcy fanów czy 50? Kto dociera do większej grupy ludzi? Kto jest w stanie „drożej sprzedać się”? Dochodzimy do bardzo prostej sytuacji, w której nie ma wielu odpowiedzi, jest ona bardzo klarowna: kto jest dzisiaj więcej wart? Niemistrz, którego chce obejrzeć 1000 osób czy niemistrz, dla którego do kieszeni jest w stanie sięgnąć pięć razy więcej ludzi?

Oczywiście – jeżeli patrzylibyśmy tylko na zasięgi, to modelka z Instagrama jest bardziej cenna dla organizatora niż mistrz, który nigdy w życiu nie przegrał. Tak jak napisałem wyżej – nie tykamy mistrzów i ludzi, którzy prezentują najwyższy poziom sportowy. Zajmujemy się teraz tymi wszystkimi osobami, które są uzupełnieniem kart walk, a nie ich fundamentem, bez którego wydarzenie często nie miałoby sensu. Organizator woli wystawić do walki średniaka (z którego prawdopodobnie nic wielkiego nigdy nie będzie) czy znaną w sieci osobę, która będzie promowała walkę, organizator dzięki niej zarobi i dotrze do szerokiego grona odbiorców? Woli postawić na biznes czy twardo bronić swoich poglądów, mimo że z ekonomicznego punktu widzenia w ogóle mu się to nie spina?

Mamy ciężkie czasy, a zawsze w takich momentach poznaje się osoby, które najlepiej potrafią odnaleźć się w trudnych realiach. Niektórzy (jak Damian Grabowski) postanowił nie walczyć bez kibiców, bo to nie ma jego zdaniem żadnego sensu. Efekt tego jest taki, ze ostatnim razem w klatce widzieliśmy go dwa lata temu i nikt specjalnie nie zabija się o zawodnika, o którym wszyscy już zapomnieli. Inni zawodnicy natomiast (jak Rutkowski, Formela, Kaczmarczyk, Gamrot, Błachowicz) zasuwają i robią swoje, mimo że pewnie nie zawsze wszystko im pasuje. Takich zawodników i z takim podejściem – sportowo dobrych, a do tego kreatywnych, pracowitych, zaangażowanych i nieobrażonych – organizator chce wystawiać, bo ludzie lubią oglądać znane postaci w akcji. W szybko pędzącej lokomotywie zmieniających się w okamgnieniu realiach bierni sportowcy, którzy wychodzą z założenia, że „im się należy” przechodzą do lamusa. Niby są, niby coś potrafią, tylko nikt nie chce ich oglądać. Nie ma odbiorców, którzy czekają na to, aż ci wrócą między liny czy do klatki.

Kiedyś w moim odczuciu prawdziwym bohaterem publiczności był Włodarczyk, Sulęcki, Kowalkiewicz czy Tybura, dziś, gdyby nie daj Boże któryś z nich zakończył karierę, to pewnie niewiele osób rozmawiałoby o tym dłużej niż przez kilka dni. Gwiazdami internetu i ludźmi, których losami ludzie naprawdę się interesują, co postaci barwne i kolorowe, takie, które wciągają do swojego świata i każą w nim być codziennie, by niczego nie przegapić. Czy mając miliony (!!!) obserwujących osoby, które są postaciami internetowymi (!!!) są warte płacenia im ogromnej kasy? Czy chcący zarobić organizator, który wkłada w swój biznes kilka razy w roku po kilkaset tysięcy złotych, może pójść na łatwiznę, by w końcu wyjechać na zasłużone wakacje?

Kilka dni temu poszedłem rano do Lidla i zobaczyłem, jak dzieciaki rzucają się na lodówki. Podszedłem, dowiedziałem się, że chodzi o „lody Ekipy”, które są hitem internetu. Nie znałem wcześniej ich fenomenu, ale kupiłem cały karton i stwierdziłem, że sprzedam je zdecydowanie drożej. Wrzuciłem jednego loda na OLX i przez cały dzień dzwoniły do mnie matki dzieci i same dzieciaki, które były gotowe przyjechać przez pół Polski, aby mieć sam papierek. Czy to jest logiczne? Dla ludzi z mojego pokolenia, czyli wciąż przed 30-stką, jest to istne szaleństwo. Świat jednak idzie w tym kierunku i ludzie zarządzający swoimi biznesami nie muszą go rozumieć. Dla ich dobra fajnie by było, gdyby akceptowali go takim, jakim jest i potrafili się do niego dostosować. Wyciągnąć z niego maksa i nie grymasić, że kiedyś były lepsze czasy.

Freaki są i będą, bo to gwarancja kasy, dzięki której kręci się ten biznes. Prawdziwy sport ma sens tylko na najwyższym poziomie, a jeżeli ktoś nie jest w stanie go zagwarantować, to… musi podpierać się czymś, co ludzi zainteresuje. W innym wypadku taki biznes nie ma sensu.

 

KOMENTARZE