Słyszałem to zdanie wiele razy. Czasami w kontekście tego, że mam „fajnie”, czasami jako lekka zazdrość, że interesując się sportem można pisząc i mówiąc o piłce, boksie czy MMA odkładać na kredyt lub nowy samochód. Każdy bowiem marzy o tym, żeby realizować swoją pasję i czerpać z tego korzyści finansowe. 

Zdanie z cytatu to jednak gówno prawda. Niby zgadza się – lepiej relacjonować mecz Ligi Mistrzów pomiędzy Liverpoolem a Barceloną, niż pisać recenzję nowego modelu pralki lub mebli ogrodowych z OBI, ale na dłuższą metę człowiek dostrzega więcej minusów niż plusów. Niecodziennie bowiem Katalończycy podejmują The Reds, rzadko kiedy mecz rozpoczyna się o godzinie 13:00, a kończy w chwili, gdy wszyscy mają odbębnione swoje osiem godzin za biurkiem i mogą spokojnie iść do domu.

Jasne – sport jest zajebisty. Pisanie o sporcie jest czymś bardzo przyjemnym. Szczególnie dla mnie, gdy mundial w 1998 roku oglądałem kosztem kopania piłki o trzepak i z wypiekiem na policzkach oglądałem wszystkie walki Andrzeja Gołoty. Wtedy to jednak była fascynacja, wielka pasja i coś, co pozwalało przeżyć kolejne dni i tygodnie. Gdy jednak pasja łączy się z pieniędzmi i zawodowymi obowiązkami, to słowo „muszę” jest wymieniane najczęściej. „Mogę” pojawia się coraz rzadziej, bo nikt nikomu nie płaci za to, co ktoś „może” zrobić.

Jest mecz młodzieżówki – Polska gra z Włochami. Fajne spotkanie, prawda? Jasne – z piwkiem w ręku, chipsami na stole i dwoma kumplami to naprawdę scenariusz na ciekawy wieczór. Ale już siedząc godzinę przed pierwszym gwizdkiem z notatkami w rękach, przyciętymi na wymiar zdjęciami na różną okoliczność – przegranej i wygranej – aktualizowaniem składów, by info puścić na czas i najlepiej w samotności, by skupić się na maksa, to już nie tak super. Nie tak super, gdy wchodzi się na fejsa i widzi wszystkich, którzy czekają na pierwszy gwizdek właśnie z piwem w ręku. Jak już wspomniałem kilk zdań wcześniej – nikt o tej godzinie nie siedzi już przecież w pracy.

W sporcie nie ma wolnego. W dziennikarstwie nie ma wolnego. Wolne mają ci, którzy pracują w lokalnej redakcji i którzy o meczu wieczornym piszą rano na łamach swojego portalu. Ci najlepsi na czuwaniu są cały czas – do 23:00 wieczorem lub później, bo przecież zdarzają się dogrywki i rzuty karne. O ile chodzi o mecz Polaków – okej, można posiedzieć. Gdy jednak Bułgaria rywalizuje z Islandią, a wam trafiło się to spotkanie… No cóż, zarywacie noc, mimo że specjalnie was ten mecz nie interesuje.

Pracowałem kiedyś w gastronomii i chodziłem bardzo późno spać. Czasami nawet o 5 czy 6 nad ranem. Nauczyłem się w ten sposób funkcjonować i pasowało mi wstawanie po drugim śniadaniu moich kolegów, którzy od rana tyrali za biurkiem. Dziś chcąc mieć czasami wolny wieczór wstaję codzienie o 5:40 rano. Siedzę przed komputerem do 19, czasami 20. To wszystko jest fajne, dużo czasu spędzam na Twitterze i na pisaniu na temat walk, które były lub będą. Nic by się nie stało jednak, gdyby budzik dzwonił z dwie, trzy godziny później. Chcąc mieć jednak chwilę wieczorem na bieganie, które uskuteczniam od 15 lat, trzeba wstać wcześniej. Nikt z poniedziałkową piłką o 20:30 za mną nie poczeka – trzeba to jakoś pogodzić.

Czasami zazdroszczę kolegom, którzy w weekendy chodzą na łódkę, grilla, latają po imprezach lub leżą na działce z butelką piwa przyspawaną do dłoni. Ja ostatnio musiałem się oszczędzać z procentami na imprezie, bo przed 5 walczył Joshua z Ruizem. Wcześniej był finał Ligi Mistrzów, też trzeba było ogarniać. Oglądając, jak śmieszny grubasek nokautował brytyjskiego kolosa, dostawałem sms-y z zapytaniem, gdzie jestem, bo wszyscy szykowali się na wschód słońca. Niestety, tym razem mnie nie było. Nie daję gwarancji, że na kolejnym stawię się na plaży wraz z resztą ekipy.

Weekendy są fajne, bo dużo się dzieje w życiu prywatnym każdego z was. Znam te tematy, głównie z opowieści. Moi koledzy dziennikarze albo jeżdżą na mecze, albo ogarniają gale MMA, bo dzieje się co kilka dni coś w tej prężnie rozwijającej się dyscyplinie sportu. Czasami wielka gala jak UFC w Gdańsku, czasami ekstra KSW w Łódzi lub FEN w Ostródzie. Częściej jednak galka w sali gimnastycznej bez wi-fi i wody do picia w pokoju dla mediów. Chcesz być najlepszy? Jeździj na wszystko i stukaj wywiady z każdym. Nie chcesz? Odpalaj browara i śmigaj na działkę – przez dwa dni będziesz szczęśliwym człowiekiem.

Dziennikarstwo to zajebista robota. Znasz mnóstwo ciekawych ludzi, zbijasz piątki z gośćmi, których twoi koledzy znają z Instagrama. Masz książkę telefoniczną napakowaną jak kabanos na Orlenie. Zaczynasz jednak pomału dostrzegać, że najczęściej wymieniasz wiadomości na messengerze z kumplami z pracy, a nie z ziomkiem ze szkolnej ławki. Zamiast pisać o waszych pasjach, non stop nawijacie o sporcie. O rekordach zawodników, wynikach gal i błędach sędziowskich. O tym wszystkim, co jeszcze 15 lat temu było waszą pasją. Młodzieńczą zajawką, która napędzała was do codziennego życia.

Fajne uczucie towarzyszy w momencie, gdy włącza się zielona lapka w kamerze, a gość za obiektywem macha ci ręką, że możesz zaczynać. Gdy czujesz adrenalinkę, która towarzyszy ci w momencie, gdy drugi mikrofon trzyma Tomasz Adamek lub Joanna Jędrzejczyk. Jazda pięć godzin pociągiem na wywiad, noszenie brudnych stołów na konferencję prasową, którą potem prowadzi się w skrojonym i dopasowanym garniturze, to jednak żadna przyjemność. Nie myślcie proszę, że któryś z dziennikarzy świecący swoimi białymi ząbkami na wizji ma pięciu asystentów, którzy prasują im koszule i przygotowują pytania na wywiad, które później należy tylko przeczytać.

Wśród 30 osób w grupie, które miałem na studiach dziennikarskich, było zaledwie kilka, które wiedziały, w którym kierunku chcą iść po otrzymaniu dyplomu. Ktoś przebąkiwał coś o muzyce, ktoś o polityce. Cała reszta nie była określona, było im wszystko jedno, jak to dalej się potoczy. Tylko poświęcenie życia prywatnego i umiejętność nauczenia się funkcjonowania weekendami i nierzadko nocami powoduje, że praca z pasją może się udać. W innym wypadku robotę kończy się o 16 i mówi, że ktoś ma fajnie, bo realizuje się i jeszcze mu za to płacą.

KOMENTARZE