Dokładnie od roku funkcjonujemy wszyscy w innym świecie i musimy sobie radzić. Żyć życiem zastępczym, odnajdywać się bez tego wszystkiego, do czego byliśmy przyzwyczajeni do tej pory. Działać kreatywniej, aby jakoś przeżyć ten niełatwy czas.
Mało komu w ciągu ostatniego roku poprawiła się jakość życia, wielu osobom poupadały biznesy, które wcześniej utrzymywały całe rodziny. Weźmy na przykład człowieka, który prowadził swoją restaurację. Knajpę zamknięto, dziś jedynym dla niego ratunkiem jest oferowanie jedzenia na wynos. Ci bardziej odważni i zamożni kupują dwa samochody, zatrudniają kierowców i jeżdżą do klientów, mimo że jeszcze rok temu nie wyobrażali sobie takiego modelu biznesowego swojej działalności. Wychodzą naprzeciw oczekiwaniom klientów, którzy siedzą zamknięci w domu i zamówionym jedzeniem chcą sobie urozmaicić ślęczenie przed telewizorem.
W mojej firmie standardowe spotkania w większym gronie, na których obecność była obowiązkowa, dziś odbywają się zdalnie i nikomu nie przeszkadza to, że połowa ludzi siedzi przed komputerem z wyłączonymi kamerkami. Dziennikarze coraz częściej robią wywiady przez Skype i kibice nie marudzą, że to przecież nie to samo. Zawodnicy walczą przy pustych trybunach, a organizacje wprowadzają masowo system PPV, żeby generować jakiekolwiek przychody. Wszyscy kombinują jak koń pod górę, żeby jakoś to było i przez ten dziwny czas przejść możliwie jak się da obronną ręką.
Siedzę blisko sportu, szczególnie sportów walki i obserwuję. Rozmawiam, słucham, dzwonię, dowiaduję się i myślę, czy aby na pewno ludzie, którzy też dopadła pandemia, robią wszystko, aby nie musieć za jakiś czas powiedzieć przed samym sobą, że zmarnowali ten czas i nie rozwijali się. Ostatni rok to wysyp nowych organizacji, które próbują zaznaczać swoją obecność na rynku. Każdy z właścicieli takich podmiotów ma oczywiście nadzieję, że znajdzie się wśród fanów wielu takich, którzy zdecydują się płacić za oglądanie tego, co on wymyślił. „I tak siedzą w domu, więc co mają robić?” Założę się, że takie zdanie przewija się przez głowę szefa organizacji wielokrotnie, przed pierwszym eventem.
W teorii jest to bardzo prosty zamysł – no bo przecież i tak siedzimy w domu i i tak szukamy sobie zajęcia. W sobotę wieczorem nie balujemy po dyskotekach, tylko raczej siedzimy w domu, nawet jeżeli przy szklaneczce czegoś mocniejszego i w towarzystwie znajomych, to przewaznie przy włączonym telewizorze, więc sam trop nie jest najgorszy. Trzeba się jednak czymś wyróżniać, bo rozbawione przy stole towarzystwo, które rzadko kiedy interesuje się sportem, potrzebuje JEDNEGO argumentu, dla którego ma wyciągnąć drobniaki z portfela i zapłacić za transmisję. Musi do nich trafić coś, co przekona ich do tej inwestycji.
– jeżeli walczy mega gwiazda (Pudzian) – super, kupujemy, zobaczymy naszego bohatera
– jeżeli walczy sportowy kozak (Błachowicz) – oglądamy, to zawsze wielka uczta oglądać naszego rodaka
– jeżeli walczy znana osoba (freak) – idealnie, pośmiejemy się i zobaczymy, jak XXX przegrywa
– jeżeli walczą goście, którzy dostarczają emocje (konflikt, jakaś głębsza historia) – mega, zobaczymy, kto komu coś udowodni
I w tych czterech przypadkach laik jest w stanie wydać zaskórniaki, aby obejrzeć coś, do czego ktoś bardziej wtajemniczony go namówi. Gdy jednak trzeba wydać za coś, co nie wpasowuje się w któryś z tych modeli, to prawdopodobnie subskrypcja nie jest wykupywana. Galę oglądają ludzie, którzy są hardkorowymi fanami danej dyscypliny.
Problem zawodników sportów walki jest taki, że mało który z naszych wojowników walczącym w MMA w czymkolwiek się wyróźnia. Mega gwiazda? Od bardzo dawna w tym świecie nie pojawił się ktoś, kogo wszyscy już dawno nie znają. Sportowy top? Błachowicz, Jędrzejczyk, może Khalidov, na dobrym poziomie Tybura, Kowalkiewicz, Gamrot czy Jotko. Freaki? „Ble, a fuj, przestań, ja jestem prawdziwym sportowcem, a nie przebierańcem!” Wywoływanie emocji? „Skupiam się teraz tylko na najbliższej walce, nie chcę wybiegać w przyszłość, mam plan na ten pojedynek, ale oczywiście nie mogę go zdradzić, wszystko klatka zweryfikuje…”
I tak dalej, i tak dalej. Trendy we współczesnym świecie są znane wszystkim – klika i ogląda się tylko to, co jest JAKIEŚ. Wyzywające, kontrowersyjne, agresywne, seksowne, ironiczne, prześmiewcze, zaczepne, idiotyczne – można tak wymieniać bez końca. Na takie zachowania, wypowiedzi oraz postaci zawsze znajdzie się miejsce, bo ludzie podchodzą do wielu tematów emocjonalnie i poświęcają swój czas tylko na to, co ich wkurza lub bardzo cieszy. A że walczy sobie jakiś tam fajny chłopak, który kocha mamę, dziękuje trenerowi po walce i kłaniał się w szkole nauczycielom na korytarzu? No okej, super, że tacy ludzie są. Ale na oglądanie takich postaci szkoda nam pieniędzy.
Jasne, dobrze wychowani, uczciwi i kulturalni ludzie imponują mi i cieszę się, że Błachowicz, Lewandowski, Świątek, Zmarzlik i Stoch są właśnie takimi osobami. Z tym że oni tacy są i są na topie, są wyjątkowi i ludzie chcą ich oglądać. Cała reszta wybitna nie jest, więc musi czym „błyszczeć”. W innym przypadku zawsze będzie walczyła na małych galach, za które nie trzeba płacić. Te duże, głośne i płatne kochają innych bohaterów.
Przez rok świat stanął na głowie i każdy musi poniekąd godzić się z tym, że czasami na konto pierwszego każdego miesiąca wpada mniej, bo jest pandemia i takie mamy czasy. Niektórzy przez to wiecej pracują (żeby mieć tyle samo, co wcześniej), inni przeformatowali swoje biznesy, aby już po wirusie móc ruszyć z kopyta. Zawodnicy MMA dalej nie chcą prowadzić aktywniej swoich mediów społecznościowych i wciąż trudno wydobyć od nich cokolwiek wartościowego. „Obniżka wynagrodzenia? Nie wchodzi w grę. Jestem dziś lepszy niż jeszcze 2 lata temu. Należy mi się podwyżka, tak i koniec. Płać, bo inaczej się pogniewamy.”
W trudnych czasach jeszcze bardziej widać, kto jest faktycznie kozakiem i potrafi sobie radzić w każdej sytuacji, a kogo byle problemy przerastają. Po pierwszym roku pandemii śmiało mogę stwierdzić, że różnice pomiędzy wybitnymi, a przeciętniakami, się zwiększają. Kozacy pozostają w grze, a średniacy lewitują. Liczą na lepsze jutro z założonymi rękami będąc przekonanym o tym, że jakoś to będzie.