Przemek Zyśk po raz pierwszy w życiu wyjechał boksować za granicę i bardzo wysoko przegrał na punkty z średniej klasy pięściarzem. Sam Eggington wygrał u dwóch sędziów 119-109 i u jednego 117:111. Polak po raz pierwszy w karierze zszedł z ringu pokonany.

Często myślę sobie o sporcie, o boksie, o MMA, o problemach tych dyscyplin i aspektach, które pozwalają im się rozwijać. Lubię obserwować, analizować, snuć plany na przyszłość i wyciągać wnioski. Jako że jestem często w gorącej wodzie kąpany, nie lubię czekać – bazuje na konkretach, a nie domysłach, marzenia lubię konfrontować z rzeczywistością, plany chcę zderzać jak najszybciej z wyzwaniami, bo tylko wtedy wiem na pewno, na czym stoję. Jeżeli coś od samego początku nie rokuje, to szybko trzeba przekonać się, czy faktycznie nie rokuje, czy mimo wszystko są możliwości, aby coś w sporcie działać.

Zyśk pierwszy pojedynek zawodowy stoczył w lutym 2016 roku. W kolejnych miesiącach wychodził do ringu często, w maju 2017 roku miał już stoczonych pięć zawodowych pojedynków. Od razu widać było, że to nie jest wybitny talent i prawdopodobnie nie będzie mistrzem świata, ale miał swoje atuty – głównie mowa tu o kondycji oraz odporności na ciosy, lubił intensywne walki, nie bał się wymian, jego styl mógł się podobać. Walcząc na tej samej karcie walk co jego bardziej znani koledzy zaczął z czasem być rozpoznawalny. Jego walki wędrowały coraz wyżej w rozpiskach, raz był bohaterem starcia wieczoru, zdarzały się też co-main eventy. Czy Zyśk był gwiazdą naszego podwórka? Nie. Czy zaczął być kimś i czy kibice mieli prawo go kojarzyć oraz mu kibicować? Jak najbardziej tak – wylatując do Anglii mógł pochwalić się rekordem 18-0, czyli był już prospektem, który za jakiś czas mógł liczyć na duży międzynarodowy pojedynek.

I Zyśk poleciał do Anglii, na starcie Eggingtonem. Pięściarzem, który do tej walki podchodził z rekordem 30-7. Polak przegrał sromotnie ten pojedynek, a polscy fani, którzy oglądali ten bój, byli zdumieni, że ten dotrwał do ostatniego gongu. Po trzech rundach niewiele wskazywało, że to może doczekać decyzji sędziowskiej.

Chłopak z Polski, rekord 18-0. Dostaje szansę, by pierwszy raz w karierze wyjechać za granicę i pokazać swoje umiejętności nie na tle wirtuoza, a po prostu średniego pięściarza, który bił się na większych arenach. I Zyśk przegrywa to starcie w sposób zdecydowany kompletnie nie mając szans na cokolwiek. Zostaje sprowadzony na ziemię przez człowieka, który największy światowy boks ogląda w telewizji.

Zyśk dostawał walki, jedna za drugą. Kibice najpierw go nie dostrzegali na bokserskiej scenie, później jego nazwisko zaczęło im coraz częściej wpadać w ucho, z czasem zaczął się pokazywać w głównych rozpiskach, by stanowić o sile polskich gal. Zaczął być kimś, kogo fani mogli oglądać w telewizji – podziwiali jego umiejętności, oglądali wywiady z nim, mieli okazję się z nim zaprzyjaźnić. I na końcu zobaczyli go na tle przegrywającego co jakiś czas przeciętnego Brytyjczyka, który zlał go bez żadnego problemu. Czy to nie jest smutne? Czy taka filozofia polskiego boksu to coś, co przynosi tej dyscyplinie chwałę?

Słyszę czasami polskich promotorów, którzy boją się konfrontować między sobą Polaków – nie chcą, aby ktoś przegrał, bo to pozbawi naszego reprezentanta dużego pojedynku międzynarodowego za sporą kasę. Ja już tego nie chcę! Ja chcę emocji i walk, które będą wyrównane – niech przegra ten, który jest słabszy w bratobójczym pojedynku, skoro nie jest najlepszy na naszym podwórku, to nie ma czego szukać za granicą. Oczywiście – pojawią się głosy – że to szansa na zarobienie pieniędzy. W porządku, rozumiem, ale kompletnie mnie to nie interesuje. Jako kibic chcę widzieć emocjonujące pojedynki polsko-polskie, a nie hodowlę rekordu do imponujących rozmiarów, bo to nic nie znaczy. 18-0 w tym przypadku, ale nie tylko w tym, bo takich historii było w naszym boksie wiele, to tylko dobrze opakowany towar wątpliwej jakości. To 18-0, nawet gdyby urosło do 30-0, i tak będzie mięsem armatnim na zapleczu poważnego boksu.

Zyśk wróci do Polski, wygra trzy łatwe walki i znowu pojedzie za granicę. Co tam się wydarzy, chyba wszyscy wiedzą. Czy coś takiego ma sens? No właśnie, chyba tylko dwie osoby na świecie widzą w tym jakąkolwiek logikę…

KOMENTARZE