Długo nic na blogu nie było, ale ostatnie kilka tygodni przed galą to zawsze gorący czas. Zaniedbuję wtedy stronę, odpuszczam wiele tematów, na które zwykle znajduję chwilę. Gorzej jem, nie śpię, szybciej się denerwuję i oglądam mniej meczów. Wszystko podporządkowane jest pod FEN, wszystko układam w ten sposób, aby miało to ręce i nogi.
Z każdą kolejną galą poznaję osoby, których siedząc w biurowcu na gdańskim Przymorzu z pewnością bym nie poznał. Jadę w świat, więc dzwoni do mnie wielu ludzi, którzy potrzebują mojej pomocy w sprawach gali, których – uwierzcie mi – jest całe mnóstwo. Gdybym miał napisać w CV, co robię w FEN, to pewnie wymieniłbym kilka, wątpię, że kilkanaście podpunktów, z czego zdecydowana większość z nich brzmi mało poważnie. To trochę jak z pójściem na siłownię i robieniem brzuszków. Każdy je umie, wiele osób robi i na nikim ta czynność nie robi większego wrażenia. Gdy się jednak wykona ich 1000… potrafi zmęczyć. Ja również wracając w niedzielę wieczorem do domu padam. Przez poniedziałek oraz wtorek chodzę wypompowany i nie bardzo chcę z kimkolwiek rozmawiać.
Poznaję z każdym wyjazdem wiele osób, które są pozytywne. Mam znakomitego fotografa, który jest moim kumplem, a z zawodu dentystą jeżdżącym na polowania. Znam DJ-a, który poza FEN-em lata po całym świecie i bierze udział w audycjach radiowych o NBA. Znam panią Sylwię, menadżerkę zajebistej knajpy nad Wisłą w Warszawie, która z uśmiechem na ustach pomoże nam zorganizować kolejną konferencję prasową i pracowitych chłopaczków z Legnicy, którzy o 3 w nocy dzwonią z zapytaniem, czy mogą się zdrzemnąć na trzy godziny, by od 8 znowu pracować. Kurde, to fajne, że z każdą galą książka telefoniczna jest coraz pełniejsza, a dobrych ludzi dookoła przybywa. To każe czekać na kolejne wyjazdy, które znowu przyniosą nowe znajomości. Fajnych ludzi, którzy – kto wie – kiedyś będą moimi przyjaciółmi?
Każdy z wyjazdów to również zderzenie się z całą gromadą ludzi, którzy są kompletnie nie z mojej bajki. Nie lubię ludzi marudnych. Szukających wszędzie problemu. Nie lubię stękających pożeraczy energii, którzy są sfrustrowani otaczającym światem. Gdy pracowałem za barem i obsługiwałem trzech podchmielonych facetów, którzy narzekali na swoje żony, to machałem na to ręką – pijani, rano im przejdzie. Gdy jednak z werwą ruszam na podbój świata z ludźmi z poprzedniego akapitu, to męczy mnie to, gdy ktoś spowalnia rozpędzający się wózek. Niby go olewam, niby nie biorę sobie jego stękania do siebie, ale z drugiej strony to trochę uwiera, bo ktoś widzi wszędzie same minusy. Ciepło? Matko, gdzie ja zmieszczę trzy butelki wody! Zimno? W tym roku znowu nie będzie lata!
Nie lubię ludzi nieporadnych życiowo. Niesamodzialnych ciamajd, które nie potrafią zamówić sobie taksówki. Kiedyś jeden zawodnik FEN… nie potrafił zamówić sobie transportu do hotelu. Nie wiedział jak, nie umiał, kto wie, może szkoda było mu 20 złotych. Rozumiecie, mam kolegów, którzy postawili na nogi start-up, który dziś zarabia krocie. Oni nie wiedzą, jak wsiąść, jak wysiąść, którym wejściem będzie im bliżej do hotelowej recepcji, o której mają wyjechać, żeby zdążyć na czas.
– Podasz mi adres na halę?
– Jasne, Kazimierza Wielkiego 15
– Dziękuję, daleko to od hotelu?
Nie lubię przerostu formy nad treścią. Fajnie, że jesteś dobrym zawodnikiem i wygrałeś trzy walki w ciągu ostatnich dwóch lat. Wiem, masz coraz więcej fanów na Facebooku, udzieliłeś trzech wywiadów i micha ci się cieszy, gdy patrzysz na swoje zdjęcie z pucharem. Spokojnie – takich jak ty było już wielu. Zdecydowana większość z nich przestała wygrywać w momencie, w którym zbyt często zaczęli wracać do tego zdjęcia.
Brzydzę się nieszczerością. Przez to… wiele osób brzydzi się mną i dobrze mi z tym. Jeden gościu jakiś rok temu nagadał na mnie, ale nie wiedział o tym, że ja wszystko wiedziałem. Potem grał kumpla, klepał po plecach, do dziś pisze wiadomości po galach, gratuluje, proponuje wspólne piwko. Niestety, w tym moim pięknym świecie, któremu poświęcam tak dużo swojego czasu, takich ludzi jest pełno. Trzon stanowią ci super, szczerzy, fajni i oddani, ale jest sporo też takich, którzy gdzieś po cichu liczą, że rozkraczysz się przeskakując przez małą kałużę. Ja z tym nie walczę, ja to olewam. Mam takich gagatków jednak na muszce i głęboko wierzę, że za frajerskie praktyki spotka ich kiedyś sroga kara.
Nienawidzę roszczeniowości dzisiejszego społeczeństwa. Mi się należy, ja chcę, to mi daj, wyślij, zrób, najlepiej szybko, czekam. Miałem nadzieję, że początek pandemii spowoduje, że ludzie zaczną inaczej wartościować życiowe priorytety, ale już się z tego wyleczyłem – nic się nie zmieni. Społeczeństwo dalej będzie oczekiwało od drugiej osoby cudów, bo tak i koniec. Perfidne i ostentacyjne szukanie głupków to coś, co bardzo razi mnie w oczy i będę takie osoby omijał szerokim łukiem. Nie wszyscy jednak zwracają na to uwagę i przez to dają się wykorzystywać. Pomagają ludziom, którym nie chce się poświęcić chwili na ogarnięcie choćby najprostszych tematów.
Po jednej, drugiej i trzeciej gali, kilku fajnych impulsach i zdecydowanie większej liczbie personalnych rozczarowań przychodzi moment, kiedy człowiek jedzie siedem godzin z Krakowa do Gdańska, stoi w korkach i ma czas zastanowić się, czy to wszystko ma sens. I wiecie co? Ma sens i to wielki, człowiek pewne rzeczy robi dla siebie i dla wąskiej grupy ludzi, którzy są warci poświęceń. Cała reszta daje tylko serduszka na Instagramie i wcale tak dobrze nie życzy. Podpina się pod coś fajnego, w co tak naprawdę nie wierzy. Przyspisuje sobie część sukcesu, który obserwuje z boku i dla którego losów nie jest nawet w stanie kiwnąć palcem.