Nudny koniec zimy i prawdopodobnie też nudny początek wiosny czeka kibiców sportów walki. Emocji zbyt wielu być nie powinno, a przynajmniej te nie dotrą do tak szerokiego grona odbiorców, jak moglibyśmy sobie to wyobrazić.
Obecność barwnych postaci w sportach walki spodowodała, że dzięki nim o ich walkach dowiedziały się osoby spoza wąskiego środowiska, które ogląda wszystko jak leci. Conor McGregor jest dziś najbardziej rozpoznawalnym brandem w potężnej machinie UFC, choć sportowo nie zawsze wygrywał. Za każdym razem dużo jednak mówił, ubliżał swoim rywalom, często rozgrywał ich psychologicznie i jeszcze przed walką zachodził za skórę. O jego pojedynku z Floydem Maywatherem Jr wiedzieli wszyscy, bo walkę poprzedzało kilka specjalnie zorganizowanych konferencji prasowych. Czy ich starcie zaprezentowało wysoki poziom sportowy? Nie, Amerykanin mierzył się z wieloma lepszymi od niego pięściarzami. Nikogo to jednak w tamtym momencie interesowało – były emocje i tylko to się wtedy liczyło. Cała reszta nie miała żadnego znaczenia. Money zarobił krocie, mimo że specjalnie się między linami nie napracował.
W dzisiejszym świecie chodzi o wywoływanie emocji, o bycie charakterystycznym, wyrazistym i jakimś. Bezbarwni, poprawni i szalenie zdolni sportowcy już dawno przestali kogokolwiek interesować.
Maciej Miszkiń stoczył w karierze 22 pojedynki, ale niedzielny kibic boksu ma prawo pamiętać tylko dwa z nich – chodzi rzecz jasna o konfrontacje z Pawłem Głażewskim. Panowie skakali sobie do gardeł, konferencje prasowe z ich udziałem cieszyły się sporym zainteresowaniem, w walkach tych było ciśnienie i dramaturgia. Miszkiń nie walczy już od kilku lat, a w pamięci można mieć jego boje z Głażewskim, które, co oczywiste, nie były na najwyższym sportowo poziomie. Ktoś pamięta, że chwilę po pierwszym ich boju do ringu wyszedł Kamil Szeremeta i Łukasz Wawrzyczek? No nie. Szczerze przyznam, że o istnieniu tego drugiego już dawno zapomniałem.
Dziś nie interesuje nikogo dobrze wyprowadzony lewy prosty i super mocny prawy podbródek, który posyła na deski. Nie interesuje piąta obrona pasa mistrzowskiego i trzy, a nie dwa pasy na szali pojedynku, który odbywa się o piątej nad ranem naszego czasu. Nie, nie interesuje nawet to, że rywal ma dobry rekord, nie przegrał od trzech lat i cały czas się rozwija. Dziś ludzi interesuje to wszystko wyłącznie w momencie, gdy mamy do czynienia z emocjami. Gdy jeden drugiego zaczepił, odepchnął, prowokował w wywiadzie lub opluł na ważeniu. Wtedy jest zainteresowanie, oglądalność, kliki i magnes, który ma przyciągnąć przed telewizor. W innym wypadku jest gadanie o tym, co tworzy ten sport, czyli aspektach, które są dla koneserów. Dla znawców, którzy lubią porozmawiać o słuszności schodzenia w lewą stronę, aby unikać mocnej prawej ręki rywala.
Patrzę na kartę walk gali KSW 58 – emocje jak na grzybach. Zerkam na to, co FEN zorganizuje 20 lutego – nuda, dla Januszy nie ma tam nic ciekawego. Często pytają mnie znajomi: Kuba, a na tej gali będzie coś ciekawego? Co ja mam wtedy odpowiedzieć? Że gość, który nie przegrał od pięciu lat zrobi wszystko, żeby wydłużyć tę serię o trzy miesiące? Mam powiedzieć o walce Polaka z obcokrajowcem, w której skonfrontują się dwa style – zapasy i jiu-jitsu? Przecież to nuda, to już było wiele razy i w miarę wiadomo, jak to może się skończyc. A że młody zdolny kontra stary wyga? Serio, wszyscy znają to na pamięć.
Martin Zawada pokonał Łukasza Jurkowskiego i zmierzy się z Szymonem Kołeckim. Sportowo? Ciekawa walka – sam nie mam przekonania, kto wygra. Przed telewizory zasiądzie jednak znacznie mniej osób niż przed potencjalną walką złotego medalisty olimpijskiego z Jurasem, o której tyle mówiliśmy. Były złe emocje, była historia, która wytworzyła się wokół tego starcia i otoczka, która promocyjnie pchałaby je do przodu. Wyższy w tym przypadku poziom sportowy ma mniejsze znaczenie, bo przecież nikt nie ma ochoty mówić w tym przypadku tylko o walce.
Ostatnio pojawiają się zapytania do Artura Szpilki, czy ten nie będzie walczył w przyszłości w MMA, a sam tego nie wyklucza. Tą drogą już jakiś czas temu poszedł Izu Ugonoh, zaraz w formule mieszanej zadebiutuje Ewa Piątkowska i Tomasz Sarara. Jak myślicie, zestawianie ich w walkach wieczoru lub bardzo wysoko na kartach dużych gal jest znakiem, że przed telewizorem zasiadają koneserzy judo i zapasów czy raczej dominują ci, którzy są żądni emocji? Czegoś, co ich ciekawi i fascynuje. Zmusza do przemyśleń i odpowiadania przed samym sobą na zadawane po cichu pytania.
Organizatorzy kombinują, co zrobić, żeby mieć w swoich szergach kogoś barwnego, wyrazistego, takiego, który zapada w pamięci. Kolorowego ptaka, który nie będzie przynudzał i opowiadał o swoich sportowych marzeniach, a mrugnie okiem, uśmiechnie się i nie będzie na każde pytanie odpowiadał jednym zdaniem. Nudziarzy, którzy wygrywają walkę za walką jest sporo i ja za każdym razem włączę telewizor, żeby zobaczyć, czy rozwijają się zgodnie z założeniami. Cała reszta poczeka jednak na kogoś, na kim warto zawiesić oko. Obdarzy go uczuciem, na które trzeba sobie uczciwie zapracować.