– 0 10:00 w poniedziałek, pasuje?

– Jasne, będę punktualnie.

Gówno prawda – nie pasowało. Byłem już tego dnia umówiony na dzień próbny w restauracji. To był pierwszy rok studiów, wakacje. Wysyłałem CV-ki, gdzie się dało, dwie firmy się odezwały – knajpa przy Motławie w Gdańsku i jakaś firma transportowa, chodziło o pracę na magazynie. Nie czułem się na tyle pewnie, żeby zasugerowaną godzinę przesunąć, zrezygnować z dnia, który został wyznaczony. Stąd miałem dylemat – którą pracę wybrać? Co zrobić, aby znaleźć dla siebie najlepszą drogę?

Poszedłem w kierunku gastronomii. Zachowałem się bardzo nieładnie względem pana od transportu, który pewnie na mnie czekał o godzinie 10. Czy było mi głupio? Do dziś jest, jak myślę o tej sytuacji. Czy żałowałem w poniedziałek wieczorem, gdy okazało się, że w tej knajpie jest straszna lipa i nie chcę tam pracować ani jednego dnia dłużej? Pewnie, ale wiedziałem, że muszę zapłacić za swój życiowy wybór.

Wtedy, mając 19 lat, wiedziałem, że nikt nikomu w dorosłym życiu nie daje bezpodstawnie drugiej szansy. Może w gimnazjum, gdy chamsko ściągało się od kumpla na fizyce, pani dawała drugą szansę – możliwość poprawy kartówki, odpowiedź ustną, może uda się wyliczyć średnią ocen tak, aby nawet pomimo jednej lufy wyjść na prostą. W dorosłym życiu? Nie, to troszeczkę jak śpiewało WWO – uważaj jak tańczysz, bo życiowy parkiet bywa śliski. Noga może powinąć się w każdej sytuacji.

Dzwonił do mnie ostatnio kolega, prawnik, rozmawialiśmy o wszystkim, w tym o MMA. Mówi do mnie: „Kubuś, napisz kiedyś artykuł o tym, jak zawodnicy łamią regulaminy i nie przestrzegają zobowiązań kontraktowych, które podpisują.” Pomyślałem sobie, że to temat rzeka, a wątków jest tak wiele, że można o tym pisać i pisać. Stwierdziłem jednak, nie wiem czy z lenistwa, czy z nadarzającej się w ostatnich dniach okazji, że stworzę profil zawodnika MMA. Takiego bez większych sukcesów na koncie, na pewno takiego, który nie ma zbyt wielu fanów i nie cieszy się popularnością. Który coś już jednak wygrał i coraz więcej osób klepie go po plecach.

Przepraszam, czy może mi pan dać szansę?

Standardowo – nikt mnie nie zna, wygrałem kilka razy w sali gimnastycznej, chciałbym wypłynąć na szersze wody. Kontrakt? Poproszę. Kasa? „Wie pan, to nie jest najważniejsze, chciałbym się pokazać. Obojętnie z kim, może być karta wstępna. Walka będzie w telewizji? Super, mama na pewno się ucieszy.”

Przepraszam, kiedy kolejna walka?

Wiadomo – dobrą passę należy kontynuować. Karta wstępna nie wchodzi już w grę. Promocja gali? Ja jestem od walczenia. Obecność na konferencji prasowej? Nie pasuje mi, nie mogę przyjechać. Kto ma nakręcać całe wydarzenie? Na pewno nie ja, ja się skupiam na sporcie. Na karcie walk są inni zawodnicy, którzy muszą wziąć ten ciężar na swoje barki.

Przepraszam, kiedy walka o pas?

Dwa zwycięstwa, więc po głowie chodzi nowy kontrakt, oczekiwania są coraz większe, a walka o pas pomału zaczyna być obowiązkiem federacji. No bo jak nie ja, to kto? Takie myśli chodzą po głowie zawodnikowi, którzy jeszcze pół roku temu kłaniał się w pas kierowcy spotkanemu pod halą. Zaczyna być coraz częściej narzekanie na zarobki, które mogłyby być większe. Druga walka karty głównej? Czemu tak nisko? Dlaczego ten walczy po mnie, skoro pół roku temu przegrał?

Przepraszam, jak to w jednej koszulce?

Zawodnik przyjeżdża na nagrywanie materiałów promocyjnych, dostaje koszulkę i spodenki do standardowej sekwencji – walki z cieniem. Wszystko ładnie spakowane, nowe, pachnące, sygnowane jego nazwiskiem ubrania. W końcu wykonał kilka powtórzeń i uderzeń w worek, powstaje potrzeba zrobienia podobnych przebitek, ale na świeżym powietrzu, w innej scenerii. Zawodnik zaczyna marudzić, że nie dostał drugiej koszulki, ta spociła się pod pachami. Hoolywodzki uśmiech zmienia się w grymasy i przekleństwa pod nosem. Nie do końca podoba się zawodnikowi to wszystko, co jeszcze przed chwilą było dla niego ziemią obiecaną.

Przepraszam, podwyżka albo odchodzę – mam was w dupie.

Czyli przez ostatnie kilkanaście miesięcy nic dobrego zawodnik nie dostał. Wcześniej co prawda był herbatnikiem, który nawet walcząc dwa kilometry od swojego domu zapraszał na halę 20 fanów. Dziś? Dziś to już jest kozak, wielki mistrz i legenda tego sportu w naszym kraju. W dalszym ciągu ma na Facebooku co prawda trzy tysiące dwieście czterdziestu siedmiu fanów, wciąż sprzedaje na swoje pojedynki 37 biletów, w rodzinnej wiosce pozował trzy razy do zdjęcia od kiedy sport uprawia, ale efekt wody sodowej powoduje, że w swoim własnym wyobrażeniu jest już daleko, bardzo daleko w światowej hierarchii sportu.

Ten zawodnik oczywiście nie pamięta już, że przed chwilą prosił o szansę. Nie pamięta uczucia, gdy marzył o czymkolwiek. Jak ważną osobą w jego życiu była osoba, która stworzyła mu możliwość pokazania się szerokiej publice. Pierwsza lepsza propozycja od innej federacji powoduje, że wszystko, co otrzymał, przestaje mieć znaczenie, a oczy świecą się tylko na widok większych pieniędzy.

Powyższy schemat nie dotyczy wszystkich i nie dotyczy nikogo konkretnego. Dotyczy schematu, który bardzo często ma miejsce w głowie zawodnika, który dopiero zaczyna dreptać po swojej sportowej ścieżce. Na lokalnym podwórku bardzo często pokonując lokalnych zawodników. Nie mistrzów świata, legendy i ikony tego sportu. Chłopaków takich, jak on sam – lepszych lub gorszych, najczęściej takich, którzy nigdy w życiu nie zapiszą się w świadomości przeciętnego Kowalskiego.

Słucham często piosenek, przy których zawodnicy wychodzą do ringu i klatki. Nieodłącznym elementem jest tutaj hip-hop, a jak hip-hop, to przeważnie:

– o biedzie

– o honorze

– o pieniądzach

– o wartościach w życiu

– o kobietach

– o frajerach

Ja natomiast, im dłużej w tym siedzę, tym częściej dostrzegam, że wśród tych wszystkich prawilnych chłopaków, którzy chodzą w bluzach PROSTO i siedzą z kumplami na murku pod blokiem, coraz częściej pieniądz determinuje wszystko. Chęć natychmiastowego zarobienia hajsu zasłania wszystko inne, co dla normalnego człowieka ma ogromną wartość. Co jest szansą na lepsze jutro, realizację marzeń. Nie tych materialnych. Tych, które przed podpisaniem pierwszego poważnego kontraktu podpowiadają, że trzeba przyjść na spotkanie w wyprasowanej koszuli, sprawić dobrego wrażenie, podziękować za szansę i nie oczekiwać cudów, gdy samemu się niczego szczególnego nie reprezentuje.

KOMENTARZE