Celowo w swoich publikacjach spłycam pewne tematy, bo mam wrażenie, że często wyolbrzymiamy i – jak w tym powiedzeniu – robimy z igły widły. Uwypuklamy pewne rzeczy, które w moim przekonaniu powinny przejść bez echa. Jaramy się czymś, co tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia.

Polski kibic nie ma w ostatnim czasie zbyt wielu powodów do radości. Nasi piłkarze na wielkie imprezy jeżdżą głównie na wycieczkę, szczypiornistów nie ma dziś wśród topowych drużyn, skoczkowie radzą sobie gorzej niż przed laty i prawdopodobnie wielkich sukcesów z ostatnich dwóch dekad nie będziemy powtarzać, bo większość naszych reprezentatów za moment przestanie skakać. W boksie od trzech lat nie mamy mistrza świata, w MMA też bawimy się najczęściej we własnym sosie. Igrzyska olimpijskie przełożono i co gorsza nie mamy pewności, że za rok zgarniemy na nich worek medali. Z drugiej strony – tak między nami – czy ludzi interesują dziś igrzyska? Floret, wioślarstwo, kolarstwo i gimnastyka? Czy przeciętny kibic czeka aż miną cztery lata, by kilka razy wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego?

Stąd obecni fani szukają pozytywów tam, gdzie ich nie ma. Gloryfikują sportowców, którzy bardzo często na to nie zasługują. Doceniają w ich postawie zachowania, które moim skromnym zdaniem są po prostu ich… obowiązkiem.

Po każdej gali sportów walki czytam o poszczególnych zawodnikach następujące opinie:

– ten XXX to fajny chłopak, zostawił w ringu kawał serca, bardzo mu zależało

– ten YYY to ambitny skurczybyk, umie przyjąć, naprawdę pokazał, że ma jaja

– ten AAA poświęcił się i poszedł va banque – zaryzykował i opłaciło mu się to

– temu BBB należy się ogromny szacunek, bo wyszedł do walki z kontuzją

– ten ZZZ nie poddał się i walczył do ostaniej kropli krwi

Drodzy czytelnicy, może jestem zbyt szorstki i na mnie takie słodkie pierdzenie nie robi wrażenia, ale coś czuję, że zawodnik wychodząc do ringu/ klatki/ na boisko piłkarskie czy na tafle lodu robi po prostu swoje. Jasne, zależy mu na tym, żeby mama, dziewczyna, córka, przyjaciel czy sponsor dobrze się bawili na trybunach i zrobi wszystko, żeby cała jego publiczność wracała do domu w dobrym nastroju. Sportowcy jednak, podobnie jak my wszyscy, pracują. Ci najlepsi walcząc czy kopiąc piłkę pracują walcząc lub kopiąc piłkę. W ten sposób zarabiają pieniądze. Te potrzebne im są na jedzenie, opony zimowe do samochodu, prezent na urodziny dla córki i nową wędkę na majówkę. Domyślacie się pewnie, że więcej zgarniają ci, którzy tych wszystkich barwnych cech mają więcej od swojego rywala, prawda?

Słucham czasami, że zawodnikowi należy się szacunek, bo przyjął wyzwanie, przed którym nikt na niego nie liczył i wszyscy skazywali go na pożarcie. Trochę mi się pewne rzeczy nie zgadzają i robi mi się niedobrze, gdy słucham wywiadów po walkach i wyraźnie rozemocjonowany reporter gratuluje znokautowanemu w kilka minut zawodnikowi, że ten nie bał się wyjść do klatki. Nie, nie, panie redaktorze – źle pan na to patrzy. Nikt nie zaciągnął go do klatki na siłę, nikt nie wziął go z łapanki, gdy ten stał w kolejce na poczcie. On po prostu trenował kilka lat po to, aby w końcu móc się sprawdzić. Przygotowywał się, by spełniać swoje marzenia. Chciał się konfrontować z innym, podobnie trenującym człowiekiem, zmierzyć się w formule, w której obaj czują się wyśmienicie. Wnosząc dzień wcześniej na wagę tyle samo kilogramów i dysponując najczęściej zbliżonymi warunkami fizycznymi.

Mi nikt rano nie kłania się w pas za to, że wstaję bardzo wcześnie, włączam komputer i siedzę przed nim czasami kilkanaście godzin. Nikt nie klaszcze górnikowi, że zjeżdża głęboko pod ziemię i ryzykuje swoim życiem. Naprzeciwko mojego bloku stawiają nowe osiedle i tam panowie codziennie od świtu do nocy stoją na wysokich rusztowaniach i kończą dach. Pojawiają się w pracy nawet w weekendy! I o ile zerkam na ich pracę w poniedziałek, wtorek i środę, o tyle nigdy nie widziałem, żeby ktoś specjalnie im za coś dziękował. To co, zawodnikowi należy się szacunek, a zwykłemu człowiekowi nie? A może należy się każdemu? A może nikomu?

Ktoś może mi zarzucić, że nie mam szacunku do sportowców, bo deprecjonuje ich dokonania i poświęcenia. Nic z tych rzeczy! Nie przesadzałbym jednak z dziękowaniem wszystkim za wszystko, bo to w gruncie rzeczy… normalność? Przyznam wam szczerze, że również bardzo się staram, aby raz na jakiś czas pojawił się na moim blogu wywiad z kimś ciekawym, aby strona funkcjonowała i to mimo tego, że czasami kompletnie nie mam na to czasu. Moja mama starała się przez całe życie pracować jak najlepiej potrafiła, abyśmy mogli raz w roku pojechać całą rodziną na wakacje w góry. Jasne, super, że tak wyszło, ale po prostu każdy normalny człowiek robi codziennie wszystko, by mieć jak najlepiej. Ja staram się nie walić byków w co drugim zdaniu, księgowa nie robi błędów w wystawianych fakturach, a pan sprzedający samochody w salonie chce ich sprzedać jak najwięcej. Rozumiecie o co chodzi, prawda?

Codzienne słuchanie, że każdemu zawodnikowi należy się szacunek i ukłony za to, że wykonuje obowiązki, na które świadomie się pisze (może nawet nie ma poza tymi obowiązkami żadnych innych, ha?!) kojarzy mi się trochę z sytuacją, w której mąż codziennie przynosi kwiaty swojej żonie. W końcu tak to spowszechnieje, że prezenty nie cieszą tak, jak powinny. Ja jestem dziś na etapie codziennego słuchania pochwał pod adresem przeróżnych ludzi za to, że ci nie padli bez ciosu po minucie walki i starają się wygrywać. Ambitnie podchodzą do tematu i nie poddają się z byle przyczyny.

KOMENTARZE