Conor McGregor nie radzi sobie w ostatnim czasie najlepiej w klatce MMA, ale w dalszym ciągu jest najbardziej popularnym przedstawicielem tej dyscypliny sportu. Wielu kibiców uważa, że zrobił dla sportów walki bardzo dużo, moje zdanie jest takie, że mocno jej też zaszkodził. Wyznaczył trendy, przez które dzisiaj MMA… mało kto się interesuje. 

Ryzykowna teza została już postawiona, zdaje sobie sprawę z tego, że pewnie sporo osób czytając wstęp zostało delikatnie wstrząśniętych, no bo jak to, Conor nie działa korzystnie na współczesne MMA? Najbardziej kolorowy ptak z tego świata nie pomaga zainteresować się dyscypliną ludziom, którzy jeszcze przed chwilą nie lubili oglądać gości, którzy biją się po buziach, a dziś chętnie to robią?

Otóż tak – zachowania Conora nie działają korzystnie na to, jak dużym zainteresowaniem cieszy się MMA. Zaznaczam jednak od samego początku – chodzi mi o popularyzację mieszanych sztuk walki w Polsce. Na podwórku, które znam najlepiej.

Jak kojarzy się przeciętnemu kibicowi Conor? Poza tym oczywiście, że jest, a w zasadzie chyba to już trzeba otwarcie napisać, był, znakomitym sportowcem, to jest też bardzo barwną i kontrowersyjną postacią. Osiągnął sukces finansowy, jest marką samą w sobie, wyciska maksimum ze swojej kariery, chodzi tu oczywiście również o generowane przychody, które są w jego przypadku o kilka razy większe niż innych zawodników o zbliżonej klasie sportowej. Jest pyskaty, impulsywny, agresywny i bezczelny. Prowokuje, zaczepia i wyciąga brudy. Potrafi błyskawicznie i piekielnie inteligentnie odpowiedzieć swojemu rozmówcy, generuje wokół swojej osoby sporo zamieszania.

Świat dzieli się na dwie grupy: ludzi, którzy kochają Conora i takich, którzy go nienawidzą. Mało jest osób, którym jest on zupełnie obojętny.

Conor jest ciekawą postacią i przyciąga do siebie ludzi, którzy nie interesują się MMA. Fani, którzy dzięki niemu dołączają do dyscypliny, interesują się bardziej jego losami niż np. gali, podczas której on walczy. Włączają telewizor w momencie, gdy on wychodzi do octagonu. Przełączają na inny kanał, gdy okazuje się, że walka rozpocznie się dopiero za kilka minut.

McGregor interesuje oczywiście też fanów MMA, takich, którzy oglądają od deski do deski wszystkie gale MMA. Conor jest trochę przedstawicielem mieszanych sztuk walki i gościem, o którym wzmianki w internecie pojawiają się najczęściej. Założę się, że pewnie nawet ja, osoba, która nie przepada za Irlandczykiem, częściej czytam o nim np. o Stipie Miociciu czy Danielu Cormierze. Podobnej klasy sportowcy i wielcy mistrzowie cieszą się różnym zainteresowaniem. Zasięgi w mediach społecznościowych całej trójki pokazują, kto jest hot, a kto tylko potrafi się bić. Irlandczyk deklasuje swoich cięższych kolegów na głowę w tych aspektach.

Kibice hardkorowi i ci nowi, dopiero zaczynający swoją przygodę z MMA, dostrzegają nieszablonowość Conora. Jego wyjątkowość i oryginalność względem innych zawodników. Wkręcają się w pojedynki słowne, przepychanki, zaczepki i pociski na Instagramie czy Twitterze. Żyją tematami pobocznymi, które tylko w jakiś sposób powiązane są ze sportem.

Potem przychodzi jednak walka takiego zawodnika, jak Kamaru Usman czy Francis Ngannou i mamy… nudę. Jakieś jakieś tam pyskówki, wywiady, konferencję prasową, potem ważenie i walkę. Coś, co po ładunku emocjonalnym dostarczonym przez Conora, nie robi na nikim żadnego wrażenia.

Przechodzimy na polskie podwórko – jestem przy MMA od wielu lat, od bardzo bliska ponad 5, więc dostrzegam zmiany. Różnice pomiędzy dobrą i głośną walką, którą ludzie żyją, a taką, która jest tylko dobra. Dziś znakomity pojedynek, dajmy na to pomiędzy Roberto Soldicem a Patrickiem Kinclem, który jest dla mnie sztosem sztosów, nie zainteresuje ludzi tak, jak walka, dajmy na to, pomiędzy Borysem Mańkowskim a Marcinem Wrzoskiem, który odbył się rok temu. Ludzie rozkminiali, kto wygra, cały czas przytaczali wypowiedzi obu zawodników, którzy nie szczędzili sobie komplementów. Burza medialna wokół tego starcia była spora, w pojedynku nie było większej stawki, a poziom sportowy był przyzwoity, ale dużo gorszy niż ten w pojedynku Soldica z Kinclem. Fani nad Wisłą, wyedukowani kilkunastoletnim oglądaniem MMA, nie porywają się na coś, co nie grzeje. Co będzie ludzi interesowało głównie przez maksymalnie 25 minut walki.

Borys zawalczy teraz z Normanem Parke we freakowej organizacji dlatego, bo to gwarancja wojenek słownych i przepychanek, które wzbudzają zainteresowanie. Konfrontacja Irlandczyka z ostatnim rywalem była również wylewaniem wiadra pomyj, zorganizowano kilka konferencji i okazji do tego, żeby grzać konfliktem. Parke w KSW również był od dymów i taka była jego rola – wkurzać, zaczepiać, prowokować i wyzywać. Każdy fan pamięta jego pojedynki z Mateuszem Gamrotem, które były bardzo głośne. Czy dziś wracamy do walk Gamrota z Grzegorzem Szulakowskim czy Marianem Ziółkowskim? Nie, one po prostu się odbyły. Kibice sportów walki pamiętają je doskonale, ale przeciętny fan nie kojarzy żadnego z tych dżentelmenów.

Jaki wpływ na to ma Conor? Taki, że dziś super pojedynek bez konfliktu, dodatkowych bodźców i smaczków, nie budzą już takiego zainteresowania. Fani zobaczyli, że można inaczej, że można w sposób agresywny i nieszablonowy promować pojedynek, który na samym końcu wcale nie jest najważniejsi. Irlandczyk pochłania swoich odbiorców, wciąga ich do swojego świata, a osiągane przez niego wyniki, czyli trzy porażki spośród czterech ostatnich pojedynków, są tutaj na drugim planie. Nawet niepomyślne wychodzenie z klatki na tarczy nie zabiera poklasku. W dalszym ciągu jest o nim głośno, a na jego wypowiedzi, Twetty czy Instastories kibice czekają bardziej niż na te zwycięzców, którzy nawet w glorii sportowej chwały są wtedy na drugim planie.

Freakowe organizacje w naszym kraju są teraz na topie, zdecydowania większość Polaków śledzi ich losy dla beki i dla rozgrywki. Obecny od niedawna na polskim rynku podmiot sprzedaje pięć, a nawet czasami dziesięć razy więcej PPV niż KSW, które zna każdy. Dramaty, wyzwiska i dymy to coś, co nakręca spirale, bo ostatnia konferencja, podobno nudna, była najgorsza od dawien dawna, gdyż była… spokojna i względnie kulturalna. Conor, gdyby nagle miał doceniać swoich rywali, patrzeć na nich z szacunkiem i grzecznie dziękować im za to, że zgodzili się z nim walczyć, też straciłby marketingowo. Skoro przyzwyczaił odbiorców swojej dyscypliny, że z nim się dzieje, a do tego jest walka, do po co skupiać się tylko na walce?

Zbyt mało dymów powoduje, że społeczność nie jest zainteresowania walką czy konferencją, konflikty czy dramaty cieszą się olbrzymim zainteresowaniem, a prekursorem takich zachowań w MMA jest właśnie Conor, który dał sygnał, że tak można. I o ile dziś więcej osób wie o MMA i potrafi wymienić zawodników, którzy walczą w klatce, o tyle ich bohaterami są tylko ci, którzy są jacyś. Niestety, ale realia są takie, że ciekawych postaci w tym środowisku jest mało, cała reszta nie ma nic atrakcyjnego do powiedzenia. I o ile sportowiec ma być dobry w tym co robi i za to powinien być doceniany, to w świecie ludzi dziwnych i znanych oraz tych względnie normalnych i poukładanych, przeciętny fan wybiera tych pierwszych, którzy generują emocje. Druga grupa niech sobie jest, walczy i wygrywa. Niedzielny kibic dołączy do nich w momencie, gdy będą walczyć o jakieś międzynarodowe trofeum.

KOMENTARZE