Jednym sportowcom brakuje talentu, innym trochę zdrowia, by osiągać największe sukcesy. Pewne rzeczy można wytrenować, ale drugi raz człowiek nie może się urodzić, medycyna, mimo że rozwinięta i często działająca cuda, nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów. Są jednak aspekty, które idzie wytrenować. Które można wziąć w swoje ręce i w pełni mieć na nie wpływ.
Nie wiem, czy jest sportowiec na świecie, któremu wszystko zagrało od A do Z. Którego rozkładając na czynniki pierwsze, analizując wszystkie parametry, można określić wzorem. Modelem, który nie ma żadnej skazy.
Gdy spojrzymy na najwybitniejszych, to nawet im można wytknąć, że są elementy, w których inni są lepsi. Leo Messi nie operuje perfekcyjnie prawą nogą i jest wielu zawodników szybszych od niego. Usain Bolt później startował z bloków od swoich rywali, przez co uciekały mu setne części sekundy. Anthony Joshua padał na deski po ciosach Władimira Kliczko, a gdyby był idealny, to nawet by się nie zachwiał. Cała trójka jest wyjątkowa, super i prawie bez skazy. Żaden z nich jednak nie robił wszystkiego idealnie.
I o ile faktycznie każdy z tych sportowców pracował nad swoimi mankamentami, o tyle niektórych wypracować się nie da. Perfekcyjna lewa noga i balans ciałem u Messiego, dynamika i prędkość na ostatnich metrach Bolta oraz mocny pojedynczy cios i atletyzm u Joshuy idzie jednak wytrenować. Podkręcić mocne strony do tego stopnia, by na te słabsze nikt nie zwracał uwagi. By nie miały one wpływu na niepowodzenie w swojej dyscyplinie.
Nasi sportowcy jednak nie zawsze rozumieją, że są w stanie nad pewnymi rzeczami zapanować. Wytrenować je, stworzyć z nich dobro luksusowe i znak rozpoznawczy, który przyniesie wielkie sukcesy. Brakuje im elementu samodoskonalenia, ambicji, by zrobić coś ponad. Brakuje myślenia, że pracując nad samym sobą są w stanie przekroczyć poziom, który znajduje się obecnie sporo nad nimi.
Maciej Sulęcki zawalczy niedługo o tytuł zawodowego mistrza świata. Ktoś powie – fajnie, wygrywał, więc doczekał się swojej szansy. Ja jednak Striczem zainteresowałem się bardzo dawno temu, gdy do walki o pas miał dalej niż jest z mojego rodzinnego Grudziądza na igrzyska w Tokio. To był horyzont, oddalony gdzieś za trzema górami i dwoma rzekami punkt, którego nie było widać przez lornetkę. Sulęcki już wtedy miał świadomość tego, co zrobić, aby dostać się właśnie w miejsce, którego nie widać, ale o którym wiadomo, że takie jest. Ile pracy trzeba wykonać, aby obijanie kelnerów na galach w Nosalowym Dworze przekuć na naprawdę coś wielkiego. Na otwartą antenę dużej telewizji i walkę za oceanem o mistrzowski tytuł.
Zmiana trenerów. Wojenki z promotorem. Ameryka, Warszawa, Ameryka, Warszawa, Dzierżoniów, Warszawa – ciągłe wyjazdy. Odstawienie na bok życia prywatnego, mimo że jakiś czas temu na świat przyszła ukochana córeczka, której zdjęcia zawsze pokazuje w telefonie bez wcześniejszej prośby. Sztab od przygotowania fizycznego, który pomaga, dietetycy, których sam sobie dobrał, wynajmowane lokum w Warszawie kilkanaście kilometrów od własnego mieszkania, które ma być bazą pozwalającą przygotować się mentalnie do walki z Jacobsem. Sulęcki nad wszystkim, nad czym ma kontrolę, pracuje każdego dnia. Być może talentu więcej miał nie będzie. Zdrowia żąden magik również nie może mu zapewnić.

Maciej Sulęcki – już za miesiąc zawodowy mistrz świata?
Znam różnych sportowców. Niektórym trzeba wszystko podać na tacy. Wysłać zdjęcie na Facebooka, żeby wrzucili i poinformowali o swojej najbliższej walce – sami tego nie są w stanie ogarnąć. Inni organizują sobie wszystko sami, potrzebują pomocy tylko podczas podejmowania decyzji, a w zasadzie konsultacji, czy aby na pewno idą we właściwym kierunku. Zainwestowanie własnych pieniędzy? A co to za problem? Przecież moim celem jest bycie mistrzem świata, więc jako najlepszy na pewno sobie poradzę i będzie mnie stać na wszystko. Ryzyko, że może tytułu nie być, a tym samym i wynagrodzenie nie będzie równie okazałe? Zwycięża świadomość, że wszystko trzymane jest we własnych rękach i podejmowane ryzykowne i kosztowne decyzje mogą mieć wpływ na końcowy sukces.
Sulęcki poleciał do Ameryki na walkę o mistrzostwo świata ponad miesiąc wcześniej. Wziął udział w konferencji prasowej, zresztą do Stanów na dwie doby latał już przed walką z Jacobsem, by być tam, gdzie dzieją się wielkie rzeczy i gdzie można pokazać swoją twarz. Znowu, zaufajcie mi – niektórzy sportowcy nie chcą wsiąść w kolejkę i podjechać pięciu przystanków na media trening, na którym będzie 10 dziennikarzy. Do Sulęckiego z czasem będą dolatywać kolejne osoby ze sztabu, dietetyk w dniu walki będzie przygotował mu śniadanie, by nie tłumaczyć się głupio po pojedynku, że poranne parówki z ketchupem miały wpływ na wynik walki. Wszystko, co jest zależne ode Maćka, będzie zrobione możliwie najlepiej.
Tak więc świadomość własnej wartości, świadomość perspektyw i działań, które należy wykonać, aby wejść na szczyt są u Sulęckiego na najwyższym poziomie. On zdaje sobie sprawę z tego, że na sukces składa się milion czynników i każdy, najmniejszy szczegół, który jest uzależniony od niego, będzie traktowany z należytą starannością. Striczu nie chce zasiąść do śniadania w hotelowym lobby w niedzielę rano mając świadomość tego, że zabrakło niewiele, a coś zostało kompletnie zaniedbane.
Sulęcki to cham. Sam tak zresztą o sobie mówi. To gość, który nie potrzebuje kolegów wśród dziennikarzy. Nie podnieca się klepaniem po plecach ludzi, którzy interesują się jego osobą tylko po zwycięstwach. Jest jednak człowiekiem, który uwagę przywiązuje do tego, co będzie miało dla niego wymierną korzyść. Nie interesuje go to, co wygląda ładnie na Instagramie i za co otrzyma brawa od Kowalskiego sprzed telewizora. Patrzy tylko na siebie, chodzi swoimi ścieżkami i tak ustawia sobie wszystko pod siebie, aby jemu się zgadzało. A jemu ma się zgadzać w niedzielę rano przy wcześniej wspomnianej jajecznicy. Wpatrując się w pas mistrzowski, który już dawno temu stał się jego obsesją.