Rzadko, bo rzadko, ale na całe szczęście zdarzają się takie dni, gdy znowu jestem małym chłopcem. Kibicem, który zaspany wstaje w środku nocy, idzie do drugiego pokoju i budzi tatę hasłem: wychodzą, wstawaj.

Kiedyś potrafiłem zainteresować i podniecić się praktycznie każdym wydarzeniem sportowym. Skoki w Zakopanem, wyścigi Formuły 1, mniejsza gala bokserska czy mityng lekkoatlytyczny. W poniedziałek rano odliczałem godziny do 20:45 następnego dnia, gdy rozpocznie się mecz Ligi Mistrzów. Byłem zafascynowany sportem i wszystkim, co z nim związane. Potrafiłem wymienić najlepszą trójkę konkursu skoków narciarskich w Engelbergu sprzed kilku miesięcy, podczas których Marcin Bachleda cudem zakwalifiował się do drugiej serii. To wszystko było młodzieńczą zajawką, a nie było wydarzeń mniej istotnych. Zawsze z takimi samymi emocjami zostawiałem kumpli na podwórku, którzy biegali wkoło trzepaka i delektowałem się sportem. Tym, co dzieje się gdzieś w świecie i czego nie wolno przegapić.

Wyobraźcie sobie, że otworzyliście warsztat samochodowy, gdyż od zawsze mieliście smykałkę do naprawiania aut. W młodości dalibyście wszystko, żeby przejechać się Golfem, dziś macie na swoim koncie 351 zreperowanych Golfów i nie możecie na nie patrzeć. Czy dalej macie zajawkę, gdy widzicie nowy, fajny i zadbany samochód? Jasne, to miłość waszego życia. Czy czujecie ciarki na plecach, gdy ktoś na światła podjeżdza nowym Porsche? Pewnie trochę tak, ale wczoraj i dwa tygodnie temu naprawiliście identyczne Porsche. Zdążyliście się przyzwyczaić do tego, że raz na jakiś czas otrzymujecie od losu taki „prezent”.

Czekając na walkę Deontaya Wildera z Tysonem Furym czułem się… jak mały chłopiec. Jak dziecko, które znowu może być uczestnikiem absolutnie legendarnego starcia. We wtorek, środę i czwartek było to samo – emocje. Niesamowite uczucia towarzyszyły mi przez cały tydzień, podczas którego miało wydarzyć się coś wyjątkowego. Coś, co przypomniało mi o tym, jak to jest mieć 9 lat i biegać do pokoju po tatę budząc go na walkę. Wstając z nadzieją i konkretnymi oczekiwaniami. Wizualizując sobie coś, co w rzeczywistości może wyglądać zupełnie inaczej.

Pracuję w federacji MMA, czasami jestem zapytany o to, kto mógłby zmierzyć się z danym zawodnikiem. A może ktoś z Polski? A może łatwiejszy przeciwnik? A może gość z zagranicy, który jest pewny siebie i zrobi sporo zamieszania? Już odpowiadam, którą drogą trzeba iść: trzeba zawsze stawiać na emocje. Na bohaterów. Na nazwiska, które są jakieś. Na zawodników, którzy będą potrafili zaciekawić publikę i przed pierwszym gongiem ludziom będzie chciało się obejrzeć ich zwykłe patrzenie prosto w oczy podczas ceremonii ważenia. Którzy przed walką będą zarażali charyzmą, co przełoży się na to, że fan włączy telewizor lub kupi bilet. Będzie udostępniał posty promujące daną walkę i jadąc do pracy w tramwaju dyskutował z kolegą o tym, kto wygra.

Od pojedynku Anthony’ego Joshuy z Władimirem Kliczko nie było chyba walki, która by aż tak bardzo działała na moją wyobraźnię. Nie miałem wtedy pojęcia, na kogo postawić i komu kibicować. Zapytany o swój typ na zwycięstwo potrafiłem odpowiedzieć tylko, że w ringu wszystko może się wydarzyć. Że jeden cios jest w stanie zmienić przebieg starcia, a kluczem może być dyspozycja dnia, która finalnie wpłynie na wynik rywalizacji.

Fury pokonał Wildera, co przewidziałem, choć myślałem, że potrwa to pełen dystans. Nie to jest jednak najważniejsze. Dziękuję za emocje, które niestety dzisiaj są rzadkością, a które towarzyszyły mi przez ostatnie kilka dni. Mam nadzieję, że szybko po raz kolejny będą czekał na walkę, która kojarzy mi się z miłością z dzieciństwa. Która kojarzy mi się z moimi pierwszymi emocjami sportowymi.

KOMENTARZE