Oglądałem finałowy mecz o Puchar Polski i niemiłosiernie się wynudziłem. To było spotkanie, podczas którego usuwa się stare zdjęcia z telefonu, szuka tanich lotów na spontaniczne wakacje i opłaca rachunki. Starcie, które było tragicznym widowiskiem. Rywalizacja, którą bez względów na poziom sportowy musiał ktoś wygrać.

I ktoś wygrał, Legia. Najbardziej utytułowana drużyna ostatnich lat w krajowej piłce.

Często o sporcie rozmyślam i rozkminiam różne wątki. Zastanawiam się, dlaczego nasi reprezentaci nie odnoszą na arenach międzynarodowcy tyle sukcesów, ile mogliby odnosić. Wyznaję zasadę, że podejście mentalne jest absolutnie kluczowe w życiu sportowca i dzięki właściwej psychice oraz definiowaniu swoich poczynań można wiele osiągnąć. Można przeskoczyć w bezpośredniej rywalizacji tych, którzy mają gorzej ułożoną głowę.

Legia wygrała i fetowała swój sukces. Skoro jest triumf, to należy go świętować, w takiej scenerii i po meczu z tak wielką otoczką, wygranie Pucharu Polski musi smakować wybornie. Legia jednak przez całe spotkanie zagrała bardzo słabo. Zaprezentowała się fatalnie, nie potrafiła skonstruować najprostszej akcji, wyjątkowo słaby tego dnia Raków nie był w stanie zrobić Legii krzywdy, ale i Wojskowi nie umieli odgryźć się w żaden sposób. Jasne, grali o jednego mniej, ale nie mówimy o zdominowaniu rywala. Chodzi o jakikolwiek akcent. Próbkę umiejętności gości, którzy na co dzień wyróżniają się na polskich boiskach i to oni są wizytówką naszej ligi.

Żyłem finałem przed jego rozpoczęciem, żyłem w trakcie spotkania, śledziłem wszystkie wypowiedzi i informacje o finale po ostatnim gwizdku. Nikt nie miał w sobie odrobiny skruchy, pokory, refleksji. Nikt nie krytykował w żadnej z rozmów swojej formy. Każdy cieszył się ze zwycięstwa i rozumiał, że nie było innej opcji, jak liczyć na szybką kontrę, błąd rywala i trochę szczęścia w ofensywie. Po mizernej dyspozycji w trakcie 120 minut nie było śmiałka, który pijany szczęściem wyszedł przed kamery i powiedział bez ogródek: wygraliśmy, dziś byliśmy lepsi, ale ogólnie to za ten mecz nie należą nam się pochwały. Od Legii trzeba wymagać więcej i musimy mocno przeanalizować swój występ, bo następnym razem prezentując taką grę na pewno zejdziemy z boiska pokonani.

Nie było tego w wywiadach po meczu i wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie będzie tego nigdy. U nikogo. Ani razu. Jest triumf – super, pijemy szampana. Czy mogło być lepiej? A w nosie z tym, zwycięzców się nie sądzi, wygraliśmy, daj nam cieszyć się szczęściem.

I moim zdaniem to jest największy rak polskiego sportu – brak refleksji. Brak sędziwego, szczerego i surowego spojrzenia na swoją postawę. Na wypadek porażki jest, oczywiście – skrucha i oklepane przeanalizowanie błędów i wyciągnięcie wniosków. Po zwycięstwie wszystko jest jednak zdaniem sportowca w porządku, no bo… wygrał. A skoro wygrał, to morda w kubeł, jasne?

Najlepsi sportowcy – ci z topu lub z ambicjami z topu – oni są wobec siebie krytyczni. Rzadko się cieszą i zawsze widzą możliwości do poprawy. Nie twierdzę, że trzeba był fałszywie skromnym, dla zasady pastwić się nad sobą i nie uśmiechać po zwycięstwach. Uważam jednak, że po zejściu do szatni warto czasem stanąć przed lustrem i szczerze ze sobą porozmawiać. Patrząc na częstotliwość słabych meczów naszych drużyn i regularnych kompromitacji polskich ekip w Europie odnoszę wrażenie, że takich rozmów nie ma. Co jak bardziej przykre – nikomu ich nie brakuje.

KOMENTARZE