Hejt. Agresja. Szydera. Złość. Gniew. Ubaw. To wszystko pojawia się w momencie, gdy napiszę artykuł o Arturze Szpilce, najbardziej kolorowym ptaku w polskim boksie. W kilka lat wielka nadzieja szermierki na pięści stała się obiektem drwin i obelg. Jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w polskim sporcie.

Gdybym bazował tylko na swoich odczuciach po poznaniu Artura Szpilki, to pewnie powiedziałbym, że to… dobry chłopak. Mieliśmy okazję kilkukrotnie ze sobą rozmawiać, nagrać dwa wywiady, pare razy podać sobie ręce na galach boskerskich i MMA, wymienić kilka sms-ów. Są tacy sportowcy, po których od razu widać, są burakami. Szorstkimi gośćmi bez emocji, którzy pana redaktora mają w nosie, a do kibiców uśmiechają się dlatego, że wypada. Szpilka jest naturalny, szczery. Jest uśmiechnięty, podejrzewam, że dla swoich bliskich kumpli dobry, potrafiący pomóc im zawsze, gdy tego wymaga sytuacja. W mediach jednak od bardzo dawna obserwuję nawałnice negatywnych komentarzy pod każdą wzmianką na jego temat. Nawet gdy tekst jest o Michale Cieślaku, Deontayu Wilderze czy Wasylu Łomaczenko, to i tak znajdzie się ktoś, kto będzie miał wtedy ochotę naubliżać Szpilce, że ten jest taki czy owaki.

Dlaczego kibice w Polsce nie lubią Artura Szpilki?

Na pewno dlatego, że Szpilka dużo obiecywał i był bardzo pewny siebie przed każdą walką. Mentalność Polaków jest taka, że nie lubimy chwalipięt, którzy patrzą tylko na czubek własnego nosa. Bohater tego tekstu wychodził z więzienia i obiecywał, że będzie pierwszym polskim mistrzem świata w kategorii ciężkiej. I oczywiście teoretycznie pasa mistrzowskiego był blisko, walczył o niego, ale fanom sam fakt, że nie udało się po niego sięgnąć, wystarczył, żeby szydzić ze Szpilki. Pięściarz sam siebie pozycjonował wysoko, bardzo wysoko, często był oderwany od rzeczywistości. Obserwatorzy boksu z ponad podstawową wiedzą zdawali sobie sprawę, że Polak patrzy na świat przez różowe okulary.

Szpilka zadzierał z wielkimi polskimi mistrzami. Nasz kraj nie jest najbardziej utytułowanym w pięściarstwie na świecie i może pochwalić się tylko czterema mistrzami świata w boksie. Szpila najpierw drwił z czterokrotnego pretendenta Andrzeja Gołoty, potem ubliżał Darkowi Michalczewskiemu, miał na pieńku z Tomaszem Adamkiem, do dziś trwa jego konflikt z Krzysztofem Włodarczykiem. Na kolizyjnym kursie ze Szpilką nie ma tylko Krzysztof Głowacki. Czym spowodowane są te wojenki? Niektórzy twierdzą, że Szpilka był po prostu zazdrosny….

Szpilka bardzo często zmienia decyzje. Raz chce być szybkim pięściarzem kategorii ciężkiej, który będzie sposobem oszukiwał wszystkich swoich rywali, chwilę później dochodzi do wniosku, że musi ważyć 115 kilogramów, by nie dawać się przestawiać w ringu swoim przeciwnikom. Nagle bokser z Wieliczki wpadł na pomysł, żeby zmienić kategorię na cruiser, by po jednej stoczonej walce zastanawiać się nad powrotem do królewskiej dywizji. W skrócie: ze Szpilką nigdy nic nie wiadomo. Raz jest tak, raz inaczej – non stop mamy do czynienia ze zmianą wizji na dalszą część kariery.

Szpilka nie jest poważny. Relacjonowanie z precyzją zegarmistrza swojego codziennego życia, prowadzenie profili w mediach społecznościowych psów i pisanie z nimi (???), obżeranie się burgerami, sparingi z kontuzją, poważne operacje bez wiedzy promotora, wojenki z nim na Twitterze – to wszystko powoduje, że pewna grupa kibiców może postrzegać Szpilkę jako lekkoducha, który bawi się życiem. Jasne, nie można mieć nic przeciwko osobom, które z uśmiechem patrzą na życie i nie są ponurymi gburami, ale Szpilka rzadko kiedy wydaje się być modelowym typem sportowca, który ma plan, aby być mistrzem. Fani wyobrażają sobie najlepszego pięściarza na świecie jako gościa, który jest poświęcony swojej profesji 24 godziny na dobę. A Szpilka? Tu koledzy, tam śmichy-chichy, pieski i mnóstwo innych dupereli – fani kibicujący Arturowi nie mogą zrozumieć, dlaczego boks długimi fragmentami jest na drugim, a może nawet jeszcze dalszym miejscu.

Szpilka zawsze dużo obiecuje swoim kibicom. Mówi przed walkami, że wszyscy przekonają się o tym, jakim tym razem będzie kozakiem, a przychodzi co do czego i Artur przechodzi obok pojedynków, nie daje z siebie maksimum. Polacy wolą mieć bohatera, który swoim typem przypomina Adama Małysza. Skromnego i cichego chłopaka, który boi się zapeszyć przy składaniu deklaracji, liczą się dla niego tylko dwa równe skoki. Tymczasem Szpilka przed pierwszą walką w kategorii cruiser już widział siebie wśród najlepszych na świecie. Kilka miesięcy później nie jest nawet pewien tego, czy w tej dywizji będzie kontynuował karierę.

Obserwuję losy Artura Szpilki od samego jego początku w boksie zawodowym i mam wrażenie, że bardzo duży potencjał i smykałka do boksu marnuje się i zmierza donikąd. Zamiast wielkich walk, triumfów i pieniędzy, dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której kibice liczą na to, aż Polak znowu wyłoży się o własne nogi i będzie można z niego pokręcić bekę na forum internetowym. Szpilka ma do siebie spory dystans i nie przejmuje się hejtem, którego został w naszym kraju ambasadorem. Dziś, nieco ponad cztery lata po walce o tytuł mistrza świata, kolejne jego zwycięstwo między linami bardziej zasmuci niż ucieszy kibiców, którym pięściarz z Wieliczki nie jest obojętny. Którzy mimo stosunkowo rzadkich jego wyjść do ringu każdego dnia interesują się tym, co jego życie przyniesie. Z jakiego powodu będzie można w niego znowu uderzyć.

KOMENTARZE