„Jeżeli tak się skończy, to Artur to wygra, zobaczysz. Wyciągną go za uszy.”

To słowa, które powiedziałem koledze w szóstej rundzie walki Artura Szpilki z Siergiejem Radczenko. Wtedy Polak dwukrotnie miał już kontakt z matą i wisiała w powietrzu tragedia, czyli porażka przez nokaut. Ostatecznie Szpila dotrwał do ostatniego gongu i walkę wygrał.

Całą niedzielę spędziłem na badaniu opinii ludzi ze środowiska, którzy krytykowali taki werdykt arbitrów. I wiecie co? Tak naprawdę to zupełnie nieistotne – czy Polak wygrał, czy przegrał. To tylko jedno okienko – zielone lub czerwone – w Boxrecu. Powiem wam jednak po walce w Łomży z pełnym przekonaniem – z Artura już nic nie będzie. Pewnie będzie boksował, raz wygrywał, raz przegrywał. Na pewnym poziomie jednak, niezależnie od kategorii wagowej, nie ma czego szukać.

Miałem tę przyjemność, że siedziałem przez cały pojedynek dwa krzesełka obok narzeczonej Artura, Kamili. Przede mną było miejsce jego pierwszego trenera Władysława Ćwierza, obok niego walce przyglądał się Michał Materla, który niemalże dzielił miejsce ze zdenerwowanym przez całe 10 rund Andrzejem Wasilewskim. Przed rozpoczęciem walki Artur stał w swoim narożniku i szukał. Szukał wzrokiem swoich bliskich, rozglądał się na boki. Znalazł. Uśmiechnął się, puścił oczko, wysłał ukochanej buziaka. Został za to skarcony przez Romana Anuczina, który wyraźnie próbował go zmobilizować. Wtedy zacząłem podejrzewać, że to może być początek problemów Polaka.

Szpilka schodząc do narożnika był… nieobecny. Nie był pobudzony, nie był naładowany, nie był agresywny i sportowo głodny. Był wyciszony i zrezygnowany. Był pogubiony. Cały czas rozglądał się po pierwszych rzędach, potrzebował swoich bliskich lub ich pomocy. Nie wyglądał jak Szpilka sprzed walki z Deontayem Wilderem, gdy chciał urwać głowę Amerykaninowi dwa dni przed pojedynkiem. Nie wyglądał jak młody-gniewny pięściarz, który rzucał się na Bryanta Jenningsa i deklarował, że chciałby pojechać na sparingi do braci Kliczko. Wyglądał jak facet, który psychicznie nie jest gotowy do podjęcia walki. Który czuje ulgę siadając przez 60 sekund na krzesłku i mogąc odpocząć od tego, co przez trzy minuty nie sprawiło mu żadnej radości.

Dlaczego o tym? Bo miałem wrażenie przez cały czas, że Szpilka charakterem nadrabia wszystkie swoje braki. Jest mentalnie silny i nic nie jest w stanie go przytłoczyć. Ludzie w wieku 25 lat dzisiaj nie potrafią sobie zrobić herbaty, a Szpilka już wtedy podejmował Adamka w walce wieczoru dużej gali organizowanej w największej polskiej hali. On potrafił to wszystko dźwignąć i nie przejmował się niczym. Czy mi imponował? Trochę tak, bo nie jest wiele starszy ode mnie, a szybko w bardzo trudnym sporcie wypłynął na szerokie wody. Nie bał się i ryzykował. Zawsze stawiał wszystko na jedną kartę i ambicją był w stanie dojść dalej niż 90% polskich pięściarzy. Jak to mówi Tomasz Hajto – miał mental na wielkie rzeczy.

I teraz, w najlepszym dla pięściarza wieku, Szpilka mentalnie nie jest gotowy na walki z Radczenko. Wiem – przewrócił Głowackiego. Tylko że wtedy Główka nie powinien wychodzić do ringu. Miał sporo problemów prywatnych, rozwód, nową partnerkę, trochę kontuzji – to nie był najlepszy czas dla niego. My cały czas mówimy jednak o Radczence, który nie istnieje w prawdziwym sporcie. Który jest półamatorem i gościem, który nigdy w życiu nie znokautował nikogo z dodatnim rekordem.

Tomasz Adamek miał legendarny speed, dzięki któremu oszukiwał rywali w ringu. Dariusz Michalczewski miał mocną lewą rękę, którą przewracał każdego swojego przeciwnika. Adam Kownacki idzie jak czołg od pierwszej sekundy walki i wielu rywali nie potrafi sobie z tym poradzić. Deontay Wilder prawą ręką wywróciłby ciężarówkę, a Floyd Mayweather Jr miał spryt i ringową inteligencję na takim poziomie, że nikt nie był w stanie go przechytrzyć. Oglądałem Szpilkę po raz któryś w karierze spod samego ringu i jeszcze nigdy nie widziałem, by był tak słaby. Tak bezradny i nieprzygotowany mentalnie do walki. Tak pogubiony i rozkojarzony. Tak odklejony myślami od tego wszystkiego, co powinno być dla niego formalnością. Takiego Szpilki, z takimi problemami, w sobotę w Łomży się nie spodziewałem.

Szpilka dobrze porusza się w ringu? To mit – w Łomży obserwowałem tylko przód, tył, przód, tył, zero schodzenia na boki. Szpilka potrafi znokautować? Nie widziałem, aby Radczenko choć raz zachwiał się po jakimś ciosie. Szpilka bije kombinacjami? Bzdura, wszystko było schematyczne i statystczne. Szpilka jest szybki? Radczenko to klocek, a mimo wszystko potrafił konsekwentnie dwoma ciosami wprowadzać Polaka w kłopoty przez 10 rund. Szpilka potrafi bronić? Nieprawda – dziś jego defensywa jest dziurawa jak szwajcarski ser. To teraz tak bez złośliwości: jakie Szpilka ma atuty? Czy ma w sobie coś takiego, co spowoduje, że możemy ochłonąć po sobocie, wyciągnąć wnioski i szykować się do kolejnej walki z nadzieją, że teraz będzie już tylko lepiej?

Nie otrzymywałem za Artura ciosów w sobotę, więc nie mam prawa kończyć mu kariery, ale może… warto to przemyśleć? Przedefiniować? Wyciszyć się, posłuchać mądrych ludzi i wrzucić na luz? Tak tylko rzucam temat, bo kilkukrotnie ktoś pytał mnie, czy Szpilka jeszcze coś osiągnie. Moim zdaniem nie, na poważne sukcesy już nie ma szans. Z racji tego jednak, że mówimy o człowieku bardzo ambitnym, strzelam, że obijanie pasterzy nie będzie go interesowało. A skoro to droga donikąd, to może czas zawrócić?

KOMENTARZE