Łukasz Jurkowski, dla przyjaciół po prostu „Juras”. Prekursor polskiego MMA. Pierwszy mistrz federacji, dziś komentator polsatowskich gal. Człowiek bezgranicznie oddany swojej pasji, fighter z krwi i kości. Ekspert, dziennikarz, ringowy anonser. O początkach KSW, fenomenie Pudziana i wielkości Mameda. O pieniądzach, marketingu i walkach za Oceanem. Szczerze, obszernie i niezwykle barwnie. Zapraszam!
Treningi, Legia, Puncher, motor, rodzina, niedawno Euro. Śpisz w ogóle czasami?
Juras: Niewiele. Grafik faktycznie mam napięty, ale w lipcu pewnie będzie więcej wolnego czasu i wtedy trochę odpocznę. Niedużo, bo Legia zaczyna walczyć o Ligę Mistrzów, wraca Ekstraklasa, więc będzie co robić.
Ostatnio jednak pozwoliłeś sobie na kilkudniowy urlop.
J: Dokładnie. Wziąłem motor i pojechałem przed siebie, w góry. Byłem w Zakopanem, potem na Słowacji. Mam kolegę, który jest takim samym wariatem jak ja. Udało mi się poprzekładać wszystkie obowiązki, które miałem zaplanowane na te trzy dni, więc nie zostało mi nic innego, jak tylko założyć kask i ruszyć. Od lutego tak naprawdę ciągle praca, praca i praca. 7 dni w tygodniu zawsze coś, więc jak pojawiła się szansa, żeby chwilę odpocząć, to wziąłem moją ukochaną maszynę i ruszyłem przed siebie. Mega sprawa, wielka frajda, no i udało się przewietrzyć głowę, bo to bardzo ważne, żeby umieć odpoczywać.
Na twitterze pisałeś, że ten wyjazd to pełen spontan i nie interesuje Cię zbytnio, gdzie się obecnie znajdujesz.
J: Jak już byłem po słowackiej stronie Tatr to nie wiedziałem w jakim dokładnie miejscu się znajduję. To jest piękne, że mimo zmęczenia fizycznego, które powoduje długa jazda na motorze, to jest to mega pozytywne uczucie. Po trzech dniach wróciłem i moja głowa pracuje teraz zupełnie inaczej.
Masz dobrą pamięć?
J: Średnią. Staram się resetować głowę i nie kumulować informacji, które nie są mi zbytnio potrzebne. Zatem jak zapytasz mnie o statystyki z jakieś walki, to mogę tego nie pamiętać, mimo że kiedyś przykładałem do tego sporą uwagę.
Ale co się wydarzyło 27 lutego 2004 roku pamiętasz?
J: Oczywiście, że pamiętam. Do tej daty bardzo często się wraca, więc będę ją pamiętał do końca życia. To tak jak rok 1410. Szczególne wydarzenie, które należy pamiętać. Pierwsze KSW, absolutny Underground, hotel Mariott i Champions Bar. Mega wydarzenie.
Kiedyś z kasyna uciekano do wielkich hal i stadionów, a teraz z wielkich obiektów fighterzy bardzo często wracają do kasyn – historia zatacza koło.
J: Trochę tak, ale trzeba pamiętać, że bardzo wiele pojedynków czy to w MMA, czy w boksie do tej pory odbywają się w kasynach. Las Vegas, Rosja czy Monako i wszyscy skupiają się w kasynach, bo to dodaje gali niepowtarzalnego klimatu.
Ciesze się, że mogę rozmawiać właśnie z Tobą, bo byłeś bohaterem pierwszej gali KSW i doskonale pamiętasz jak ona wyglądała.
J: Powiem Ci szczerze, że nigdy nie przypuszczałbym, że KSW pójdzie tak grubo. Od samego początku był pomysł, jak to wszystko ma wyglądać, ale to, co oglądamy teraz przerosło oczekiwania absolutnie wszystkich. 15- tysięczne hale, per per view, kilka milionów kibiców przed telewizorami podczas każdej polsatowskiej transmisji – mega. Wielki, globalny produkt, który 12 lat temu dopiero raczkował.
Bardzo dużo się zmieniło na przestrzeni tych 12 lat?
J: Ja w ogóle nawet nie porównywałbym tego co było i tego co obecnie oglądamy. Pierwsze KSW było naprawdę dobrze zorganizowaną, wielką imprezą sportową. Champions Bar w hotelu Mariott to jedno z najbardziej kultowych miejsc w Polsce, jeśli chodzi o puby sportowe, więc od samego początku gdzieś ten zarys KSW i myśl organizatorów był jasny – to ma być solidny i dobry produkt. Na pewno była wielka niepewność, czy KSW się przyjmie. Nikt wtedy nie wiedział na czym polegają mieszane sztuki walki i dlaczego na przeciwko siebie staje zapaśnik i zawodnik wywodzący się z judo. Kosmos. Martin z Maćkiem od samego początku jednak wpadli na genialny pomysł i gali nie nazwali galą dla fighterów judo czy taekwondo, tylko od razu zrobili konfrontację sztuk walki. Powtarzałem to już wielokrotnie i jak trzeba będzie, to powtórzę jeszcze kilka razy – to była organizacyjna petarda. Każdy wychodził w swoim stroju i to robiło ogromny klimat. Widownia liczyła 300 osób, a w jej skład wchodzili głównie koledzy z klubu i rodzina. Całość na tyle się jednak przyjęła, że postanowiono, że impreza odbędzie się raz jeszcze. A potem kolejny i kolejny.
Już podczas drugiej gali zainteresował się wami Polsat Sport.
J: Dokładnie. To pokazuje, że pojawiło się zainteresowanie dyscypliną, która w Polsce tak naprawdę dopiero raczkowała. Relacja na żywo w doskonały sposób pokazuje, że Polsat nam zaufał i postawił swoje pieniądze na coś, co tak naprawdę mogło kompletnie nie wypalić. Polsat zaczął być kojarzony z KSW, a KSW z Polsatem. Z czasem organizacja tak mocno zakorzeniła się w podświadomości kibiców, że przestano mówić „Konfrontacja sztuk walki”, a zaczęto używać skrótu „KSW”, który sam w sobie był coraz bardziej rozpoznawalnym brandem.
Skąd pomysł na mieszane sztuki walki? Polski kibic wstawał w nocy na Gołotę i Adamka, wiedział, że za Oceanem biją się w klatce, ale nigdy nie pomyślałby, że to może przyjąć się w Polsce.
J: W Polsce przez bardzo długi czas MMA bardzo źle się ludziom kojarzyło. Wiesz, klatka, wpuszczasz dwa psy, po czym wychodzi z niej tylko jeden. Dyscyplina cieszyła się nie najlepszą opinią i trudno było wielu odbiorców przekonać do tego, że można kogoś w parterze uderzyć w głowę łokciem lub kolanem. Ludzie musieli to przetrawić, zrozumieć zasady, nauczyć się MMA i zaufać zawodnikom, że to nie jest zwykła uliczna zadyma pod dyskoteką w Radomiu, tylko sport o określonych zasadach.
Z czasem zaczęto rozumieć nie tylko zasady, ale i rozpoznawać zawodników, którzy walczą w KSW.
J: Dokładnie. Wiesz, ktoś ogląda jedną, drugą i trzecią galę, widzi, że ten i ten zawodnik umie to i to i siłą rzeczy obiera sobie wzór do naśladowania. Tych bohaterów było na samym początku kilku, a teraz jest ich naprawdę sporo i ludzie wiedzą bardzo dużo już nie tylko o zasadach, ale i zawodnikach, przez co ten sport jest im bliższy i mniej anonimowy.
Zaczęto otwierać w Polsce coraz to więcej klubów zrzeszających zawodników uprawiających MMA.
J: Na początku było zaledwie kilka osób, które znają się na MMA. Był Mirek Okniński w Warszawie, Karol Matuszczak w Poznaniu, którzy przywozili pierwsze tak naprawdę szlify brazylijskiego jiu-jitsu do Polski, jako podwaliny współczesnego MMA. Dzięki Mirkowi w Warszawie spotykało się kilku zawodników, którzy razem trenowali. Ja, Antek Chmielewski, Igor Kołaczniw i to w zasadzie tyle. A teraz? W Warszawie masz na każdym rogu klub, gdzie możesz trenować. MMA w Polsce się przyjęło i poszło wielotorowo. Na amatorskiej gali walczy 300 zawodników i to jest właśnie piękne.
Byłeś prekursorem MMA w Polsce?
J: Czytałem kiedyś wywiad z Martinem i Maćkiem, bodajże po czwartej edycji KSW i oni powiedzieli wtedy, że KSW wypromowało Jurasa, a Juras pomógł wypromować KSW. Pół na pół. Ja byłem pierwszym mistrzem tej organizacji i siłą rzeczy często pojawiałem się w różnego rodzaju wywiadach i opowiadałem o tej dyscyplinie sportu. Potrafiłem sklecić 2 zdania po Polsku, nie stresowałem się przed kamerą, więc dzięki temu budowałem swój wizerunek, ale i wizerunek marki KSW.
Zostałeś takim trochę rzecznikiem prasowym polskiego MMA.
J: Trochę tak, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dobrze się w tym odnajdywałem, miałem z tego mega frajdę, a jeżeli ludzie wyrażali ochotę, żeby słuchać tego, co młody Juras ma do powiedzenia, to już w ogóle super.
Właśnie, byłeś wtedy małolatem.
J: Nie aż takim małolatem – miałem 24 lata.
W tym wieku na polskiego piłkarza się chucha i dmucha, że bo jest jeszcze młody, zdolny i perspektywiczny.
J: No w sumie tak. W sportach walki pełne umiejętności zawodnik pokazuje jeszcze później, więc w sumie masz z tym rację.
Kiedy pojawiła się opcja, żebyś komentował walki KSW? Bo byłeś czynnym zawodnikiem, a już relacjonowałeś walki innych zawodników.
J: Na pierwsze KSW przyszedł Andrzej Janisz, czyli fan sportów walki. Relacjonował wtedy dla polskiego radia oraz Eurosportu pierwsze gale K1 i potrzebował eksperta do swojego studio. Po wygranym pojedynku zaprosił mnie do wywiadu i stwierdził, że jak na zawodnika sportów walki to potrafię złożyć zdanie współrzędnie złożone i że mógłbym się przydać w jego programie. Zaproponował mi, żebym podczas kolejnej gali, która miała się odbyć za miesiąc przyszedł do studio i skomentował z nim pojedynek transmitowany w Eurosporcie. Dla mnie to była super propozycja, bo ja już wcześniej aspirowałem do tego, by być dziennikarzem sportowym. Ba, nawet złożyłem papiery na Uniwersytet Warszawski. Nic z tego jednak nie wyszło, bo straszono mnie, że będę miał wiele warsztatów do zaliczenia i nie dam rady tego pogodzić ze sportem – mniejsza o to. Andrzej po naszej pierwszej współpracy stwierdził, że nie najgorzej to wyszło, mam potencjał i że warto to kontynuować.
Musiałeś się dużo uczyć, bo dobrze się prezentować na tle Andrzeja Janisza?
J: Kurcze, ja cały czas się sporo uczę. Andrzej jest moim dziennikarskim mentorem, wiec ja musiałem włożyć naprawdę wiele pracy, żeby nauczyć się stylu Andrzeja, jego komentarza i tego, żeby jemu nie przeszkadzać. Teraz, gdy skomentowaliśmy już wspólnie – nie wiem – pewnie z tysiąc gal to czujemy się w swoim towarzystwie znakomicie. Każdy wie, kiedy drugi ma coś do powiedzenia i uważam, że całkiem nieźle to wygląda.
Teraz jesteście najlepiej komentującą parą sztuki walki w Polsce.
J: Całkiem możliwe, ale ja wciąż dostrzegam mankamenty w swoim komentarzu i niejednokrotnie Andrzej pisze mi na kartce podczas relacji, że coś źle akcentuje, albo niewyraźnie wypowiadam któreś słowo. Jestem pełen pokory i chłonę to wiedzę jak umiem, bo wiem, że to tylko podniesie poziom przekazu.
Ty ogień, Andrzej woda. Tak to wygląda z perspektywy widza.
J: No nie wiem, nie wiem. Andrzej też się potrafi zagotować. On naprawdę pokochał ten sport, poznał go z bliska i czasami emocje biorą nad nim górę. Teraz to się może wydawać śmieszne, ale podczas tej pierwszej – wspomnianej już przez nas gali – on nie miał pojęcia o walce w parterze. Specjalizował się z kick-boxingu, więc gdy musiał wypowiedzieć się na temat walki w parterze, to miał z tym problem i kibice to słyszeli. Do Eurosportu pisano maile, że Janisz się nie zna i opowiada głupoty. Poważnie. Umówiliśmy się wtedy tak, że Andrzej przyjeżdżał do mnie na matę i ja mu pokazywałem co to jest balacha, a co to jest mataleo. On się uczył tego sportu i – co najważniejsze – był bardzo zdeterminowany, żeby to wszystko przyswoić, bo miał przeczucie, że w przyszłości będzie z tego wiele pożytku.
KSW XII było momentem przełomowym w historii polskiego MMA?
J: Ja zawsze powtarzałem, że KSW należy podzielić na okres przed Pudzianem i po debiucie Pudziana. Do dyscypliny, które miała i tak bardzo dobre wyniki oglądalności dołączył człowiek, który był w Polsce uwielbiany. Pięciokrotny mistrz świata Strongman, wzór do naśladowania dla wielu młodych ludzi i bohater każdego niedzielnego popołudnia, kiedy to wielu Polaków gapiło się w telewizor i podziwiało jak Mariusz wygrywa kolejne zawody. Przed Pudzianem KSW oglądało 2 miliony kibiców, a podczas jego walki z Marcinem Najmanem tych fanów było ponad 6 milionów. Na starcie potroił oglądalność, co było ogromnym sukcesem. To otworzyło wiele furtek dla polskiego MMA i tak naprawdę poruszyło całą konkiunkturę, która sprawiła, że dziś KSW jest tu, gdzie jest. Strzał w dziesiątkę, znakomity ruch marketingowy, który spowodował, że kibice wszechstylowej walki wręcz nie tylko lubili oglądać jak dwóch wojowników walczy w klatce, ale i mieli swojego bohatera. Wielkiego bohatera.
Pudzian wypromował Mameda?
J: Na pewno pomógł mu się wypromować. Mariusz ściągnął widzów, którzy mieli okazję zobaczyć, że w Polsce walczy ktoś tak znakomity, jak Mamed Khalidov. Bardzo szybko okazało się jednak, że największe peak’i oglądalności były w momencie, gdy walczył Mamed. Pudzian był w tym procesie niezbędny, ale postawa Mameda i nie tylko jego szybko pokazała, że poza wielkim nazwiskiem bohatera federacji, KSW gwarantuje wysoką sportową jakość.
Ilu zawodników wyprodukowało KSW?
J: Oj, trudne pytanie. Na pewno wielu zawodników pokazało się z dobrej strony podczas gal KSW, dzięki czemu później wypłynęło na szersze wody. Spójrzmy na takiego Janka Błachowicza. Chłopak walczył w KSW, zdobył w Polsce niezbędne doświadczenie i umiejętności, które wyniosły go do UFC. Od początku miał ułożony w głowie plan na swoją karierę i wiedział, że jego stacją docelową będzie walczenie wśród najlepszych fighterów na świecie, czyli w UFC.
W Polsce pojawia się wiele pytań o to, kiedy Mamed zasili szeregi UFC.
J: Wiele osób o to pyta, ale ja tak naprawdę nie rozumiem, po co miałby to robić. W momencie, gdy Mamedem po raz pierwszy zainteresowało się UFC, ten miał 32-33 lata. Zarabiał wtedy już naprawdę duże pieniądze w Polsce i rozwiązywanie kontraktu tylko po to, żeby wyjechać za Ocean i tam walczyć – moim zdaniem – nie miało w ogóle sensu. Ja zrobiłbym zupełnie tak samo jak Mamed i został nad Wisłą. Z Jankiem sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, bo jego gaża za walkę podczas KSW była zdecydowanie mniejsza niż ta Mameda. Tak więc wyjazd Błachowicza do Stanów spowodował nie tylko skok sportowy, ale i również większe pieniądze. Co prawda na początku dostawał mniej kasy i dopiero budował swoje nazwisko i pozycję w Stanach, ale teraz już jego wynagrodzenie jest większe niż to, które gwarantowało mu KSW. U Memeda za to poziom sportowy byłby wyższy, ale pieniądze już niekoniecznie. Czasami poza ambicjami czysto sportowymi, trzeba też spojrzeć na sport jak na biznes. A w biznesie często w grę wchodzą ogromne pieniądze. Dalej znasz.
Jak jak oceniasz poziom sportowy KSW? Oglądasz UFC, Sangoku i inne federacje. Jesteśmy najlepszą organizacją MMA w Europie?
J: Sportowo jesteśmy na coraz wyższym poziomie. Kiedyś pojedynki było bardziej przewidywalne i wszystko było układane w taki sposób, żeby ten splendor spływał głównie na naszych zawodników, ale to już się zmieniło. Myślę, że tak od trzech-czterech lat idzie to w dobrą stronę sportową i ściągani zawodnicy, to nie jest już mięso armatnie, które ma pokazać, jaki to jeden czy drugi Polak nie jest zajebisty, tylko ma powalczyć, stworzyć dobre widowisko, niezapomniane emocje, bo to kocha każdy fan MMA.
Jest mniej poddań, nokautów…
J: Zdaje sobie sprawę z tego, że Janusz Kowalski jest zawiedziony, bo kupił bilet i żądał krwi i spektakularnego nokautu. Nie kuma wszystkich myczków technicznych i uważa, że walka jest nudna, bo przez 3/4 dystansu toczyła się w parterze.
Chociażby ostatni pojedynek Mateusza Gamrota.
J: Dokładnie. Jak ktoś się nie zna, to ziewał przez 15 minut. Dla mnie poziom zapasów – kosmos!
A organizacyjnie?
J: Organizacyjnie i logistycznie odjeżdżamy o dwie długości nawet UFC. Martin z Maćkiem zrobili kawał dobrej roboty i wyznaczają drogę, które federacje z innych państw powinny iść chcąc robić wielkie gale.
Wiele osób wciąż jednak kwestionuje rywali, z którymi przychodzi walczyć naszym zawodnikom.
J: Nie jest łatwo znaleźć rywala dla takiego Mameda. Najlepsi na świecie walczą dla UFC i mają z tą federacją podpisany kontrakt na wyłączność, więc nie mogą przyjechać do Gdańska i walczyć w KSW. Gdy ktoś przegrywa z UFC dwie, trzy walki to wypada z organizacji i szuka sobie walk, by wygrać i wrócić do elity. Sporym ryzykiem jest przyjechanie do Polski i walczenie z Mamedem. Stąd też włodarze KSW dwoją się i troję, by Mamed miał godnego siebie przeciwnika, który w terminie gali może przyjechać do Polski i wyjść do oktagonu.
Słyszałem kiedyś złośliwie opinie, że poziom sportowy KSW weryfikuje poziom wagi ciężkiej. Twoim zdaniem ten poziom jest wysoki, średni czy niski?
J: Numerem jeden w wadze ciężkiej jest Karol Bedorf i to nie podlega żadnej dyskusji. Nie chce oceniać czy poziom jest wysoki, średni czy niski, bo nie widzieliśmy ani razu konfrontacji takiego Bedorfa z zawodnikiem z czołówki rankingu UFC. Jeżeli byśmy spojrzeli na to z tej strony, to Damian Grabowski odbił się jak od ściany od swojego rywala i sromotnie przegrał. Mamy Daniela Omeliańczuka, który walczy ze zmiennym szczęściem z gośćmi, którzy są poza pierwszą dwudziestką w rankingu. Moglibyśmy zatem powiedzieć, że ten poziom zbyt wysoki nie jest. Ale tak jak już powiedziałem – nie chce wydawać osądów.
KSW ucierpi na tym, że Mamed będzie odpoczywał przez najbliższy rok od MMA?
J: To, że Mamed był przez tak długi czas na topie, to absolutny fenomen na skale światową. W życiu każdego sportowca przychodzi moment wypalenia. Trzeba sobie czasami odpocząć od sportu, zresetować głowę i naładować baterie. Wiem, co czuje Mamed, bo sam przerwałem karierę na rok, bo psychika potrzebowała odpocząć od tego wszystkiego. Mamed jest pod ciągłą presją, mierzy się z ogromną popularnością, oczekiwania wobec jego osoby są zawsze olbrzymie, więc nie ma się co dziwić, że teraz potrzebuje zatrzymać się na chwilę i nabrać na nowo zajawki do MMA.
Mamed nie był przygotowany do tej ostatniej walki?
J: Kondycyjnie nie był przygotowany do pojedynku, bo jeżeli myślami jesteś gdzie indziej i nie chce Ci się trenować, to nie ma szans, żebyś wykonał wszystkie założenia w 100%. Najbardziej cierpi nie Twój organizim, tylko Twoja psychika, która jest zmęczona walczeniem z samym sobą.
Kto będzie przez te najbliższe dwie, trzy gale ciągnął KSW za uszy? Gamrot? Bedorf? Materla? Mańkowski?
J: Ani Gamrot, ani Mańkowski nie wypełnią Ci 15-tysięcznej hali. Nawet Michał Materla nie jest w stanie tego zrobić, bo gdy patrzyliśmy na raitingi walki, która odbywała się w otwartym Polsacie, gdzie walką wieczoru był pojedynek Materli z Jay’em Silvą to nagle oglądalność spadła drastycznie. Jeżeli będzie Pudzian, to ok – nie ma problemu. Mariusz dźwignie to wszystko promocyjnie. Ale KSW potrzebuje kogo innego. Pisałem już o tym kiedyś…
Nowego Gladiatora?
J: Popka…
Poważnie?
J: Oczywiście, że tak. Popek promocyjnie wciągnie w KSW wszystkich tych jego wyznawców, tą całą gimbazę, która się jara nim, jako człowiekiem. To są dziesiątki tysięcy ludzi. Fonomen.
Pytanie, co Popek teraz potrafi.
J: Nie ważne w jakiej jest formie fizycznej, choć na chłodno kalkulując – w jakiej może być formie, skoro przez kilka ostatnich lat prowadził się niesportowo? Gdy dostanie kontrakt, jestem przekonany, że go podpisze. Włodarze KSW póki co zaprzeczają wszystkiemu, ale ja czuję, że Popek zawalczy w KSW. Jeżeli chcesz zapełnić Stadion Narodowy to potrzebujesz Popka w pojedynku z Pudzianem.
Różala pytali ostatnio dziennikarze o walkę z Popkiem. Marcin zaczął komplementować go jako wokalistę.
J: Różal może zawalczyć absolutnie z każdym. Jest gladiatorem, więc jak dostanie do podpisania kontrakt i konkretną sumę to może wyjść do oktagonu nawet z Cainem Valasquezem. Nie ma to dla niego żadnej różnicy.
Zmieńmy na chwilę temat. Czy środowisko MMA jest podzielone w naszym kraju? W boksie Szpilka nie lubił Adamka, Masternak napinał się na Włodarczyka. Jak jest w mieszanych sztukach walki?
J: Very friendly. Znam ludzi, którzy organizują walki w Polsat Boxing Night i to jest jakaś paranoja. Jest tyle osób decyzyjnych, menadzerów, którzy chcą przeciągnąć linę na swoją korzyść, że ja się nie dziwię, że tam są konflikty. Jeden pięściarz wybiera rękawice i drugiemu karze jechać do sklepu do Austrii, bo tylko tam można dostać identyczne. Paranoja. To są takie sprawy, które nie powinny stanowić żadnego problemu dla dwóch pięściarzy, którzy chcą ze sobą zawalczyć. W MMA jest inaczej, normalniej. Każdy zawodnik może jechać do innego klubu w Polsce i potrenować z gościem, na przeciw którego być może stanie w przyszłości w oktagonie. Nikt nie ma z tym żadnego problemu. Każdy będzie Ci niezwykle życzliwy, pomocny i postara się Ciebie ugościć jak najlepiej tylko potrafi. To niezwykle ważne, by grać do jednej bramki.
Kiedy będzie KSW na Narodowym? Chyba, że załatwisz walkę na Łazienkowskiej.
J: Na Łazienkowskiej to ja chciałbym zobaczyć Andrzeja Fonfarę, który broni tytułu mistrza świata i Macieja Sułęckiego, który wygrywa na Stadionie Legii. A KSW na Narodowym? Ja stawiam 2017 rok i main event, czyli walkę Pudziana z Popkiem.
Kończąć chciałem pogratulować pasji. Trochę porozmawialiśmy, a o MMA byśmy mogli książkę napisać.
J: MMA to jest moja pasja i praca zarazem. Czasami śpię po 3 godziny, wstaje w nocy, komentuje walki ze Stanów, ale mimo zmęczenia, robię to z uśmiechem na ustach. Realizuje się, a to chyba najważniejsze, prawda?
https://www.youtube.com/watch?v=-CZx9_efeFI