Jan Błachowicz niesiony dopingiem wszystkich Polaków zwyciężył z Israelem Adesanyą i zapisał się w historii MMA. Przed naszym reprezentantem świetlana przyszłość, bo nie widać na horyzoncie przeciwnika, który mógłby dobrać mu się do skóry. Jako osoba, która śledzi losy Cieszyńskiego Księcia od bardzo dawna, mam nadzieję, że jego seria będzie trwała jeszcze bardzo długo. Zasłużył bowiem na wszystkie wspaniałości tego świata jak nikt inny.

Są sportowcy utalentowani i tacy, którzy we wszystko muszą włożyć mnóstwo pracy. Zapytałem kiedyś Tomasza Adamka, czy ważniejszy w boksie jest talent, czy ciężka praca. Odpowiedział, że aby odnieść sukces, należy mieć talent do ciężkiej pracy. To właśnie swojemu uporowi zawdzięcza to, że w dwóch kategoriach wagowych zdobył tytuł mistrza świata.

Nie chcę prawić, że Błachowicz nie jest utalentowany, bo gdyby nie miał smykałki do tego sportu to pewnie dzisiaj pracowałby na bramcę w jednej z podwarszawskich dyskotek. Gdy jednak spojrzymy na jego całą karierę, to wiele w niej było momentów, w których można było w niego wątpić. Janek przegrał w swoim zawodowym debiucie z Marcinem Krzysztofiakiem, jeszcze pod szyldem KSW wygrał z nim Rameau Thierry Sokoudou, który tak zdewastował mu nogę, że Polak musiał przerwać pojedynek. W pierwszych sześciu występach w UFC Cieszyński Książę wygrał tylko dwukrotnie i kto wie, czy gdyby nie fakt, że po dwóch porażkach z rzędu UFC zorganizowało galę w Gdańsku, dzisiejszy mistrz nie dostałby wtedy od amerykańskiej organizacji wypowiedzenia umowy. Zamiast świętować i odpoczywać po triumfie w Trójmieście nad Davidem Clarkiem Błachowicz w ciągu kolejnych niespełna pięciu miesięcy stoczył dwie walki i obie wygrał. Cały czas jak nakręcony powtarzał, że dąży do tego, aby w końcu być najlepszym zawodnikiem na świecie.

Błachowicz w swoim podejściu do sportu przypomina mi Roberta Lewandowskiego. Polski napastnik nie od razu był najlepszy na świecie, jego początki w Borussii Dortmund były trudne, Lewy nie grał w podstawowym składzie lub musiał dzielić atak BVB z Lucasem Barriosem. Ciężko pracował jednak każdego dnia i poświęcił całe swoje życie, aby rozwijając się z roku na rok być w ścisłym gronie najlepszych piłkarzy na świecie. Gdy wydawało się, ze duet Messi-Ronaldo nie ma sobie równych i zawsze będzie dominował, Lewy w końcu sięgnął gwiazd i zdobył w klubowej piłce wszystko, co było do wygrania deklasując dotychczasowych dominatorów. Za moment kapitan biało-czerwonych pobije legendarny rekord Gerda Mullera strzelonych goli w jednym sezonie Bundesligi. Znając Lewego za jakieś trzy lata będzie najskuteczniejszym strzelcem w historii niemieckiej ekstraklasy.

Błachowicz nie objawił się światu w wieku 20 lat i nie pialiśmy z zachwytu nad tym, jak ten nokautuje swoich przeciwników. Podniecaliśmy się fenomenem Mameda Khalidova, który imponował swoim sprytem i szybkością, wielbiliśmy Michała Materlę za to, że zostawia całe serce w klatce, a Cieszyński Książę był ważnym ogniwem KSW, ale to nie na jego występy czekało przed telewizorem kilka milionów ludzi. On jednak zdawał sobie sprawę z tego, że droga na szczyt musi być trudna, a zwycięstwa nad Wisłą będą zadowalały go tylko przez pewien czas. Aby osiągnąć status legendy tego sportu należy skakać na głęboką wodę i pływać wśród rekinów, którzy zrobią wszytko, aby rozszarpać cię na kawałki.

Zmierzam cały czas do tego, że nie kochalibyśmy dzisiaj tak wszyscy Janka gdyby nie to, że ten do wszystkiego, co dziś ma, doszedł ciężką pracą. Nie miał lekko i w dalszym ciągu nie jest mu łatwo, bo widać gołym okiem, że sukces Błachowicza nie leży UFC i woleliby mieć mistrza w osobie medialnej i rozbudzającej zmysły wszystkich kibiców na świecie. Gdyby Błachowicz był takim Adesanyą, piekielnie zdolnym i utalentowanym zawodnikiem, to być może co któryś z nas czepiałby się poszczególnych zachowań czy jego wypowiedzi, bo w moment znaleźlibyśmy coś, za co można go shejtować. Patrząc jednak na każdy ruch naszego mistrza nie można nie podziwiać człowieka, który – parafrazując słynne słowa Włodzimierza Szaranowicza – sam sobie to wyrwał. Osiągnął coś, w co jeszcze przed chwilą wierzył tylko on sam.

Najwybitniejsi sportowcy na świecie – Robert Lewandowski, Jan Błachowicz, wcześniej Tomasz Adamek, Tomasz Majewski czy Joanna Jędrzejczyk całe życie pracują w pocie czoła, aby wejść na szczyt. Sukces takich ludzi smakuje najlepiej wtedy, gdy przychodzi po wielu zakrętach i momentach, w których wszyscy podpowiadali, aby rzucić to w cholerę i zająć się normalną robotą.

Mistrzostwo rodzi się w bólu, a Janek nacierpiał się wystarczająco, aby mieć satysfakcję z tego, w którym dziś jest miejscu. Życzę mu z całego serca, aby każdego dnia delektował się tym wszystkim, co udało mu się w życiu osiągnąć.

KOMENTARZE