„Widzisz, ludzie mówią, że tej Jędrzejczyk to wszystko się udało, bo jeszcze 4 lata temu była zwykłą dziewczynką z Olsztyna, a dziś jest mistrzynią świata. Tak niestety nie jest. Zanim ja zostałam tą „zwykłą dziewczynką”, która weszła po raz pierwszy do klatki, wiele lat trenowałam Muay Thai i inne sporty walki. Tylko Ci, którzy mnie znają od wielu, wielu lat, wiedzą jaka jestem. Jak podchodziłam do codziennych obowiązków, ile czasu poświęcałam na trening i jakie miałam priorytety. Wiadomo, że kibic niedzielny, który zobaczy w necie artykuł, że Jędrzejczyk wygrała kolejną walkę, kliknie, obejrzy, po czym stwierdzi, że w sumie to zajebiście, że „naszym” wiedzie się za granicą. Zanim jednak ktoś dał mi szansę, to musiałam wylać hektolitry potu na treningach, przebiec tysiące kilometrów i stoczyć niezliczoną liczbę sparingów, które wywindowały mnie na to miejsce, w którym się teraz znajduję.” Rozmowa z Joanną Jędrzejczyk, mistrzynią UFC.

Jakiś czas temu rozmawiałem z Łukaszem Jurkowskim, który uważa, że polskie MMA należy podzielić na dwa okresy: przed pierwszą walką Pudziana i po jego debiucie w KSW. Jest zatem grudzień 2009 roku. Pamiętasz, co wtedy robiłaś?

Joanna Jędrzejczyk: W 2009 roku mieszkałam w Holandii i trenowałam Muay Thai. O MMA dopiero zaczynałam myśleć, a w zasadzie, to moi trenerzy namawiali mnie do tego, bym spróbowała swoich sił we wszechstylowej walce wręcz. Byłam jedyną osobą w klubie, która trenowała z zawodnikami walczącymi w MMA, a która regularnie jeździła na zawody w Muay Thai czy K1. Miałam już wtedy predyspozycję do tego, by spróbować swoich sił w MMA, ale jakoś nie byłam do tego pomysłu w pełni przekonana.

Jakie są widoki na przyszłość dla zawodniczki, która trenuje w Polsce Muay Thai?

JJ: Niestety – różowo nie jest. Od kiedy pamiętam, Muay Thai miało problem, by stać się sportem, który bedzie w stanie zainteresować społeczeństwo. Z tym problemem musimy się zmierzyć nie tylko my – Polacy, ale i inne kraje, w których o Muay Thai mało kto słyszał. MMA ma tę przewagę nad innymi sportami walki, że jest bardzo widowiskowe. Cała ta otoczka, oktagon, dwóch gladiatorów, nieprawdopodobne emocje – kibice to kochają. Wszyscy interesują się losami swoich bohaterów i są pewni, że poleje się krew, będą efektowne obalenia, poddania, nokauty. Fani są żądni prawdziwej wojny, a taka gwarantuje właśnie MMA. Muay Thai niestety nie miało takiej siły przebicia, więc zawodnicy, który wywodzą się z tej dyscypliny, mają niezwykle trudno przebić się do świata tych największych i najbardziej zasłużonych fighterów.

Oktagon w MMA jest nie tylko miejscem pojedynku, ale i takim symbolem, który pokazuje, że we wszechstylowej walce wręcz nie ma przelewek. Dodaje dyscyplinie animuszu i jeszcze większego splendoru.

JJ: Tak, ale nie zapomnijmy, że klatka jest przede wszystkim niezwykle wygodna w walce dla zawodników. Gdy walczysz w ringu to istnieje prawdopodobieństwo, że z niego wypadniesz. Często akcja, która rozgrywa się przy linach, jest przenoszona na środek ringu i tak w kółko. Potrzebna jest interwancja sędziego, która spowalnia akcje i wydluża pojedynek. Dlatego walczymy w klatce, w tym od jakiegoś czasu również i w Polsce, i zyskują na tym tak naprawdę wszyscy.

Była jakaś alternatywa, gdyby nie wyszło z MMA?

JJ: Swego czasu zastanawiałam się poważnie nad boksem. Gdybym szybciej wiedziała, na jakim poziomie jest Polski boks amatorski i jak wygląda system szkolenia, to pewnie trenowałabym boks. Dostałam nawet propozycję od Knockout Promotion i moje nazwisko znalazło się w karcie walk podczas jednej z gal.

Sporty walki są tylko dla niegrzecznych dziewczyn?

JJ: Czy jestem łobuziarą? Nie wiem, chyba nie. Jestem bardzo charakterna i to jest pewnie jeden z powodów, dla których ludzie postrzegają mnie jako niegrzeczną dziewczynę. Zdarza mi się zdenerwować czy wyzwać kogoś – jak na przykład – zajedzie mi drogę, ale nie jestem agresywna. Wydaje mi się, że mam dobre serducho i nie jestem złą dziewczyną.

4 lata, to tak naprawdę bardzo krótki fragment naszego życia, a u Ciebie w tym czasie zmieniło się  wszystko. Dopiero w maju 2012 roku debiutowałaś w oktagonie, a dziś udzielasz wywiadu jako mistrzyni świata UFC.

JJ: Pewnie zmierzasz do tego, że wszystko bardzo szybko się potoczyło, prawda?

Bingo.

JJ: Widzisz, ludzie mówią, że tej Jędrzejczyk to wszystko się udało, bo jeszcze 4 lata temu była zwykłą dziewczynką z Olsztyna, a dziś jest mistrzynią świata. To jednak tylko pozory. Zanim zostałam tą „zwykłą dziewczynką”, która weszła po raz pierwszy do klatki, wiele lat trenowałam Muay Thai i inne sporty walki. Tylko Ci, którzy mnie znają od wielu, wielu lat wiedzą, jaka jestem. Jak podchodziłam do codziennych obowiązków, ile czasu poświęcałam na trening i jakie miałam priorytety. Wiadomo, że niedzielny kibic, który zobaczy w necie artykuł, że Jędrzejczyk wygrała kolejną walkę, kliknie, obejrzy, po czym stwierdzi, że w sumie to zajebiście, że „naszym” wiedzie się za granicą. Zanim jednak ktoś dał mi szansę, to musiałam wylać hektolitry potu na treningach, przebiec tysiące kilometrów i stoczyć niezliczoną liczbę sparingów, które wywindowały mnie na to miejsce, w którym się teraz znajduję.

Najtrudniej jest zacząć.

JJ: Dokładnie. Teraz, gdy popularność MMA jest ogromna, ktoś zawalczy 3 razy i dostaje propozycję walki zawodowej. Wyjdzie do klatki, po 3 minutach odklepie i z bilansem 0-0-1 dumnie mówi wszystkim, że jest zawodowcem. Tak niestety nie jest. Przynajmniej nie jest moim zdaniem.

Gdzie sięgały zatem te Twoje ambicje?

JJ: Pewnego dnia, gdy ze znajomymi poszłam gdzieś na imprezę, zdałam sobie sprawę, że to, co właśnie robię, nie jest tym, czego tak naprawdę chcę. Co daje mi poczucie spełniania i takiej wewnętrznej satysfakcji. Pamiętam doskonale ten moment – stanęłam, obejrzałam się dookoła i pomyślałam – Asia, przecież Ty zawsze chciałaś być kimś, musisz coś ze sobą zrobić. Zawsze miałam ambicje, by osiągnąć sukces. Lubiłam szaleńców, którzy dzięki temu, że kroczyli obraną przez siebie drogą i realizowali swoje małe cele, z czasem większe i większe, osiagali suckes. To tacy ludzie właśnie imponowali mi najbardziej. Nie tacy, którzy pracowali od 8 do 16 i mieli czas na znajomych, imprezy. Tylko tacy, którzy żyją trochę inaczej, mają swój plan i potem są najlepsi w tym, co robią.

Każdy mistrz musiał zrezygnować z wielu rzeczy zanim osiągnął sukces.

JJ: Mój szwagier przypomniał mi ostatnio o filmie, który nagrał, jak  miałam 18 lat. I ja na nim wtedy powiedziałam, że zmienię całe swoje życie i osiagnę sukces. Że wszystko, co mnie otacza, będzie w przyszłości wyglądało zupełnie inaczej. Ostatnio siedzieliśmy sobie i on mi to pokazał. Na śmierć o tym zapomniałam. Już wtedy chciałam być kimś, chciałam być najlepsza.

Sporty walki mają to do siebie, że przynoszą spore dochody, ale tylko na tym najwyższym poziomie. Zanim Ty zarobilaś pierwsze pieniądze, to też musiałaś pewnie kilka razy dokładać do interesu.

JJ: Wielokrotnie musiałam pożyczać pieniądze, żeby w ogóle móc jechać na zawody. Tak jak mówisz – na pewnym poziomie walczenie opłaca się zawodników i można z tych pieniędzy żyć, ale zanim do tego etapu się dojdzie, trzeba do interesu dokładać. Niektórzy mnie pytali – Asiu, ile zarobiłaś za wygraną z tą i tą? Ja odpowiadałam – Minus 8 tysięcy złotych. Tę kasę musiałam natomiast zarobić, pożyczyć, a potem mieć z czego oddać, bo długów mieć nie lubię. Więc wstawałam rano do pracy, potem szłam na trening, następnie znowu do pracy i na kolejny trening. Spałam po 4 godziny, nie wysypiałam się, ale wiedziałam, że taką drogą mogę dojść na szczyt. Wszystkie zarobione pieniądze inwestowałam w siebie, w treningi, w sprzęt, wyjazdy. Nie jeździłam z koleżankami na wakacje i nie chodziłam ubrana w kiecki, bo swoje ciężko zarobione pieniążki przeznaczałam na co innego. Gdy ktoś teraz widzi Asię Jędrzejczyk, która jeździ Mercedesem i czyta w prasie o jej rekordowych zarobkach, które nawiasem mówiąc nigdy nie są prawdziwe, to zapomina o tym, że ta Asia musiała zasuwać latami na to, co teraz ma.

Ludzie i tak zawsze będą gadać.

JJ: Dokładnie. Każdy sportowiec musi liczyć się z tym, że z pewnych rzeczy musi zrezygnować, jeśli chce być najlepszy. Pamiętam, jak po 3 latach treningu pojechałam na jedną z gal nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać po swoich rywalkach. W mojej głowie kłębiły się różne myśli i wtedy te 3 lata morderczych treningów wydawały mi się zbyt krótkim stażem, by móc o sobie myśleć jak o przyszłej mistrzyni. Z drugiej jednak strony uświadomiłam sobie, że to nie TYLKO 3 lata, a AŻ 36 miesięcy, podczas których byłem skoncentrowana tylko na tym. Nie raz byłam z siebie dumna, nie raz płakałam, a nie raz nie miałam siły iść pod prysznic. I budowało mnie to, by zostać jeszcze lepszą zawodniczką.

Po takiej „szkole” zostają tylko najlepsi.

JJ: Tak jak mówisz. Jeżeli zawodnik nie jest w 100% ukierunkowany i nie jest w stanie oddać całego siebie, by osiągnąć sukces, to nigdy go nie osiągnie. Ja mam tak, że w okresie roztrenowania mogę sobie pozwolić na kieliszek wina czy ciastko z bitą śmietaną. Gdy jednak powiem sobie, że od godziny 12:00 nie ruszam nic, czego ruszyć nie wolno, to nawet jakbyś jadł przy mnie moje ulubione żarcie, popijał winem i czekał aż kelner przyniesie deser, to nawet na Ciebie nie spojrzę. Stałam się profesjonalistką i z walki na walkę coraz bardziej uświadamiam się w tym przeświadczeniu, że te detale są w stanie przynieść spodziewany efekt. Inni natomiast – z czym spotkałam się wielokrotnie – mieli z tym problem. Musieli zrobić wagę, potrzebna redukcja o 5 kilogramów, a po treningu zajadali się czekoladą, bo nie mogli się powstrzymać. W taki sposób na pewno wielkim mistrzem nikt nie został. Wszystkich możesz oszukać, ale samego siebie nie oszukasz – chyba jakoś tak to było, prawda?

Dokładnie tak. Był kimś, na kim wzorowałaś się na początku swojej kariery?

JJ: Nie. Zawsze byłam sobą i wierzę w to, że tego nie zmienię. Chcę zostać legendą UFC. Zawodniczką, która nie przegrywa, jest wielką mistrzynią i którą świat sportów walki docenia za jej klasę sportową. Wiem, że to jest może butne i nie stawia mnie w zbyt korzystnym świetle, ale tak właśnie jest. To mnie nakręca, dodaje siły i sprawia, że codziennie rano wstaję z łożka i wiem, że muszę znowu wykonać kawał ciężkiej pracy.

Nie boisz się tego, że przy Twojej ambicji nigdy nie będzie momentu, w którym powiesz sobie STOP i poczujesz się w pełni spełniona?

JJ: Nie, ja już mam w głowie plan na dalszą część kariery. Wiem, kiedy powiem sobie dość, i mam przed sobą postawione cele, które przed zakończeniem kariery muszę osiągnąć. To nie jest tak, że ja żyję chwilą i nie patrzę w przyszłość. Gdy sportowiec patrzy tylko na kilka metrów przed siebie, to nigdy nie zostanie wielkim mistrzem. Ja jestem mistrzynią i z oktagonu nigdy pokonana nie wyjdę.

Darek Michalczewski też chciał skończyć jako niepokonany, a stoczył o dwie walki za dużo w karierze.

JJ: Dlatego trzeba wiedzieć, kiedy ze sportem skończyć. Sportowcy wydłużają swoje kariery, kończą, by potem wrócić, bo to wiąże się ze sporą kasą. Pewnie pamiętasz, ilu fighterów tak właśnie zrobiło. Ja czegoś takiego nie pochwalam i jak skończę swoją karierę, to będę o tym w 100% przekonana i do sportu już nie wrócę.

Ale kasa…

JJ: Nie da się ukryć, że ja to robię również i dla pieniędzy. Nie chodzę do pracy, tylko walczę – taką wybrałam drogę. Więc unikanie wątku pieniędzy byłoby bez sensu, bo chyba każdy zdaje sobie sprawę z tego, że ja nie jade na galę UFC do Stanów za darmo. Zawodnik, który w pierwszej kolejności myśli właśnie o kasie daleko jednak nie zajdzie. Musi być pasja, musi być ta zajawka, która pomaga Ci być coraz lepszym zawodnikiem. W innym wypadku nie wkładasz serca w to co robisz, a klatka Ci tego nie wybaczy i przegrasz. Wiele osób się na tym przejechało. Więc jeśli skończę karierę, a ktoś wpadnie na pomysł, że da mi tyle i tyle, a ja mam zawalczyć z zawodniczką X, to uprzedzam – szkoda jego czasu, zdania nie zmienię.

Powiedz, czy nie bolało Cię, jak dziewczyny walczyły podczas gal KSW i między sobą rywalizowały o tytuł najlepszej zawodniczki w kraju, a Ty temu przyglądałaś się z boku?

JJ: Irytowało mnie to, bo wiedziałam, że to ja jestem najlepsza w Polsce. Mówiłam sobie – Dajcie mi ten kontrakt, podpiszę go i rozwiejemy wątpliwości, kto jest najlepszy w Polsce.

Imponuje mi Twoja pewność siebie.

JJ: Podobno jestem jeszcze butna i arogancka. A wiesz czemu tak jest? Bo znam doskonale to środowisko, wiem co kto potrafi i jak trenuje. I wiesz co Ci powiem? Że nikt nie zasuwa tak jak ja. Nikt nie wkłada w to tyle serca, by czynić progres. Ludzie i tak będą gadać, że Jędrzejczyk to i tamto, ale ja robię swoje.

Przeciętny Kowalski woli taką Jędrzejczyk, która jest pewna siebie, niż kogoś, kto zawsze grzecznie, poprawnie i kurtuazyjnie chwali swojego najbliższego rywala.

JJ: Aniołkiem nie jestem, ale mój wizerunek często jest wyolbrzymiany przez media. Przyjechała kiedyś telewizja TUF robić materiał o tym, jak trenuję i kim jestem. I tam spośród wielu scen była też i taka, w której ja trenerowi rywalki skacze do gardła i awanturuje się z nim. Nikt natomiast nie wziął pod uwagę, dlaczego to zrobiłam. Że on przez cały czas obrażał mnie i mi ubliżał. W świat idzie tylko informacja – Jędrzejczyk o mały włos nie pobiłaby się z trenerem. W porządku, ale Ci, co mnie znają, wiedzą jaka jestem i że sama z siebie żadnej awantury nie wszczynam.

Widziałaś kiedyś ważenie przed walką Mike Tysona z Lennoxem Lewisem?

JJ: Chyba nie.

Zaczęło się od pyskówki, a skończyło na największej zadymie w historii światowego boksu.

JJ: Pewnie zaraz zapytasz, kiedy ja się z kimś pobiję na ważeniu.

Właśnie miałem taki zamiar.

JJ: No więc muszę Cię uspokoić – nigdy nie pobiję się na ważeniu przed walką. Zapisz to dokładnie.

Właśnie stuknęło Ci 29 lat. W sportach walki – jak w niewielu sportach – to wciąż bardzo młody wiek. Powiedz prosze, co dalej? Pytam, bo granice od początku kariery sama sobie wyznaczasz i obecnie jesteś w miejscu, w którym tak naprawdę już nic nie musisz.

JJ: Czekam na potwierdzenie decyzji odnośnie mojej walki, która ma się odbyć jeszcze w tym roku w Stanach. W 2017 chcę stoczyć  3 pojedynki, ale o tym muszę najpierw porozmawiać z moimi najbliższymi pod koniec roku. Być może podczas gali UFC w Polsce, bo z tego co wiem, są spore szansę na to, że w naszym kraju po raz drugi federacja zorganizuje galę.

W Polsce zawalczysz z Karoliną Kowalkiewicz?

JJ: Do pojedynku z Karoliną najprawdopdobniej dojdzie i całkiem możliwe, że będzie to w przyszłym roku. Sądzę jednak, że pojedynek odbędzie się w Stanach.

Na czym polega fenomen sportowców, którzy trenują sporty walki, że są naprawdę normalnymi ludźmi? Ani u Michalczewskiego, ani Głowackiego, Mameda czy u Ciebie nie dostrzegam popularnego wśród ludzi wywodzących się z innych dyscyplin, efektu wody sodowej. Siadamy przy stole, gadamy, pijemy kawę, a przecież nie znamy się prawie w ogóle.

JJ: Wydaje mi się, że życie nas tego nauczyło. Ciężki treningi i to, że każdy z nas musiał wiele pracować nad sobą, zanim został mistrzem. Za każdym z nas stoi oddzielna historia, każdy jest inny, ale wszyscy musieliśmy poświęcić się w pełni temu, co robimy i to przyniosło sukces. Sporty walki mają to do siebie, że dzięki nim na życie patrzysz zdecydowanie inaczej. Gdy obleję się kawą i mam mokrą bluzkę, to mimo tego, że nienawidzę mieć mokrych rękawów, to nie jest to dla mnie problem. To jest głupota, która nie może wpłynąć na moje samopoczucie lub wyprowadzi mnie z równowagi. Inaczej patrzymy na wiele spraw, nie poddajemy się i doceniamy innych ludzi, którzy również ciężko pracują. Wbrew temu, co wiele osób o nas sądzi, my jesteśmy dobrymi ludźmi, którzy wiele mogą zaoferować. A to, że wchodzimy do klatki i naparzamy się po mordach? To nasza praca.

Przypominasz mi pewnego pięściarza, nazywał się Joe Calzaghe. Nigdy w życiu nie przegrał, zawsze był pewny siebie, pokonał wszystkich wielkich mistrzów i wiedział, kiedy zejsć ze sceny. 

JJ: Tak, to mój brat (śmiech). Masz rację. Ja też nie przegram, nigdy. Wszystkich pokonam, zostanę legendą UFC i skończę walczyć w odpowiednim momencie. Obiecuję.

 

 

 

KOMENTARZE