Karolina Kowalkiewicz. Zawodniczka UFC, która marzy o zdobyciu tytułu mistrzowskiego w tej federacji. O popularności i fenomenie MMA w Stanach Zjednoczonych. O walce z Joanną Jędrzejczyk i planach na przyszłość. O cierpliwości i trenowaniu z chłopakami. Prywatnie urocza i pogodna dziewczyna. Zawodowo ambitna i zadziorna wojowniczka. Zapraszam!

 

Ośmiu facetów na treningu i tylko jedna kobieta – mówię oczywiście o tobie. Jesteś oczkiem w głowie panów?
Karolina Kowalkiewicz: (śmiech) Nie wiem.

Dokuczają ci?
KK: Cały czas! Nie no żartuję oczywiście. Trenuje jeszcze z nami Kasia Sadura, ale dzisiaj jej akurat nie było.

Nie brakuje ci dziewczyn do trenowania?
KK: Nie, bo tak naprawdę z dziewczynami, które trenują MMA w Polsce znam się, kumplujemy się, więc nie ma problemu, żeby podjechać do nich na sparing czy razem zrobić trening. Na co dzień dobrze mi się trenuje z chłopakami, nie mam co narzekać.

Łódź i klub SHARK to dobre miejsce do trenowania dla jednej z najlepszych zawodniczek na świecie?
KK: Sam widzisz jakie mamy warunki do treningu. Nie mam na co narzekać, wszystko wygląda bardzo profesjonalnie. Widziałeś pewnie już inne kluby i możesz porównać – niczemu mi tutaj nie brakuje.

Ale na przykład chłopacy w Warszawie mają dobrą ekipę. Janek Błachowicz, Marcin Tybura, Daniel Omeliańczuk…
KK: To prawda, ale Janek Błachowicz, Marcin Tybura i Daniel Omeliańczuk przyjeżdżają czasami do nas na treningi zapasów, które prowadzi Dawid Peplowski. Jeżeli chodzi o trenerów, to pracuję ze specjalistami. Jest również wielu zawodników, więc mam z kim sparować.

Jest w Polsce miejsce, w którym miałabyś stworzone lepsze warunki do treningu?
KK: Myślę, że nie. Choć nie zawsze siedzimy na miejscu i trenujemy tylko tutaj. Niedługo na przykład zbieramy większą ekipę i jedziemy na kilka dni do Olsztyna, żeby tam wspólnie potrenować.

To jest niesamowite, że teoretycznie jesteście rywalami, a w praktyce jeden drugiemu pomaga.
KK: Współpraca przede wszystkim. Zawsze tak było w MMA, od kiedy pamiętam.

Kilka dni temu minęły cztery miesiące od twojej walki z Joanną Jędrzejczyk. Jak zleciał ci ten czas?
KK: Na samym początku miałam przerwę od treningów – to było już szybciej zaplanowane. Ostatni rok miałam bardzo intensywny i potrzebowałam odpoczynku. Musiałam się odstresować, pospotykać się ze znajomymi i zająć się czym innym. Potem wróciłem na salę i przytrafiła mi się kontuzja, przez co znowu musiałam zrobić sobie przerwę. Na szczęście już wszystko jest w porządku i mogę normalnie trenować. Szykuję się do kolejnego pojedynku.

Kiedy po raz pierwszy obejrzałaś walkę z Asią?
KK: Hmmm. Chyba miesiąc po walce. Raz ją obejrzałam. Codziennie siadałam z nadzieją, że będę w stanie ją obejrzeć, odpalałam i po pierwszych sekundach wyłączałam, bo nie byłam w stanie tego oglądać.

Przez emocje?
KK: Tak. Za dużo emocji to we mnie wzbudzało. Jestem kobietą, podchodzę do wielu spraw emocjonalnie i walki z Asią nie mogłam obejrzeć.

Powiedziałaś po walce w jednym z wywiadów, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będziesz zadowolona z tego pojedynku, mimo że zawalczyłaś dobrze.
KK: Dobrze, ale zdaję sobie sprawę z tego, że stać mnie na zdecydowanie więcej. Wiele osób chwaliło mnie za tamtej pojedynek, ale ja nie mam prawa być do końca zadowolona, bo nie wygrałam. Wiem, że kilka rzeczy mogłam zrobić lepiej.

Nie jesteś zbyt bardzo ambitna? Nikt z Asią nie zawalczył nigdy aż tak dobrze jak ty.
KK: Jestem ambitna, ale dopóki będę trenowała i walczyła, czyli jeszcze pewnie z trzy lata, to cały czas chcę się rozwijać. Z walki na walkę robić progres. Podejrzewam, że nie przyjdzie nigdy taki moment, w którym dojdę do wniosku, że jest już tak dobrze, ze lepiej być nie może. To chyba jednak normalne. Trenujesz, dajesz z siebie wszystko, więc oczekujesz rozwoju. Krok po kroku.

Czy wchodząc do świata MMA i po raz pierwszy walcząc w KSW ten sport w wykonaniu kobiet wyglądał zdecydowanie inaczej? Opowiadałaś kiedyś, że to wszystko było bardzo mało profesjonalne.
KK: Przed swoim debiutem w KSW miałam na swoim koncie jedną zawodową walkę. Tak naprawdę dopiero dwa miesiące przed tym występem zaczęłam na poważnie trenować MMA. Przygotowywałam się na zasadzie prób i błędów. Mój były trener nie prowadził nigdy wcześniej żadnej zawodniczki, a mimo wszystko z kobietami pracuje się inaczej niż z mężczyznami. Błędów nie dało się uniknąć.

Dziwi mnie trochę to, co mówisz, bo wiele osób z którymi już rozmawiałem twierdzi, że KSW 12 to był moment, w którym popularność waszej dyscypliny mocno skoczyła do góry. Ty debiutowałaś kilka lat po tej gali, a mówisz o braku profesjonalizmu.
KK: Tak naprawdę żeńskie MMA w naszym kraju raczkuje w dalszym ciągu. W moim odczuciu wszystko zmieniło się w momencie, w którym pojawiła się Ronda Rousey. To ona zrewolucjonizowała żeńskie MMA. W dalszym czasie jednak to się rozwija i nie ma jeszcze momentu, w którym można będzie stwierdzić, że mieszane sztuki w wykonaniu kobiet są już na tym poziomie, co u facetów.

Z perspektywy czasu uważasz, że dobrze się stało, iż te błędy były?
KK: Myślę, że tak. Gdy człowiek się sparzy, to później wie, na co musi uważać i co musi zmienić. Być może gdyby nie tamte błędy, to dziś nie byłabym tu, gdzie jestem.

Gdy zadebiutowałaś w KSW, to marzyłaś o czymś więcej?
KK: Zacznijmy od tego, że na samym początku w ogóle kobiety nie walczyły w KSW. Gdy dowiedziałam się, że jest taki plan, to byłam bardzo wkręcona, żebym to ja mogła spróbować swoich sił w jednej z gal. Pamiętam, że zakontraktowane były cztery dziewczyny, ale jedna z powodu problemów osobistych wycofała się. Gdy się o tym dowiedziałam, że robiłam wszystko, żeby moje nazwisko znalazło się w tej luce, która powstała. Gdy już wygrałam pierwszą walkę, to chciałam zostać mistrzynią federacji. Gdy tak się stało, to nie myślałam o UFC, bo tam w dalszym ciągu nie walczyły kobiety. Gdy pojawiła się Ronda i chwilę później powstała kategoria do 52 kilogramów, to wiedziałam już, że będę musiała dostać się do UFC. Marzyłam, by tak się stało.

Co robiłaś, gdy pojawiła się ta luka w karcie walk, żeby to ciebie akurat KSW zechciało zakontraktować? Co robi dziewczyna, która szerszej publiczności nie jest znana, żeby to ją wybrali?
KK: Zdobyłam maila do włodarzy KSW, wysłałam im jedną czy dwie wiadomości, w których dołączyłam swoją jedną walkę amatorską i jedną zawodową. Środowisko MMA w naszym kraju to tak naprawdę hermetyczne grono ludzi. Ktoś mnie polecił, a włodarze nie mieli w czym wybierać, bo zawodniczek nie było zbyt wiele. Padło na mnie i mi dano szansę.

Pozycjonowałaś siebie wtedy pod względem umiejętności na tle innych dziewczyn?
KK: Nie, bo było naprawdę tylko kilka dziewczyn i nie miałyśmy się okazji mierzyć ani oglądać swoich poprzednich walk. O miejsce wtedy w KSW rywalizowałam z jedną, może dwiema zawodniczkami.

Dużo pracy musiałaś włożyć w treningu zanim zaczęłaś odnosić sukcesy?
KK: U mnie to przyszło bardzo szybko, gdyż ja dopiero w wieku 27 lat dopiero zadebiutowałam na zawodowstwie. Byłam bardzo zdeterminowana, by odnieść sukces, ponieważ wszyscy moi bliscy i rodzina odradzali mi sport i sugerowali, że lepiej dla mnie będzie, jak zacznę zajmować się czymś normalnym. To zamiast mnie zniechęcić dało mi jeszcze większego kopa do tego, żebym udowodniła, iż dam radę. Zawzięłam się. Dałam sobie rok czasu. Mówię: albo mi wyjdzie i idę w tę stronę, albo nie wyjdzie i odpuszczam temat. W przeciągu roku to wszystko bardzo szybko się rozwinęło. Po kilku miesiącach zawalczyłam amatorsko w Muay Thai, chwilę później amatorsko, ale już w MMA. Potem przyszło KSW i chwilę później już pas tej federacji.

Czyli pięknie i bezproblemowo.
KK: Nie, bo ja w ciągu tego roku włożyłam naprawdę dużo czasu w przygotowania i oddałam się temu w 100%. Całe moje życie było podporządkowane pod MMA, pojawiło się wiele wyrzeczeń, ale wiedziałam, że muszę osiągnąć sukces.

Teraz osoby czytające ten wywiad pewnie zastanawiają się, z czego żyła 27-letnia kobieta, która chce zrobić wielką karierę w sporcie.
KK: Pracowałam. Byłam nianią, opiekowałem się takim małym chłopczykiem. Wieczorem prowadziłam zajęcia z samoobrony. Między opieką nad dzieckiem, a tymi zajęciami, trenowałam. Z czasem zrezygnowałam z tego pierwszego i prowadziłam już tylko zajęcia z Krav Magi.

Młodego człowieka kusi wiele pokus. Wyjście ze znajomymi, imprezy, wakacje… Ty jednak wszystko na sport. Trudno się tak zaprzeć.
KK: Może i trudno, ale ja nigdy nie byłam osobą imprezową. Wiadomo, że lubię się napić dobrego wina czy piwa, ale nigdy nie ciągnęło mnie do alkoholu, więc nie musiałam poświęcać się, żeby z czegoś zrezygnować.

Kiedy poczułaś, że KSW to już przeszłość i chcesz spróbować poważniejszych wyzwań? Gdy powstała twoja kategoria wagowa z UFC?
KK: Tak, zdecydowanie. Wtedy wiedziałam, że będę tam walczyła.

kk

W jaki sposób dociera się do UFC? Co należy zrobić, by tak wielka organizacja zainteresowała się Karoliną Kowalkiewicz z Łodzi?
KK: Wcześniej, zanim zadebiutowałam w UFC, miałam jedną walkę w federacji Invicta. UFC samo się mną zainteresowało, gdy byłam jeszcze związana kontraktem z KSW. Pojawiła się opcja, żebym zawalczyła Claudią Gadelhą i to miał być pierwszy pojedynek w tej kategorii. Potem wraz z moim ówczesnym trenerem i menadżerem zastanawialiśmy się co zrobić, żeby KSW puściło mnie do UFC. Nie było to zbyt skomplikowane, bo pojechałam do Martina Lewandowskiego i powiedziałam jak sprawa wygląda. Dał mi do zrozumienia, że nie jest to jemu na rękę, ale powiedział, żebym stoczyła jeszcze jedną walkę w KSW i mogę odejść.

Czyli krok po kroku – Janek Błachowicz mówił tak samo. Wszystko przyjdzie w swoim czasie.
KK: No bo tak naprawdę jest. Od zawsze żyłam i w dalszym ciągu żyję marzeniami. Z czasem zaczęły się one przeobrażać w cele. Na to, żeby je osiągać, trzeba pracy, ale i cierpliwości. Krok po kroku naturalnie to wszystko się toczyło. Podpisanie kontraktu z UFC było po prostu kolejnym etapem.

Bardzo często jednak jest tak, że młody człowiek chce sukcesu od razu, natychmiast. Ty tak nie miałaś?
KK: Nie, bo – tak, jak już powiedziałam – na wszystko przyjdzie odpowiedni moment. Gdy dostałam propozycję z UFC to wiedziałam, że nie jest to możliwe, ale spokojnie czekałam, bo wiedziałam, że to kwestia czasu. Nie gorączkowałam się.

A jak w ogóle samo UFC? Też byłaś w szoku, gdy zobaczyłaś, z jakim rozmachem oni działają?
KK: Tak, zdecydowanie. UFC to inny świat. Zdecydowanie wyższy poziom jeżeli chodzi o każdy, choćby najmniejszy szczegół. UFC to wszystkiego podchodzi bardzo profesjonalnie. Kładą ogromny nacisk na promocję zawodników. Dopinają wszystko na ostatni guzik. W Stanach MMA staje się powoli sportem narodowym. Tam więcej osób przychodzi na ważenie niż w Polsce na gale. Całe rodziny, ojcowie z dziećmi, wnuki z dziadkami – wszyscy. Coś niebywałego.

Ciebie nawet na Twitterze przywitano oficjalnie, gdy dołączyłaś do UFC.
KK: Tak, to prawda. Dana White przywitał mnie, ale ja myślałam, że on robi tak względem każdego zawodnika, który dołącza do UFC. Dopiero potem okazało się, że nie wszyscy są oficjalnie witani za pomocą mediów społecznościowych. Nie wiem natomiast, dlaczego akurat ja dostąpiłam takiego zaszczytu.

Zapytam przewrotnie – czy można zyskać na przegranym pojedynku?
KK: Słyszałam wiele opinii, że przegrałam, ale mimo tego wygrałam. Na pewno zyskałam bardzo dużą popularność i sympatię. Pamiętam doskonale moment, w którym Asia otrzymała mikrofon i kibice przywitali ją oklaskami, ale gdy ja go otrzymałam, do doping był jeszcze głośniejszy. Ludzie zaczęli wstawać z krzesełek i owację miałam dużo większą niż mistrzyni.

Jakie są relacje twoje i Asi? Bo ludzie różnie gadają, dziennikarze różnie piszą. Chciałbym wiedzieć, czy wy jesteście koleżankami czy nie. Kiedyś na Facebooku widziałem wasze wspólne zdjęcie z treningu.
KK: Nie byłyśmy nigdy super koleżankami, ale znałyśmy się i jak spotykałyśmy się gdzieś, to żadna z nas nie odwracała głowy i nie udawała, że drugiej nie poznaje. Zawsze się przywitałyśmy, zamieniłyśmy kilka zdań. Swego czasu razem pracowałyśmy nad jednym projektem i brałyśmy udział we wspólnych sesjach zdjęciowych, więc siłą rzeczy kontakt między nami był. Nigdy nie było między nami złej krwi. Szczególnie z mojej strony.

Przeczytałem kiedyś opinię, że ty nigdy pierwsza nie sprowokujesz swojej rywalki, ale gdy ktoś ciebie sprowokuje, to potrafisz wybuchnąć. Tak jest?
KK: Po części na pewno tak. Jeżeli chodzi o spięcie przed walką z Asią, to chyba ja ją wyprowadziłam z równowagi, przez co ona uderzyła mnie głową i dalej już widziałeś co się działo. To są emocje, tego się nie kontroluje. A na niej, jako na mistrzyni, ciążyła większa presja niż na mnie, jako pretendentce do tytułu.

Miałaś przysłowiowego kaca po tym pojedynku?
KK: Minęły już od walki cztery miesiące, a mi cały czas towarzyszą te same emocje. Teraz co prawda już w mniejszym stopniu i nie nasilają się aż tak mocno, ale jestem na siebie mega wkurzona za tamtą walkę. To się chyba nigdy nie zmieni. Niewiele brakowało, a naprawdę bym tamten pojedynek wygrała. Jestem bardzo zła, bo czuję, że mogłam z siebie dać dużo więcej. Dziś mogłam być już mistrzynią świata. Z drugiej jednak strony jestem zadowolona ze swojej postawy. Walczyłam z Asią w stójce, a tam nikt nie dawał mi większych szans, że dotrwam do trzeciej rundy. Ona po tej walce wyglądała dużo gorzej ode mnie i nie była w stanie nawet dotrzeć na konferencję prasową, gdyż w tym czasie była w szpitalu. Jej rodzina czekała na nią do rana, bo dopiero wtedy ją wypuszczono.

karolina

Po tej walce wszyscy rozpamiętywali jeden moment. Sytuację, w który Asi ugięły się nogi po twoim mocnym ciosie. Wiele osób oczami wyobraźni widziało wtedy koniec pojedynku.
KK: No własnie to był moment, w którym mogłam dać z siebie więcej. Wtedy, gdy była blisko skończenia pojedynku, czegoś zabrakło. To mogło się potoczyć zdecydowanie inaczej.

Masz tyle siły, żeby zachwiać mistrzynią?
KK: Sama się bardzo zdziwiłam, że byłam w stanie ją usadzić.

Nie miałaś problemu z powrotem na salę po walce? Po raz pierwszy wracałaś do swoich obowiązków po przegranym pojedynku.
KK: Tak jak już powiedziałam – chciałam odpocząć kilka tygodni po walce, bo potrzebowałam wolnego. Gdy już jednak zebrałam siły, to z chęcią wrociłam na salę i chciałam dalej nad sobą pracować. Poprawiać błędy i udoskonalać to, co już wygląda dobrze.

To prawda, że ty tak bardzo lubisz trenować?
KK: Tak, bardzo.

Po tych występach w UFC zaczęłaś być rozpoznawalną osobą?
KK: Coraz bardziej ludzie mnie kojarzą. Czasami jestem w szoku, bo ludzie mnie rozpoznają już bardzo często. Ostatnio miałam taką sytuację, że w Szczecinie, w jakimś markecie całodobowym, podszedł do mnie chłopak i poznał mnie. Był w szoku, że spotykamy się w sklepie w Szczecinie po północy. Byłam niedawno w Wenecji na walce mojego kolegi. Siedzę w restauracji, jem kolację i podchodzi dziennikarz z Wielkiej Brytanii do mojego trenera i pyta, czy po kolacji nie zechciałabym udzielić mu wywiadu, bo teraz nie chce przerywać. To się bardzo szybko zmienia i przez wiele osób w różnych sytuacjach jestem już rozpoznawalna.

Jak ty się z tym czujesz? Kiedyś powiedziałaś, że to nie jest twój świat, to nie jest twoja bajka.
KK: Dalej uważam, że to nie jest moja bajka, ale traktuję to jak każdą normalną sytuację z mojego życia. To część mojej pracy. Raczej nigdy nie będę osobą, która komfortowo będzie się czuła pozując do zdjęć na ściankach.

Czyli zwierzęciem telewizyjnym nie jesteś.
KK: Przed kamerą dobrze się czuję, nie mam z tym żadnego problemu. Tak myślę, żeby po zakończeniu kariery iść właśnie w tę stronę i żeby to było związane ze sportem. Może będę miała swój program? Zobaczymy.

Na koniec musimy chwilę pogadać o twojej kolejnej walce. 3 czerwca, Rio de Janeiro. Takie coś ci odpowiada?
KK: Tak, zdecydowanie. Zawsze powtarzałam, że lubię wyzwania, a pojedynek z Claudią Gadelhą z pewnością takim będzie. Tym bardziej, że będę walczyła na terenie wroga, więc to będzie dla mnie jeszcze większa motywacja. Zawsze w sporcie podobało mi się to, że walki można toczyć w różnych fajnych miejscach. Dzięki temu łącze wszystkie aspekty: trenuję, walczę, realizuję się, zwiedzam świat i poznaje ciekawych ludzi.

Dojdzie do rewanżu z Asią?
KK: Patrząc na to logicznie, to gdy wygram z Claudią Gadelhą, to będę musiała dostać rewanż z Asią. Jestem jak najbardziej na tak. Wtedy już wynik naszej walki będzie inny i to ja wygram.

W grę wchodzi pojedynek w Polsce?
KK: Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Mam nadzieję, że do ewentualnej walki dojdzie jeszcze w tym roku. Najpierw skupiam się jednak na moim najbliższym pojedynku.

 

KOMENTARZE