Jak pić, to szampana, jak kraść to miliony, lub – jak to mówi mój kolega – jak spać, to tylko z najładniejszymi dziewczynami. Jak strzelać, to na pewno nie ogórkom czy innym słabeuszom, jak ma to miejsce w ostatnim czasie w karierze Roberta Lewandowskiego.
Sześć goli przeciwko Realowi Madryt w karierze Lewego – brzmi dumnie i nie zamierzam wyjmować mu czteropaku jeszcze za czasów Borussii, bo niby czemu? Było? Było! Nie da się ukryć – pamiętam czwartkowego kaca po kupionej tuż po meczu flaszce tamtego wieczoru – nie spodziewałem się przecież jak pewnie wszyscy, że tak to może się skończyć.
Od tamtego czasu raz Lewemu wiodło się lepiej, raz gorzej. Nie będę liczył wszystkich goli strzelanych Anderlechtowi Bruksela i innym średnio poważnym zespołom, bo to mnie w ogóle nie interesuje. Tak samo jak nie zrobiłoby na mnie wrażenia, gdyby Michał z 6B pobił Jasia z 2A. Okej, można odnotować ten pojedynek na szkolnym korytarzu i pogratulować zwycięzcy, ale nie ma prawa to cieszyć kogoś, kto poważnie patrzy na świat.
Odnoszę wrażenie, że wiele osób uważa, iż Lewandowski musi iść do Realu. Nie może, on musi tam iść. Zastanawiam się, co tak naprawdę sądzą na ten temat sternicy Królewskich. Co na to Fiorentino Perez. Przed rokiem oba zespoły miały okazję się zmierzyć – w jedym meczu Polak nie zagrał, w drugim strzelił gola i wcale nie zamierzam mu tego wyliczać, że ten padł z rzutu karnego. Zagrał przyzwoicie, ale po pierwsze nie oczarował nikogo swoim występem, po drugie, jego zespół odpadł, a Real koniec końców wygrał Ligę Mistrzów. W tym roku – znowu – Bayern wpada na Real. Do transferu jest jeszcze bliżej, mądre głowy gadają o tym wkoło. Dwa mecze, zero goli, kilka sytuacji, żadnych konkretów i naprawdę bezbarwny występ podczas 180 minut rywalizacji. Najlepsza okazja, by pokazać pełnię swoich możliwości, to właśnie starcie bezpośrednie – konfrontacja ekipy byłej z potencjalnie przyszłą. Co robi Lewy podczas czwartego takiego meczu w ciągu ostatnich 12 miesięcy? Delikatnie rzecz ujmując – niewiele.
Warto przy tym dodać, że Karim Benzema strzelił w rewanżowym półfinale z Bayernem dwa gole, które przesądziły o awansie.
Wyobrażam sobie sytuację, gdy prowadząc swojego bloga ktoś zauważa we mnie potencjał, abym pisał kolejne artykuły dla największego polskiego portalu. Dwa czy trzy moje ciekawe teksty wpadły w oko komuś, kto ma coś do powiedzenia w tej kwestii i chce dać mi szanse. Dostaję jasny sygnał: kolego, obserwujemy cię, masz talent, napisz dla nas trzy artykuły – coś krótkiego, długiego i wywiad, a my damy znać, czy chcemy cię mieć u siebie na stałe.
A ja daje ciała, robię po dwie literówki w każdym z tekstów i po trzy błędy językowe.
Ze słów wspomnianych przed sekundą mądrych głów wynika, że tak naprawdę Lewy może sobie wybrać, czy chce grać w Realu, czy grać w nim nie chce. Kluby się mają dogadać odnośnie kasy i długości kontraktu, Bayern musi sobie znaleźć zmiennika dla Polaka, a Real ułożyć to wszystko w ten sposób, by upchnąć gdzieś zawodników, którzy na co dzień zakładają białą koszulkę. Ja jednak wychodzę z założenia, że tym razem piłeczka nie jest po stronie Lewego, a po stronie Realu. Nie wtedy Polak zmieni klub, gdy będzie chciał, a wtedy, gdy będzie chciał Real. A czy ktoś powiedział, że klub z Madrytu na pewno go chce?
Nie zamierzam umniejszać Lewandowskiemu, krytykować go, wyliczać mu, ile strzelił goli FC Koln, Darmstadt czy Mainz, a ile Barcelonie, Realowi czy innym wielkim zespołom – to nie o to chodzi. Wydaje mi się jednak, że podczas spotkania najważniejszego z możliwych, Lewy po raz kolejny nie dał rady. Nikogo w Madrycie przecież nie będzie interesowało to, jak Polak radzi sobie z pasterzami w mało poważnej obecnie lidze niemieckiej.
Bo chyba wysłannicy Królewskich nie będą fatygować się w sobotę do Kolonii na mecz ze spadkowiczem.