Teoretycznie wszystko było możliwe. Wszystko, bo aż do ostatniej kolejki musieliśmy czekać, by poznać nowego mistrza Hiszpanii. Do samego końca toczyła się również walka o drugie miejsce, bo na ostatnim płotku Atletico było tylko dwa kroki za Realem. I tak zakompleksieni brytyjscy dziennikarze powiedzą, że ich rodzime rozgrywki są najbardziej pasjonujące na świecie, a liga hiszpańska jest nudna jak flaki z olejem, ale… nie żartujmy. Nie dość, że piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego grają w piłkę najlepiej, to w dodatku o mistrza co roku walczą trzy ekipy. Wczoraj niespodzianek nie było i na metę pierwsza wbiegła Barca, która obroniła mistrzowski tytuł.

Emocje? Prawdopodobnie większe emocje towarzyszą zbieraniu grzybów niż wczorajszym spotkaniom. Teoretycznie Granada mogła postawić się Barcelonie i urwać punkty Dumie Katalonii. Teoretycznie Real mógł polec na El Riazor i oddać wice mistrzostwo swoim koleżkom z Madrytu. W praktyce wyglądało to jednak tak, że obie ekipy przegrać w sobotę po prostu nie miały prawa. Już od pierwszych minut spotkania wiadome było, że zarówno jedni, jak i drudzy będą nasłuchiwać co dzieje się po drugiej stronie barykady. Real wyszedł na prowadzenie? Musimy brać się do roboty. Zadanie banalne, ale absolutnie konieczne do wykonania. Barca pewnie powiozła Granadę 3:0, o jedna bramkę mniej strzelili Ronaldo i spółka i ostatecznie to Blaugrana miała powody do świętowania. Drugi Real, trzecie Atletico. Wszystko jasne.

W studio po hiszpańskiej Multilidze Paweł Wilkowicz powiedział, że Barcelona absolutnie zasłużyła na tytuł mistrzowski, bo była najlepszą ekipą przez cały sezon. Zaznaczył, że gdyby puchar pojechał do Madrytu, to powiedziałby to samo. Zdobyłeś najwięcej punktów na koniec sezonu, wiec byłeś najlepszy w całej stawce – żadne odkrycie. Ale spójrzmy na to z innej strony. Jak różne były to sezony dla Barcelony i Realu. Duma Katalonii przewodziła w tabeli przez niemalże cały sezon. Wygrywała mecz za meczem, zlała Real na Bernabeu 4:0 i  wyśrubowała absolutnie niebotyczny rekord meczów bez porażki. Real natomiast bardzo często zawodził, potykał się na Maladze, cudem uchodził z życiem w wyjazdowym spotkaniu z Las Palmas, zmienił w międzyczasie trenera, a swoich kibiców doprowadzał do furii. Wykorzystał jednak potknięcia Barcelony, która zdrzemnęła się w najważniejszym momencie sezonu i złapał wiatr w żagle. Dziś, na koniec sezonu, obie ekipy dzieli zaledwie jeden punkt. Barca była tą niesamowitą ekipą z kosmicznym trio MSN, która rozstawiała kolejnych rywali po kątach, Real drużyną, która mimo wielkich problemów ciułała punkty. Jedni są już myślami przy mediolańskim finale Ligi Mistrzów, drudzy zbierają siły na finał Pucharu Króla. Los bywa przewrotny.

Należy napisać kilka słów o Luisie Suarezie. Po raz pierwszy od 7 lat ktoś spoza dwójki Messi-Ronaldo sięgnął po tytuł króla strzelców ligi hiszpańskiej. Wpływ Suareza na grę Barcelony jest kolosalny. Gdy patrzę teraz na grę Barcelony to nie mogę sobie wyobrazić jakim cudem ta wielka „Barca Guardioli” z 2011 roku wygrywała Ligę Mistrzów bez kogoś takiego w swoim składzie. Urugwajczyk to bestia, piłkarz, który w pojedynkę potrafi rozmontować każdą obronę. Oczywiście, że bramek Suareza nie byłyby gdyby nie przechwyty Busquetsa, asysty Messiego i rajdy skrzydłem Neymara, ale to obecnie jeden z najlepszych piłkarzy na świecie. Z pewnością najlepszy napastnik. Gdyby Barca wygrała Ligę Mistrzów to jestem przekonany, że Suarez zgarnąłby Złotą Piłkę za 2016 roku.  To coś, co wstrząsnęłoby piłkarskim światem.

A dla Barcelony sezon skończył się po ćwierćfinałowym spotkaniu z Atletico. Możecie mi powiedzieć, że wygranie ligi hiszpańskiej to ogromny sukces, zdobycie mistrzostwa Hiszpanii jest trudniejsze niż wygranie Pucharu Europy, ale w Barcelonie myślą zdecydowanie inaczej. Celem numer jeden było obronienie Ligi Mistrzów. Barcelona przez większość sezonu wydawała się drużyną, która MUSI wygrać mediolański finał. Chwilowa drzemka i niezwykle mocne Atletico sprawiło, że zamiast na San Siro, Blaugrana musi pakować się do finał Pucharu Króla na Vincente Calderon. Bo jak powszechnie wiadomo, gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Kibice Barcy mistrzostwo lubią, ale tylko trochę, odrobinę. Bo miejsce króla jest na tronie. Europejskim piedestale.

 

KOMENTARZE