Wkurzył mnie Andy Ruiz w weekend niemiłosiernie. Nie swoją postawą w ringu, bo tego można było się spodziewać. Tym, co wygadywał tuż po zakończeniu walki. To, jaki sygnał poszedł w kierunku jego najmłodszych kibiców, którzy mogą z tych słów wyciągnąć to, co będzie im w danej sytuacji życiowej bardziej odpowiadało.
Przegrałem, dałem ciała, nie przygotowałem się, ale… chcę trzeciej walki. Taki poszedł przekaz po walce z Joshuą, do której Ruiz przygotowania miał głęboko w nosie. Cały świat żył tym pojedynkiem, wszyscy od kilku miesięcy mówili tylko o tym, co wydarzy się w najważniejszej walce bokserskiej ostatnich lat. Rubaszny grubasek po 12 rundach jednostronnej potyczki bez ceregieli stanął przed kamerami i przyznał, że miał wywalone w treningi, obżerał się zamiast biegać i pił słodkie napoje gazowane zamiast odżywek, przez co przybrał 6 kilogramów od wyjątkowo wysokiej wagi nawet jak na kategorię ciężką.
Ruiz miał swój moment. Pół roku chwały. Był na świeczniku, gdyż wywrócił świat bokserski do góry nogami. Mógł przejść do historii raz jeszcze pokonując Joshuę. Nie zrobił tego, bo się nie przygotował. Myślał, że mu się uda, oszuka wszystkich i zdoła po raz drugi sprawić niespodziankę.
Rozumiecie przekaz, prawda? Gość myślał, że uda mu się obronić trzy pasy mistrzowskie w kategorii ciężkiej. Liczył na cud, na szczęście i na przychylność losu. Nie bazował na ciężkiej pracy, nie miał ambicji, żeby wszystko sobie wypracować, w pełni zasłużyć na chwałę. Stawiał sprawę tak: może znowu mi się uda raz trafić i potem zasypać lawiną ciosów. Do tego nie potrzeba rzeźby Arnolda Schwarzeneggera i wydolności Kenenisy Bekele. Do tego starczy jeden cios w szczękę pokonanego już wcześniej raz Joshuy, który będzie bał się wejść w bijatykę.
Nasłuchałem się milion razy w życiu o tym, że sportowcy są wzorcami dla młodych ludzi. Fani biorą z nich przykład, naśladują ich zachowania, gapią się na nich jak w obrazek i siłą rzeczy starają się być tacy jak oni. I teraz pomyślcie, co myśli sobie taki młody fan Ruiza, który słucha jego wypowiedzi po walce…
Żyjemy w społeczeństwie coraz bardziej roszczeniowym. Pretensjonalnym. W społeczeństwie, które coraz częściej wychodzi z założenia, że „mi się należy”. To społeczeństwo coraz bardziej pasuje do zasad, którymi w życiu kieruje się Ruiz – nie trzeba na wszystko ciężko pracować, wystarczy szczęście. Można zakombinować, można przyfarcić, bez większych starań da radę osiągnąć zamierzony cel nie trudząc się zbytnio, bo wiadomo, że trudzić się nikomu nie chce.
Rozglądam się dookoła siebie. Mam przy sobie ludzi starszych i młodszych. Są ci urodzeni w latach 80. i na początku 90. to trochę goście ze starej gwardii. Pracowici, ambitni, zaradni, często kombinujący jak koń pod górkę po to, aby jakoś to w życiu wyglądało. Czy każdy jest geniuszem? Nie. Większość jednak każdy robi co może, aby rodzina miała co jeść, mieszkanie z wynajmowanego stało się w końcu własnym, a samochodu nie trzeba było się wstydzić.
Są też ci młodsi. Wiecznie spóźnieni. Marudzący. Narzekający. Oczekujący pochwał za wykonywanie swoich obowiązków i liczący na wieczny szacunek, gdy tylko wkupują się poziomem zaangażowania w swoją pracę tak, jak cała reszta. Ci goście przychodzą bez ceregieli do szefa po podwyżkę po trzech miesiącach bezproduktywnej pracy, nie mają skrupułów, aby domagać się służbowego auta czy nowego iPhone’a, który przecież jest obowiązkiem pracodawcy. Presja? Broń Boże, tak się nie robi! Reprymenda? Bo się zwolnię! Nie wyjdzie mi? Co z tego, poproszę o drugą szansę!
No niestety panie Ruiz – w życiu bardzo często nie ma drugich szans. Jest jedna, często wywalczona psim swędem, której nie sposób w logiczny sposób wytłumaczyć. Ona jest w stanie dać impuls do dalszego działania. Jest w stanie otworzyć pewne drzwi. Ruiz dostał taką szansę – z walki mistrzowskiej wypadł Miller, na trzy tygodnie przed pojedynkiem to meksykański grubasek podniósł rzuconą rękawicę, za co należy mu się wieczny szacunek. Potem jednak wiedział, że będzie rewanż, który wszystko zweryfikuje. I co? I Ruiz położył na to laskę, bo miał nadzieję, że lenistwo zostanie wybaczone, a dobrzy ludzie zapłacą mu po raz trzeci, aby mógł powrócić na szczyt.
Gorąco trzymam kciuki za to, aby Ruiz nie dostał szansy na trzecią walkę z Joshuą. Tak samo jak trzymam kciuki za to, aby cwaniactwo i lenistwo zostało gnębione przez tych, którym naprawdę zależy. Którzy nie robią sobie jaj i traktują swoje obowiązki serio. Nikt nikomu przecież nie każe boksować, trenować, pracować i zarabiać pieniędzy. Można siedzieć w domu i dłubać w nosie. Każdy kowalem swego losu.