2 lipca dziennikarze sportowi świętują swój dzień, 3 lipca tego roku minie równo sześć lat momentu obrony mojej pracy magisterskiej. Przez cztery semestry chodziłem w każdy weekend do szkoły, aby otrzymać dyplom. Aby móc powiedzieć o sobie, że jestem dziennikarzem.
Pamiętam ten dzień jakby był wczoraj. Wyszedłem ze szkoły, zjadłem zasłużonego burgera, wypiłem toast i pojechałem do pracy. Do knajpy, w której wtedy pracowałem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że właśnie w moim życiu wydarzyło się coś, co będę miał do końca życia – mowa rzecz jasna o wykształceniu wyższym. Tak naprawdę jednak miałem świadomość, że nie zmieniło się nic. Nagle nie zaczęli do mnie dzwonić ludzie proponujący mi pracę. Nikt nie zabiegał o to, abym tego dnia, ale i kilka miesięcy później, zaoferować mi super posadę w redakcji sportowej. Zdobyłem wykształcenie, super, ale z perspektywy czasu wiem, że wcale nie musiałem go zdobywać. Nie musiałem tego robić, aby dziś robić wywiady, prowadzić bloga, oglądać mecze z wysokości trybuny prasowej i wykonywać najlepszy zawód na świecie.
Mam kolegę:
– budowlańca, który bez studiów nosiłby cegły, a dziś kieruje budową osiedla w Gdyni
– dentystę, który bez studiów wymieniałby waciki, a dziś wstawia implanty
– prawnika, który bez studiów odbierałby telefony w kancelarii, a dziś pomaga ludziom uniknąć problemów podatkowych
– nauczyciela od języka angielskiego, który bez studiów uczyłby siostrę czasowników nieregularnych, a dziś wykłada na uczelni filolofię angielską
Ale mam też kolegę, który bimbał sobie przez studia, a dziś prowadzi międzynarodową firmę. Moi znajomi czyszczą statki w stoczni i są milionerami, a jeszcze jeden gościu z mojej ekipy ma warte krocie motorówki, które wypożycza do kręcenia filmów. I gdybym miał zakwalifikować dziennikarza do jednej z grup – pierwszej, ludzi uczonych i drugiej – pasjonatów, kombinatorów, mądrych gości, ale wagarujących podczas wykładów z psychologii społecznej, to muszę go przypisać do tej drugiej – studia nie są mu do niczego potrzebne.
Oczywiście część ludzi się z tym może nie zgodzić, moja mama na pewno próbowałaby obalić powyższy akapit argumentami, że dzięki studiom lepiej piszę, wyraźniej mówię i potrafię zmontować krótki film na Youtube. Okej, może coś w tym jest, ale żeby utrzymać się w dzisiejszych czasach i w miarę godnie żyć z dziennikarstwa, trzeba zasuwać. Jeździć, dzwonić, pracować nocami, a nie chodzić do szkoły. Trzeba dokręcać sobie każdego dnia śrubę i robić wszystko, żeby być coraz lepszym w swoim fachu. Cała reszta nie ma żadnego znaczenia.
Jak często byłem pytany, czy skończyłem studia dziennikarskie? Tu was zaskoczę – raz. Kiedyś, podczas wywiadu w Wirtualnej Polsce, ówczesny redaktor naczelny Michał Kołodziejczyk zadał mi pytanie, czy chodziłem do szkoły i jestem po studiach. To tyle. Cała reszta miała to głęboko w nosie, w pewnym momencie przestałem aktualizować swoje CV, bo niby po co? Ktoś przeczytał mój wywiad na 17 stron A4 z Janem Błachowiczem, obejrzał wywiad z Tomaszem Adamkiem, Tomaszem Majewskim czy Jackiem Krzynówkiem, przeczytał felieton o przydatności stałych fragmentów gry w Bundeslidze oraz pojedynkach amerykańsko-brytyjskich i sam ocenia, czy warto się kimś takim zainteresować. Moim skromnym zdaniem ocena na świadectwie sprzed pięciu lat z konfliktów międzynarodowych nie ma tutaj większego znaczenia.
Czy żałuję skończenia studiów? Nie, jestem z tego nawet trochę dumny. Nigdy nie byłem orłem w szkole, a mimo wszystko chodziłem do niej przez kilka lat, jakimś cudem zdawałem kolejne egzaminy, koniec końców ktoś docenił moje starania na tyle, że przyznał mi tytuł magistra. Super to wygląda, lepiej to mieć niż nie mieć i mojego syna też będę gonił do tego, żeby zamiast rzucać kamieniami w kaczki uczył się liczyć pod kreską. Czy jednak będzie gorzej sobie radził w życiu, gdy zamiast piątki będzie miał trójkę na świadectwie? Czy musi się spinać przed każdymi zajęciami, żeby umieć wszystko na blachę? Czy ma popołudniami siedzieć w domu i spać 8 godzin na dobę, aby wypoczętym chodzić na uczelnię, czy może łączyć szkołę z pracą i zarabiać pieniądze, które można później mądrze zainwestować? Czy to wszystko jest tak bardzo ważne do tego, żeby w dorosłym życiu fajnie prosperować?
Miałem na studiach koleżankę, która uczyła się najlepiej na roku i już wtedy miałem wrażenie, że zostanie na uczelni, będzie wykładała jakiś nudny przedmiot, który jest potrzebny w dorosłym życiu jak Einsteinowi ściągawka z wzorami skróconego mnożenia. Całkiem możliwe, że cudownie sobie radzi w życiu, ale jedno jest pewne – nie jest dziennikarką. To ja od niej ściągałem, to ona była osobą, za którą chciałem siedzieć na wejściówkach, ale dziś nie chodzi z mikrofonem i nie pracuje przed kamerami. Nie pisze felietonów, nie robi wywiadów, nie uczęszcza na konferencje prasowe. Jest pewnie super dziewczyną, która fajnie sobie radzi. Nie robi jednak na co dzień tego, co wskazywałyby jej studia. Nie pracuje w zawodzie.
Jeżeli jeszcze są na świecie osoby, które liczą na to, że ich życie wywróci się do góry nogami po skończeniu studiów – nie, tak nie będzie. Strzelenie sobie fotki z dyplomem na tle uczelni to naprawdę magiczne uczucie, ale to tylko dodatek. W życiu dziennikarza fragment życia, który można pominąć.