Wsłuchując się w życzenia z okazji 30-tych urodzin mogę odnieść wrażenie, że karnet na tenisa muszę wymienić na ten do fizjoterapeuty, który będzie leczył stare kości. Sobotnie wieczory będą od teraz spędzał przed telewizorem z piwkiem w dłoni, a jedyne o czym będę marzył po całym dniu pracy to wygodna pościel w swoim łóżku. Od razu dementuję: nie, nic z tego! Właśnie wszedłem w najlepszy dla mnie moment życia.

Czy będzie mi brakowało tego, aby ktoś wołał na mnie „młody”? Nie, bycie najmłodszym jest fajne w momencie, gdy bez kitu ktoś czuje się świeży w temacie, nie lubi brać na siebie odpowiedzialności i pasuje mu pozycja rezerwowego, który jest w danym środowisku tylko uzupełnieniem, a nie fundamentem drużyny. Z upływem lat jednak ambicje biorą górę i chce się zaznaczać swoją obecność. Przechodzić szczebelki wyżej, by w końcu mieć coś do powiedzenia.

Czego nauczyłem się przez te 30 lat? Na pewno wiem, którą stroną należy otwierać jogurt, żeby nie umorusać sobie koszulki. Wiem na jaką wysokość ustawić siodełko w rowerze, by lżej się pedałowało i potrafię zrobić super Mojito, bo to czynność, którą przez te trzy dekady wykonałem najczęściej. Ponadto to same bzdury: wiem, co zrobić, aby pralka nie skurczyła ubrań, potrafię zrobić wyborną kawę mrożoną, znam skład Barcelony z finału Ligi Mistrzów z 2006 roku i umiem doprawić łososia z batatem do tego stopnia, że jeszcze nigdy nie miałem zwrotu.

Poznałem też wielu niewłaściwych ludzi na swojej drodze, którzy zmarnowali mi kupę czasu. Farmazoniarzy wyczuwam z odległości kilku kilometrów, samozwańczych ważniaków na siłowni wyłapuję po jednym spojrzeniu. Poznałem sport z bardzo bliska i wiem, że wasi bohaterowie potrafią palić papierosy, pić alkohol i prowadzić podwójne życie. Zdaje sobie sprawę, że dane słowo podczas sowicie zakrapianego bankietu nic nie znaczy i że w poniedziałek taka rozmowa nie ma już żadnego sensu. Wiem doskonale, że nikt nigdy nikomu nie będzie chciał bezinteresownie pomóc, bo niby czemu miałby to robić. Jeżeli sam nie wydreptasz sobie pewnych życiowych ścieżek, to na pewno nikt za ciebie tego nie zrobi.

Dzięki mojemu życiowemu doświadczeniu wychodzę z założenia, że z piękną, mądrą i bogatą, lecz samotną od dłuższego czasu 30-letnią dziewczyną na pewno coś jest nie tak, a gość, który chwali się swoim majątkiem na imprezie albo jest goły i wesoły, albo na co dzień pracuje fizycznie za granicą i dlatego struga takiego banana. Jeżeli ktoś faktycznie ma dużo kasy i pracuje każdego dnia od rana do nocy, to nie ma czasu na chodzenie po knajpach i nie spotkacie go w środku tygodnia na imprezie. Tacy ludzie w tym momencie kombinują co tu zrobić, aby wiodło im się jeszcze lepiej.

Nie nauczyłem się też przez te 30 lat kilku rzeczy. Nie umiem do dziś przegrywać i tylko moi sparingpartnerzy w tenisa wiedzą, jak często rakieta sprawdza twardość mączki. Nie potrafię wykonać prostej grafiki na kompie, mimo że siedzę przed nim po kilkanaście godzin dziennie. Nie znam zbyt wielu słów w języku hiszpańskim, poza Xavi, Iniesta, Puyol, Pique i jeszcze kilkunastoma innymi, równie dla mnie ważnymi. Nie umiem dogadać się z drukarką, która od 2 lat odmawia mi posłuszeństwa. W skrócie: więcej poważnych rzeczy to wciąż czarna magia, ale strzelam, że jeszcze nieco ponad połowa życia przede mną. Skoro tak wiele nauczyłem się w pierwsze trzy dekady, to może najlepsze wciąż przede mną?

Chciałbym umieć wysypiać się po imprezach, żyć bez telefonu, zapraszać znajomych i rodzinę do mojego ogrodu na grilla i potrafić łowić ryby. Wiele bym dał, żeby spod mojej ręki wyszedł murzynek bez zakalca i żebym między pracą, pracą a pracą potrafił znaleźć wolną chwilę dla bliskich. Cenię sobie umiejętność niewpadania w głupie problemy, więc gdybym jeszcze mógł się tego nauczyć, to już w ogóle byłbym cały szczęśliwy.

30 lat to dopiero początek życiowej drogi, która w końcu wygląda tak, jak chciałem jeszcze kilka lat temu, aby w tym dniu wyglądała. Mimo docinek, że jestem już stary i zaraz zacznę się sypać cieszę się, że wchodzę w czwartą dekadę życia. Kurde, to naprawdę fajne uczucie!

KOMENTARZE