Do dzisiaj miałem jeszcze nadzieję, że jest granica. Że pewnego poziomu nie można przekroczyć. Nie da się i już. Można być błaznem, który nie potrafi zachować się w danej sytuacji, ale wiara w ludzi kazała mi liczyć na to, że pewnych rzeczy nie da się zrobić. Wszystko zmienił jeden kibic, który schodzącego z boiska Sławka Peszkę zaprosił na…wódkę.
Byłem na sparingu Lechii Gdańsk z Zawiszą Bydgoszcz. Niestety bardzo często na tego typu spotkaniach najciekawiej jest na trybunach. Nie inaczej było i tym razem. Oto dialog, który zawiązał się pomiędzy jednym z kibiców, a Sławkiem Peszko:
Kibic: Sławek! Dawaj od razu do Biedronki po flaszkę!
Sławek Peszko: Grzeczniej poproszę, spokojnie!
Kibic: Sławek, no dawaj do nas na wódkę!
Sławek Peszko: (Zaprasza do siebie) To chodź tu jak jesteś taki mądry!
Kibic: To walnij sobie chociaż setkę!
Sławek Peszko: To chodź tutaj, wypijemy razem!
Dobrze? Trybuna prasowa zamarła. Każdy spojrzał na siebie z niedowierzaniem. No bo niby jak to skomentować? Są pewne granice. Przynajmniej do tej sytuacji były. Czasami najzwyczajniej w świecie nie wypada mówić o kimś przy kimś. Tak po prostu. Dziś Sławek dostał między oczy. Bez ceregieli ktoś podszedł i z pełnym impetem zasadził mu znienacka prosto w twarz. Ten zachował się jednak najlepiej jak mógł. Wybrnął z tego po mistrzowsku, choć pewnie nie jest mu do śmiechu. Mógł pokazać faka i też zostałby z tego rozgrzeszony. Przyjął jednak wszystko na siebie i nie dał upustu emocjom, które z pewnością mu w tej sytuacji towarzyszyły. Za Sławkiem wciąż ciągnie się opinia nawalonego awanturnika, który szarpał się w Kolonii z taksówkarzem. Polski kibic bywa okrutny. Teraz siedzi pewnie wygodnie przed telewizorem i dumnie opowiada żonie, że został bohaterem publiczności. Wygrał konkurs na największego błazna sparingu z Zawiszą.
******************************************************************************************************
Wypada napisać cokolwiek o samym sparingu. Ogólnie mecz bez historii. Na dobrą sprawę mógłbym wyjść w 10 minucie ze stadionu(było już wtedy 2:0 dla Lechii – wynik końcowy) i za wiele bym nie stracił. Do dziś myślałem, że między tymi słabszymi drużynami Ekstraklasy(Lechia) a lepszymi z 1 ligi(Zawisza) nie ma żadnej różnicy. I tu bieda, i tam bieda, tylko nazwiska lepsze. Otóż nie. Lechia była o klasę lepsza. Piłkarsko, motorycznie, taktycznie. Miała więcej argumentów na każdej płaszczyźnie. Widać było, że zderzyły się ze sobą dwa różne światy. To tak jakby licealiści mierzyli się z chłopcami z podstawówki. Albo gimnazjaliści rywalizowali z dziewczynami z tego samego rocznika.
PS: Zwróćcie uwagę na Daniela Łukasika. Jeżeli będzie zdrowy, to wiosna będzie jego. Bardzo dobry w odbiorze, często brał ciężar gry na siebie. Dokładny przerzut, agresywny pressing. Wyróżniał się na tle Lechii, choć to oczywiście żaden powód do dumy.