Jeden z najbardziej uwielbianych Polaków XXI wieku. Bohater zza szklanego obrazu, dzięki któremu – jak to w swoim pamiętnym przemówieniu ujął Włodzimierz Szaranowicz – żyliśmy życiem zastępczym. Jeden ze sportowców, który – wydawałoby się – nie ma prawa mieć hejterów, a jednak – ma i to całkiem sporo. Czy zazdrości Kamilowi Stochowi tego, że ma u swego boku światowej klasy zawodników? Czy potrafi wysiedzieć w domu i jak to było z tymi rajdami? Czy kiedyś usiądzie na bujanym fotelu i będzie na życie patrzył z boku? W końcu, czy uważa siebie za lepszego skoczka od Kamila Stocha? Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Adamem Małyszem.
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie www.infosport.pl i można go przeczytać również TUTAJ.
Panie Adamie, czas kwarantanny, to okres siedzenia w domu. W pana wykonaniu to nuda i odpoczynek czy ma pan zajęcie?
Adam Małysz: Na brak zajęć nie narzekam, bo mam duży ogród i jest przy nim co robić. Mój dzień wygląda inaczej, ale równie intensywnie. Jest kwiecień, więc myślimy już o przygotowaniach do sezonu letniego w skokach. Mam sporo obowiązków w Związku, dużo pracy zdalnej, czyli wypoczynku i błogiego lenistwa na pewno nie doświadczam.
Nawet po zakończeniu kariery był pan osobą bardzo aktywną, więc zapytam, czy nie brakuje panu wychodzenia z domu i wykonywania codziennych obowiązków?
AM: Na początku to nawet było na rękę, bo dzięki temu można było wypocząć i trochę odciąć się od wszystkiego, na co rzadko kiedy jest okazja, a co jest mimo wszystko bardzo istotne. Teraz jednak to trochę koliduje z planami, bo nawet nie można wyjść z domu i z nikim się spotkać, nic załatwić, więc wiele spraw stoi. Trzeba jednak to wszystkich zaleceń się stosować, żeby epidemia jak najszybciej się skończyła. Austriacy zaczynają sobie pomału jakoś radzić i z tego co słyszymy po świętach mają już wrócić do normalnego życia. U nas końca póki co nie widać, a niektórzy mówią, że szczyt dopiero przed nami. Nie napawa to optymizmem, aczkolwiek nie mamy na to większego wpływu.
Igrzyska olimpijskie zostały przełożone na kolejny rok, piłkarskie EURO również się nie odbędzie. Lekkoatleci nie biegają, pięściarze nie walczą, a wam prawie cały sezon udało się dokończyć. To szczęście w nieszczęściu patrząc na to, co ma miejsce obecnie.
AM: Dokładnie, trochę szczęścia w tym wszystkim mieliśmy, aczkolwiek zaczynamy już przygotowania do kolejnego sezonu, które na pewno nie będą zrealizowane tak, jakbyśmy sobie tego wszyscy życzyli. Mieliśmy w lipcu wrócić na skocznie, by rywalizować w letnich zawodach, a już chodzą słuchy, że zawody zostaną przesuniętę na sierpień lub wrzesień, czyli plany zostaną pewnie zmodyfikowane. Jeżeli by tak się stało, to w kolejnym sezonie zimowym planowane są mistrzostwa świata w lotach i mistrzostwa świata w Oberstdorfie. Jeżeli skoczkowie będą we wrześniu skakać, to między letnim a zimowym sezonem nie będzie żadnej przerwy. Chłopacy cały czas będą musieli być w treningu. Takiego długiego sezonu jeszcze nie było i ciekaw jestem, jak to finalnie będzie wyglądało.
Dziś wszyscy w siedzimy w domu, ale proszę powiedzieć, czy kończąc karierę, planował pan cieszyć się swoim nowym życiem i odpoczywać w domu, czy mimo wszystko cały czas być przy sporcie i żyć aktywnie? Tak, jak ma to miejsce obecnie.
AM: Na pewno wiedziałem, że będę miał trochę więcej luzu, bo kariera sportowca to cały czas rygor i dużo obowiązków, którym trzeba się poddawać. Bardzo szybko jednak przekonałem się, że muszę coś robić i na pewno siedzenie w domu nie będzie mi na rękę. Poszedłem w kierunku rajdów i pięciokrotnie wystartowałem w Dakarze. Byłem cały czas aktywny i przygotowywałem się do kolejnych wyścigów. Potem, ze względu na brak finansów, wróciłem do skoków, ale też bardzo aktywnie, gdyż cały czas mam wiele obowiązków. Koordynuje wiele grup skoczków, więc na nudę nie narzekam.
Brakowało panu skoków, gdy zajmował się pan wyścigami?
AM: Nie brakowało, nie było nawet momentu, żeby za nimi zatęsknić. Z drugiej strony, ja bardzo chciałem trochę odpocząć od skoków. Zajmowałem się tym 27 lat. Byłem trochę zmęczony ciągłym myśleniem o tym, treningami itp. W sportach motorowych zacząłem zajmować się czymś zupełnie innym. Trenowałem inaczej, pracowały zupełnie inne partie mięśni, nabrałem więcej wytrzymałości. Musiałem przede wszystkim nauczyć się jeździć, bo to, że ktoś ma prawo jazdy, nie oznacza, że może się ścigać.
Wyścigi sprawiały frajdę?
AM: Tak, sprawiały. Potem, gdy wróciłem do skoków, choć oczywiście w zupełnie innej roli, to miałem już spore doświadczenie wyciągnięte z motoryzacji w marketingu. Sam musiałem dużo rzeczy robić i to przełożyło się na moje późniejsze życie. Byłem zafascynowany rajdami, ulepszałem swoje umiejętności i w pełni się temu poświęcałem. Ludzie myśleli, że wyścigi to moje widzimisię. Nie, ja od początku podchodziłem do tego bardzo poważnie i chciałem się spróbować. Pierwszy rok był dla mnie trudny. Chciałem przekonać się, czy dam sobie radę. Dostałem mocno po tyłku i przekonałem się, że rajdy to nie są przelewki. Sam sobie jednak uświadomiłem, że jestem w stanie walczyć i pokonywać swoje słabości. Na sam koniec swojej przygody z rajdami byłem naprawdę zadowolony ze swojej postawy, bo szło mi już całkiem nieźle i widziałem, że ciężką pracą wskoczyłem na wyższy poziom. Rywalizowałem z ludźmi, którzy z kierownicą w ręku się urodzili. Spędzili w tym sporcie całe życie, a ja zacząłem dopiero po 30-stce.
Jakie ma pan wnioski z tego okresu?
AM: Na pewno czynnikiem, o którym trzeba pamiętać, są pieniądze. To one mają ogromny wpływ na to, jak kariera danego zawodnika przebiega. Mówimy o ogromnych kwotach, nie wyobrażałem sobie wchodząc do tego sportu, jak duża to kasa. Wiem doskonale po sobie, że dysponując większymi funduszami, trenując częściej i bardziej profesjonalnie byłem w stanie osiągać lepsze wyniki. Kierowcy z czołówki bardzo często mają ogromne zaplecze finansowe, stąd są w stanie osiągać znakomite rezultaty.
Miał pan talent do sportów motorowych? Wiele osób na początku myślało, że bawi się pan w rajdy i po prostu spełnia swoje zachcianki. Koniec końców osiągał pan jednak znakomite wyniki.
AM: Wiele osób odbierało moją styczność z rajdami jak zabawę. Gdy dostałem propozycję jeżdżenia, to byłem trochę w szoku. Zastanawiałem się przez długi czas, jak to będzie wyglądało. Zawsze uważam jednak, że trzeba próbować robić rzeczy, które się kocha. Chciałem spróbować swoich sił, by móc przekonać się, jak to jest robić coś, co przez całe życie jest twoją wielką pasją.
Wyobraża sobie pan moment, w którym nie będzie nic robił? Wielu sportowców marzy o tym, żeby po zakończeniu kariery móc wypoczywać i żyć wspomnieniami.
AM: Ja też o tym marzyłem. Też wyobrażałem sobie swoje życie tak, że przez dwa lata po skończeniu skakania nie będę nic robił. To nie jest jednak takie super. Gdy człowiek przez całe życie ciągle coś robi, to potem nie jest w stanie nagle wszystko odstawić i siedzieć przed telewizorem. Dlatego też pojawił się pomysł, aby realizować swoją pasję i móc sprawdzić się w sportach motorowych. Zawsze mnie to bardzo interesowało i pomogło mi to zająć się czymś po zakończeniu kariery, co robiłem przez całe życie.
Pamiętam moment, gdy kończył pan sportową karierę. Wiele osób płakało wręcz nie wyobrażając sobie tego, że w soboty i niedziele zabraknie pana w naszych domach. Jak pan dziś do tego podchodzi, jak pan to wspomina? Czuł pan wtedy wsparcie, którego Polacy wcześniej być może nawet żadnemu sportowcowi nie okazywali?
AM: Przygotowywałem się do tego wszystkiego przez dwa lata. Układałem sobie w głowie, jak ma to wyglądać. Mimo wszystko nie było to dla mnie łatwe, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że mam wielu kibiców i sporo osób dobrze mi życzyło przez całą karierę. Nie było to łatwe, aczkolwiek cały czas miałem w głowie to, że chcę zakończyć karierę, gdy będę w formie. Żeby nie kończyć w momencie będąc w dołku. Obserwowałem wielokrotnie zawodników, którzy schodzili ze sceny mając najlepsze lata za sobą i pamiętam, co się wtedy z nimi działo. To była mocna walka z samym sobą. Myślenie, czemu tak się dzieje. Dlaczego nie idzie. Co ma na to wpływ. Tak sobie swoje zakończenie zaplanowałem i tak też to wyszło. Im więcej czasu mija od tamtego momentu, tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że to była dobra decyzja.
Kim się pan inspirował kierując się właśnie takim tokiem rozumowania? Wielu sportowców za długo przeciąga swoje kariery. Andrzej Gołota odchodził z kilkoma porażkami na koncie…
AM: Ja bardziej skupiałem się na skoczkach i analizowałem ich przypadki. Mój idol, Jens Weisssflog, odchodził od skoków, ale cały czas wygrywał konkursy. Było go na to stać i mimo wszystko umiał powiedzieć „pas” i godnie pożegnać się z kibicami.
Spodziewał się pan kończąc karierę, że kolejne lata dla nas będą obfitowały w tyle sukcesów? Że będziemy mieli nie tylko jednego skoczka, ale i całą drużynę, którą stać na wygrywanie konkursów i wielkich imprez?
AM: Na pewno mieliśmy sporo przesłanek ku temu, by spodziewać się wielu sukcesów naszych reprezentantów. Było wielu utalentowanych skoczków, którzy mieli potencjał, by również w seniorach spisywać się na miarę oczekiwań. To jednak tylko gdybanie, bo zawsze rozwój sportowy może się zatrzymać i sukcesów nie ma, mimo że wiele osób je przewidywało. Na pewno Kamil, który ostatnie moje zawody w Planicy wygrał, rozwijał się bardzo dobrze i wiele osób spekulowało, że to może być najlepszy skoczek na świecie. Jeżeli chodzi już jednak o drużynę, to nie do końca. Mało osób taką przyszłość polskiej kadry zakładało. Wielu skoczków nam niestety odpada, ale mimo wszystko utworzyła się grupa ludzi, których stać na medale podczas imprez mistrzowskich. Wiele razu mówiłem już jednak, że istnieje obawa, co będzie później, czy będą następcy Kamila, Dawida czy Piotrka. Czy będziemy mieli w swoich szeregach kogoś, kto pójdzie ich śladem.
Ubolewa pan nad tym, że kiedyś nie było takiej drużyny? Że w pojedynkę ciągnął pan za uszy całą naszą ekipę?
AM: Tak, zdecydowanie. Trzeba jednak przyznać, że zmienił się trening. Dziś każdy ma zajęcia specjalistyczne, które są dopasowane do konkretnego zawodnika. Jest duży nacisk na regenerację, która jest bardzo ważnym elementem treningu. Kiedyś mówiliśmy o regeneracji, ale aktualnie jest ona na zupełnie innym poziomie. Dziś zawodnicy wiedzą, co robić i jak to robić, żeby być wypoczętym i dobrze przygotować się do kolejnych konkursów. Zauważ, że coraz więcej starszych sportowców odnosi sukcesy. Odpowiedni wiek dla osób uprawiających sport przesuwa się. Sportowcy jednak szanują swoją energię i siły. Dbają o siebie i wiedzą, co mają robić. Trudno nawet porównywać czasy, gdy ja zaczynałem z tym, co ma miejsce obecnie.
Mam wrażenie, że na Polaków dzisiaj się inaczej patrzy.
AM: Dokładnie. Jesteśmy bardziej szanowani i na świecie liczą się z naszym zdaniem. Mamy drużynę, którą poważają, a tego wcześniej nie było.
Czy pan cały czas jest popularnym człowiekiem? Wielu sportowców kończy kariery i znika ze świadomości kibiców. Pan jest przy sporcie i cały czas regularnie jest w obiegu.
AM: Na pewno popularność jest dużo mniejsza niż wtedy, gdy uprawiałem sport. Jestem cały czas przy skokach, więc co jakiś czas gdzieś się pojawiam – to prawda. Na pewno ma to swoje plusy i minusy. Łatwiej jest mi znaleźć np. jakiegoś sponsora czy uczestniczyć w nowym projekcie, który nie tylko jest mi w stanie pomóc, ale pokazuje, że jestem w kręgu pewnych ludzi.
Czy ma pan hejterów? Bo mam wrażenie, że spośród wszystkich polskich byłych lub aktualnych sportowców, pan jest tym, który może ich po prostu nie mieć.
AM: Hejterów mam, oczywiście. Najczęściej są to chyba jednak ludzie zazdrośni i tacy, którym w życiu się nie udaje. Nie spotykam się z nimi oczywiście bezpośrednio, tylko w internecie, za pomocą mediów społecznościowych. Mimo wszystko w zdecydowanej większości mam fanów, którzy doceniają moje sukcesy i to, że cały czas jestem przy sporcie. Człowiek w czasie trwania swojej kariery musi mieć ludzi dookoła, którzy mu pomagają. Nie tylko fachowców, ale również rodzinę i bliskich, którzy są dla niego wsparciem. Są w stanie być z nim w trudnych momentach. Jeżeli sportowiec ma się komu wygadać z tego, co leży mu na sercu, to działa podobnie jak pomoc psychologa.
Ostatnie pytanie na koniec: jak pan podchodzi do tego, że kibice porównują pana i Kamila Stocha? Zestawiają wasze sukcesy i chcą mieć jasną sytuację, który z was jest lepszy. Przejmuje się pan tym, czy w ogóle nie zajmuje swojej głowy takimi dywagacjami?
AM: Ja zawsze powtarzam, że swego czasu osiągnąłem coś, czego nikt mi już nie zabierze. Myślę, że spokojnie można określić, że Kamil już mnie przeskoczył, jeśli chodzi o osiągnięcia. Z drugiej strony jednak nie wiadomo, gdzie dzisiaj byłby Kamil, gdyby nie to, co miało miejsce jakiś czas temu. Gdy powstała kadra narodowa, a moje sukcesy przyniosły finanse, który pomogły w rozwoju tej dyscypliny. Te pieniądze pojawiły się nie tylko w skokach, ale również w biegach. Wielokrotnie chłopacy dawali mi do zrozumienia, iż są mi niezwykle wdzięczni, że za tamtych czasów to wszystko powstało, bo trudno sobie wyobrazić, jak dzisiaj to wszystko by wyglądało. Czy ten sport by był i czy byłby na takim poziomie. To dla mnie naprawdę dużo znaczy i jest być może nawet cenniejsze niż wszystkie porównania. Ja wiem, że media zastanawiają się, który z nas jest lepszy, porównują i analizują. Robią to po to, aby mieć o czym pisać i szukać sensacji. Ja się nad tym w ogóle nie zastanawiam. Cieszę się z tego, jaką mam za sobą karierę.