Podobno piłkarska reprezentacja Niemiec (ta z Ozilem, Neuerem, Kroosem, Mullerem, Reusem i paroma innymi gagatkami) przeżywa w ostatnim czasie olbrzymi kryzys. Drużynie nie idzie, przegrywa z kim popadnie, a sam selekcjoner – Joachim Loew rozważa, by do Francji na turniej nie pojechać. Dlaczego? Wszystko przez polskich dziennikarzy, który od pewnego czasu coraz śmielej zaczynają wypowiadać się na temat futbolu. Na rozkładzie nie ma już naszych rodzimych kopaczy, którym wiedzie się w ostatnim czasie nadzwyczaj dobrze. W centrum zainteresowania są Niemcy, którzy rzekomo boją się orłów Adama Nawałki. A więc muszę co niektórych doinformować, pewnie część lekko zasmucić: Niemcy się nas nie boją i nie przeżywają żadnego kryzysu. Zleją nas na Saint-Denis jak przedszkolaków i powalczą o medale. Nie my – wspaniali i cudowni, a oni – beznadziejni i bez formy. Przykre, prawda?
Jako, że mamy niesamowite predyspozycje do tego, by pompować balonik z nadziejami przed wielkimi imprezami sportowymi, to co obecnie obserwujemy jest po prostu następującą po sobie koleją rzeczy. Krok po kroku. Było zwycięstwo z Niemcami na Narodowym, był trening strzelecki na amatorach z Gibraltaru, koniec końców awans na mistrzostwa Europy. Czas więc na balonik. Z dnia na dzień coraz większy, rzec można, że większy z godziny na godzinę. Było zachwalanie Lewego, sporo przychylnych słów padło również pod adresem Krychowiaka, więc niejako wątki się wyczerpały. Skupiliśmy się na reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów, która – jak powszechnie wiadomo – ledwo wiąże koniec z końcem. Co prawda jeszcze jakieś 20 miesięcy temu zdobyła mistrzostwo świata, powiozła Brazylijczyków 7:1 na ich terenie i wygrała swoją grupę eliminacyjną do francuskiego Euro, ale to wszystko dzieło przypadku. Nikt o zdrowych zmysłach nie ma wątpliwości, że pomogło im szczęście. Pomagało im raz, drugi, no może trzeci i to więcej już na pewno się nie powtórzy. Tylko głupiec patrzy na Niemców z szacunkiem, respektem i lekką obawą. Niemcy? Pfff. Mają szczęście, że mecz nie odbywa się dzisiaj i rozgrywany będzie na neutralnym terenie, bo Ci słabeusze mogli by nie wyjść z własnej połowy. Kurcze, tu znowu mają szczęście. Przypadek?
Tą dziennikarską ściemę zaczęli łykać polscy kibice. Fora zaczęły się zapełniać ostrymi komentarzami nacechowanymi agresją, pewnością siebie i wrogością do naszych zachodnich sąsiadów. Jesteśmy pewni swego – bardzo dobrze. Mamy swoje argumenty, dzięki którym Niemców mamy szansę pokonać – świetnie. Ale do jasnej Anielki – to my musimy patrzeć na ekipę Loewa z szacunkiem i lekką obawą. To oni są aktualnie mistrzami świata, wielokrotnym medalistą na wielkich piłkarskich imprezach, na które my się nawet nie kwalifikowaliśmy. Podczas gdy Niemcy zdobywali srebro w Korei, brąz u siebie, srebro w Austrii, brąz w RPA, ocierali się o pudło w Polsce i wygrywali w Brazylii, my kopaliśmy się po czole. Co to oznacza? Że nie wychodziliśmy ze swojej grupy. Do Portugalii, RPA i Brazylii w ogóle nie pojechaliśmy, a niespełna cztery lata temu udowodniliśmy całemu światu, że gospodarz może być absolutnie najgorszą ekipą w 16-osobowej stawce. Czyli doświadczenie stoi po stronie Niemców. A jak wygląda to dalej?
Niemcy mają dużo mocniejszą ligę niż my. Oznacza to, że reprezentanci chcąc pograć w poważną piłkę nie muszą wyjeżdżać za granicę i tam szukać szczęścia, tylko mogą robić to u siebie w kraju. Dzięki czemu doskonale się znają, występują przez dłuższy okres razem w jednym zespole (patrz Bayern – trzon kadry Niemiec). Zawodnicy grający w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów bywają na wielkich imprezach od kilku lat. Podolski, Ozil czy Muller zna już zapach szatni podczas mistrzostw Europy, wie jak powinien rozkładać siły podczas całego turnieju i co ma jeść. Jest przygotowany mentalnie do wielkiego wyzwania, które przed nim stoi. To tak jak samo chłopak, który w ciągu kilku miesięcy spotyka się z 14 dziewczyną na randkę. Jest doświadczony, pewny siebie i nie ma motyli w brzuchu, gdy ta zapyta go o plany na romantyczny wieczór. Tymczasem Polacy? Krychowiak i Glik(liderzy obecnej kadry) na poprzednim Euro nie byli w ogóle w reprezentacji. Fabiański nie był nawet trzecim bramkarzem, a Milik kopał wtedy jeszcze w młodzieżówce. Gdy Błaszczykowski (nie daj Boże) złapie kontuzję lub nie dojedzie z formą na połowę czerwca, to doświadczenia turniejowego nie będziemy mieli prawie w ogóle.
Jedźmy na te Euro. Jedźmy w końcu i przestańmy gadać głupoty. Wyjście z grupy? Cel minimum. Pijmy wodę mniejszymi łyczkami. Uważajmy, żeby się nie zachrztusić. Od 2002 roku, gdy po raz pierwszy po 16 latach przerwy pojechaliśmy na mistrzostwa świata, nie wyszliśmy z grupy. Dziś – zdaniem wielu – niepokonanie obecnie najlepszej drużyny na świecie będzie dla nas porażką. Zawodem i narodowym niepowodzeniem. Zejdźmy na ziemię. Spójrzmy na siebie i postarajmy się wygrać z Irlandczykami. Powalczmy z Niemcami, ale nie róbmy z nich słabeuszy, którzy drżą przed wielkimi mistrzami z Polski. Tak się akurat składa, że gdy my kopaliśmy towarzysko z Serbią czy inną Finlandią, Niemcy minimalnie ulegli Anglikom i z dziecinną łatwością ogolili Włochów. Zareklamowali w możliwie najlepszy sposób czerwcowy turniej i dali szansę zmiennikom. Dziś piłkarze odpoczywają i szykują się na walkę o półfinał Ligi Mistrzów. My za to siedzimy w wygodnym fotelu i coraz bardziej się napinamy. Rośniemy w oczach. Mimo wszystko podejrzewam, że na początku lipca obu selekcjonerom będą chodziły po głowie zdecydowanie inne problemy. Loew będzie się zastanawiał- czy Schurle, czy Goetze powinien zagrać na lewym skrzydle. Nawała – czy zasłużone wakacje lepiej spędzić na gorących Karaibach, czy w malowniczej Tajlandii.