Karolina Kowalkiewicz przegrała w nocy pojedynek z Jessicą Andreade i oddaliła się od walki o pas mistrzowski UFC w kategorii słomkowej. Polka już w premierowej rundzie została ciężko znokautowana po raz pierwszy w swojej dotychczasowej karierze.
Pojedynek nie trwał nawet jednej rundy. Już po pierwszej kombinacji Andreade gołym okiem było widać, że Polka jest naruszona, bo seria ciosów, którą Brazylijka zasypała naszą reprezentantkę w pierwszych sekundach, mocno dała jej się we znaki. Prawy sierpowy bity na szczękę był tylko dokończeniem tego, co wisiało w powietrzu od premierowego gongu – nawet komentujący ten pojedynek Łukasz Jurkowski przyznał już po wszystkim, że niestety, ale właśnie taki scenariusz wisiał od kilku chwil na włosku.
Jeszcze w klatce był płacz, bo nieprawdopodobna okazja przeszła kolo nosa – Andreade pewnie na początku 2019 roku zmierzy się z Rose Namajunas w walce o mistrzowski tytuł. Polka od sportu musi trochę odpocząć i dopiero za jakiś czas znowu wrócić do pojedynków o dużą stawkę.
Tak naprawdę można Kowalkiewicz skrytykować za jej postawę w Dallas. Można wypominać, zarzucać, krytykować, ci młodsi kibice mogą hejtować i rzucać mięsem w jej kierunku. Znaleźliby się pewnie i tacy, którzy z przyjemnością odpaliliby grilla i całą niedzielę pastwili się nad naszą zawodniczką.
Kowalkiewicz jednak, ta z pozoru delikatna i wrażliwa dziewczyna, ze łzami w oczach tuż po pojedynku wzięła telefon do ręki i nagrała taki oto filmik:
Wyświetl ten post na Instagramie.
Karolina wzięła na klatę porażkę już kilka chwil po tym, gdy do niej doszło. Przeprosiny w kierunku swoich kibiców za pomocą Instagrama, Facebook’a i Twittera obejrzało kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Nie chowanie się przed kamerą, nie unikanie dziennikarzy i tajemnicze zaginięcie, a od razu postawienie sprawy jasno – zwaliłam, przepraszam, nie byłam w stanie tego dnia inaczej. Dajcie mi chwilę, a postaram się sprawić wam jeszcze sporo radości.
Znowu wrócę do piłkarzy. Pamiętacie mundial i wyniki naszej reprezentacji, prawda? Sportowo byliśmy jedną z najsłabszych ekip na turnieju. Za to można było mieć, a nawet trzeba było mieć pretensje – aż tak beznadziejnej drużyny nikt się nie spodziewał. Ale w pewnym momencie chodziło o coś innego – my, Polacy, jako kibice, którzy kupowali w Biedronce gadżety związane z reprezentacją, wywieszaliśmy na balkonach biało-czerwone flagi i prosiliśmy szefa o urlop, by tylko zdążyć na mecz, poczuliśmy się OSZUKANI przez naszych ulubieńców. Obserowaliśmy ich konta na Instagramie, emocjonalnie zaangażowaliśmy się w to, jak będzie wyglądała gra reprezentacji, a na końcu nasi bohaterowie ze szklanego ekranu nie potrafili nawet wyjść do dziennikarzy i powiedzieć: dałem dupy ja i moi koledzy, przepraszam, wybaczcie kochani.
Kowalkiewicz, która przegrała w najbardziej drastyczny z możliwych sposobów, przegrała sama, nie jako drużyna, przegrała nie w fazie grupowej, a w oficjalnym eliminatorze do walki o pas podczas gali w Stanach Zjedoczonych przy wypełnionym do ostatniego krzesełka obiekcie. Udźwignęła jednak presję, by już kilka chwil po tym wyjaśnić za pomocą swoich mediów społecznościowych, dlaczego tak się stało i jak mocno przeprasza wszystkich, że zawiodła na całej linii.
Można konsultować się z najlepszymi specami od kreowania własnej osoby, można inwestować w media społecznościowe, brać udział w różnych akcjach, które na celu będa miały ocieplenie wizerunku. A można po prostu w najgorszym dniu w swojej kilkunastoletniej karierze zdecydować się na chwilę odwagi i zaskarbić sobie serca fanów, którzy zarwali noc, by zobaczyć niecałe dwie, bardzo słabe minuty w wykonaniu Polki.
Ja to kupuję, ja to rozumiem, mnie to przekonuje. Ludzka postawa w takich sytuacjach daje do myślenia nawet tym zaopatrzonym w najcięższe działa hejterom sprzed komputera.
Mam przynajmniej taką nadzieję.