W ciągu półgodzinnej rozmowy z Patrykiem Szymańskim wielokrotnie wracaliśmy do pojedynku z Jose Antonio Villalobosem, choć Polak go wygrał. Sam jest zły na siebie za tamtą walkę i ma nadzieję, że w Poznaniu pokaże się już z lepszej strony. Sporo o Stanach Zjednoczonych i tamtejszych sparingpartnerach. O Al Haymonie i Chico Rivasie. O przygotowaniach na Florydzie i obowiązkach medialnych. Wszystko, co trzeba wiedzieć o chłopaku, który bardzo poważnie myśli o swojej przyszłości i chce zostać zawodowym mistrzem świata. Zapraszam!
Długo cię nie widziałem, już siedem miesięcy minęło od twojej ostatniej walki. Tęsknisz za boksem? Jak to wygląda?
Patryk Szymański: Tak, tęsknię, chcę wrócić na ring. Jak już zostało oficjalnie podane, wracam 20 maja w Poznaniu. Cieszę się, że Poznań, bo chodziłem tam do liceum, mieszkam tam wraz z moją dziewczyną. Dobrze będzie stoczyć kolejny pojedynek u siebie.
Jak to z tobą było przez te siedem miesięcy? Miałem wrażenie, że różne emocje towarzyszyły ci w tym czasie. Najpierw niechęć do boksu i potrzeba wypoczynku, potem paliłeś się do powrotu na ring.
PS: Potrzebowałem od boksu odpocząć i na pewno przerwa dobrze mi zrobiła, ale nie ukrywam, że chciałem wrócić szybciej między liny. To też nie wszystko zależy tylko ode mnie. Moimi interesami zajmuje się Al Haymon, więc on dba o to, żeby zorganizować mi kolejny pojedynek. Artur Szpilka czy Maciej Sulęcki też mieli sporą przerwę, Striczu zawalczył dopiero tydzień temu w Zakopanem. My czekamy na rozwój sytuacji i zawsze w takich sytuacjach mamy nadzieję, że wszystko potoczy się w miarę sprawnie i będzie nam dane wyjść do ringu naprzeciw dobrego zawodnika. Na początku był plan, żeby kolejny pojedynek stoczyć w USA, ale skoro pojawiła się szansa, by zawalczyć w Polsce, w dodatku w Poznaniu, to grzechem było z tej propozycji nie skorzystać.
Przed pojedynkiem w Gdańsku (17.09.2016) kilka walk stoczyłeś w Stanach. Powiedz, czy ty wtedy zakładałeś, że tych pojedynków w ojczyźnie będzie więcej czy tamtą walkę traktowałeś tylko jako jednorazowe doświadczenie?
PS: Wspólnie z moimi promotorami zawsze wychodziliśmy z założenia, że bardzo fajnie byłoby pokazywać się przed polską publicznością. Przed galą w Gdańsku dużo było przeciwności. Tylko sześciotygodniowy okres przygotowawczy. Długi obóz przed dziesięciorundową walką, która była chwilę wcześniej. Zdecydowałem się na nią, udało się wygrać, choć pokazałem się z bardzo złej strony. Jako młody zawodnik dużo się dzięki temu nauczyłem. To była dobra lekcja na przyszłość.
Ja myślę, że właśnie ta nauka dała ci więcej niż samo zwycięstwo.
PS: Nie ukrywam, że dla mnie tamta walka to porażka emocjonalna. Chwilę wcześniej w USA wygrałem duży pojedynek, pokazałem się z dobrej strony w telewizji amerykańskiej ESPN i był to dla mnie spory krok do przodu. Wzięcie tamtej walki z marszu było błędem, ale nie żałuję tego, bo mogłem pokazać się polskiej publiczności podczas dużej gali. Tamten pojedynek nie wyglądał tak, jak miał wyglądać, a ja z takim rywalem jak Villalobos powinienem uporać się w cztery rundy. Tu właśnie jest lekcja dla mnie, żeby każdego rywala szanować i niezważywszy na to, jaki kto ma rekord, ani skąd pochodzi, zawsze z takim samym nastawieniem podchodzić do pojedynku. Na pewno w kolejnych walkach będę mądrzejszy o te doświadczenia.
Udzieliłeś kilku wywiadów po samej walce i zwracałeś uwagę na pewne rzeczy, które nie zagrały tak, jak powinny. Jak dziś na to patrzysz? Mówiłeś o trenerze, który na sam pojedynek przyjechał kilka dni przed.
PS: Nie chcę się teraz tłumaczyć, bo nie ma przed czym. Część kibiców mówiła, że sędziowie „podarowali” mi wygraną, część sądziła, że słusznie zwyciężyłem. Moim zdaniem jedną rundą byłem lepszy i werdykt słusznie poszedł na moją korzyść. Osobiście czuję się w dalszym ciągu jako przegrany, mimo że wygrałem i wielu pewnie na moim miejscu w ogóle by tego nie analizowało. Przeszło by z tym do normalności. Nie chcę rozbierać tamtej walki ponownie na czynniki pierwsze, bo dużo było mankamentów.
Sportowa złość, której sporo w tobie było po tamtej walce, podpowiadała, żeby od razu, możliwie jak najszybciej, wrócić między liny?
PS: Nie miałem sprecyzowanego planu, bo nie wszystko w tej kwestii zależy ode mnie, ale bardzo mnie tamten pojedynek zabolał. Przed samym sobą nie czułem się dobrze. Musiałem jednak odpocząć. Po dwóch walkach w tak krótkim okresie czasu musiałem zrobić sobie trochę wolnego.
Mówiłeś, że ucieszyła cię informacja o walce w Poznaniu, ale jeszcze niedawno sam pisałeś na Facebooku, że w marcu, maksymalnie w kwietniu stoczysz pojedynek w Stanach.
PS: Była opcja, żeby zawalczyć właśnie wtedy, choć rozmowy obejmowały też jeszcze wcześniejsze terminy. Do tego jednak zabrakło konkretów i w dalszym ciągu czekałem. Propozycję pojedynku w Poznaniu przyjąłem od razu, bez wahania. Zależy mi na tym, żeby dobrze wypaść przed publicznością, która w dużej mierze może mnie postrzegać przez pryzmat właśnie gali w Gdańsku. Jako że stać mnie na dużo więcej, to liczę na to, że rywal będzie wymagający, a pojedynek bardzo wyrównany. Chcę wygrać i niejako zrehabilitować się za wpadkę sprzed siedmiu miesięcy.
Kiedy ty zaplanowałeś wyjazd do Stanów? I kiedy dowiedziałeś się o pojedynku? Czy gdybyś wiedział, że walczysz w Polsce, to wyjechałbyś na przygotowania do USA?
PS: Gdy rozpoczęliśmy rozmowy o tym pojedynku to poprosiłem promotorów, że bardzo chcę się przygotowywać do tej walki w Stanach. Chciałem być poza domem, żeby moja głowa mogła skupić się tylko na przygotowaniach i żebym mógł skoncentrować się tylko na boksie. Do poprzednich pojedynków też szykowałem się w Ameryce i zawsze bardzo sobie to chwaliłem.
Jak ty się czujesz w Stanach? Mówię o sferze mentalnej.
PS: Bardzo dobrze. Zajmuję się tylko boksem, interesują mnie tylko przygotowania do kolejnego pojedynku, nie muszę poświęcać swojej uwagi na nic innego. Wstaję rano, jem śniadanie, idę na trening, odpoczywam, potem drugi trening, odpoczywam i tak dniem za dniem. Zajmuję się tylko boksem, jedzeniem i odpoczynkiem, nic innego mnie nie interesuje. Bardzo mi to odpowiada. Wygląda to tak, jak powinno wyglądać. Wcześniej, w New Jersey, miałem tylu znajomych, że wyglądało to zupełnie inaczej. Gdy byłem w Polsce, to tęskniłem za Ameryką, gdy w Stanach, to myślałem o Polsce. Teraz, na Florydzie, Polonii nie ma prawie w ogóle, więc lubię jechać do Polski na dwa tygodnie i spotkać się ze znajomymi, rodziną i odpocząć. Po jakimś czasie wkrada się jednak monotonia i dobrze czuję się w Stanach.
Warunki do trenowania w USA są dużo lepsze?
PS: Na pewno. Przede wszystkim jest więcej sparingpartnerów. Zdarza się, że przychodzi jakiś anonim do gymu i potrafi pokazać się z bardzo dobrej strony na sparingu. Wchodzi na dwie rundy, daje z siebie wszystko i naprawdę pokazuje dobry boks. Jest wielu Meksykanów, którzy trenowali u siebie w kraju, przyjechali do nas, teoretycznie nikt ich nie zna, a prezentują się z dobrej strony. W Polsce natomiast jest tak naprawdę garstka bokserów, nie mówię już o kategorii junior średniej, gdzie jest zaledwie kilku pięściarzy, dlatego też trudno jest umówić się na sparing i przygotować do pojedynku.
Ilu ty masz chłopaków do trenowania na co dzień?
PS: W moim gymie może nie ma jakoś bardzo dużo, ale w pobliskich klubach jest wielu chłopaków, których znają promotorzy i których bez problemu można zaprosić na sparing. Trenerzy czy promotorzy znają tych chłopaków, ale nie każdy z nas wie, co potrafi dany Meksykanin. Jest między nami współpraca. Jeden drugiemu pomaga. Dzwoni ktoś, mówi, że przygotowuje się do walki, chciałby stoczyć kilka sparingów, to jedzie się i walczy.
Łukasz Wierzbicki, który zawalczy na najbliższym Polsat Boxing Night powiedział, że w Stanach bardzo często trenuje sam, bez trenera. Opiekun ma kilku zawodników, przyjdzie raz na parę minut podczas zajęć, poklepie po plecach, da jakieś wskazówki i potem znowu go nie ma. W Polsce jest inaczej. Jak to u ciebie wygląda?
PS: Łukasz ma rację. W Polsce miałem trenerów, z którym byłem w bardzo dobrych stosunkach. Najpierw pracowałem pod okiem mojego ojca, później z trenerem Komasą. Poza relacją trener-zawodnik mieliśmy bardzo dobry kontakt. Czułem z ich strony wsparcie, mogliśmy normalnie porozmawiać. Nie chodziło im tylko o to, żebym wygrał i żeby oni zarobili procent za moją walkę, ale chcieli też być dla mnie wsparciem mentalnym. W Stanach najpierw pracowałem z Juanem De Leonem, który miał podejście bardzo emocjonalne. Przynamniej tak mi się wydawało. Potem trenowałem z różnymi szkoleniowcami i nie miałem pewności, że jestem dla nich ważny i bardzo zależy mi na moim sukcesie. Nie czułem tej więzi emocjonalnej. Od kiedy natomiast współpracuję Chico Rivasem, wszystko wygląda jak należy. Mieszkałem przez jakiś czas u niego w domu, poznałem całą rodziną. Mamy dobry kontakt. Nie tylko jest człowiekiem, który rozpisuje mi treningi, ale możemy do siebie zadzwonić i pogadać – tak po prostu. Na zajęciach jestem natomiast sam, poświęca mi 100% swojego czasu. Do tego jest Norman Willson, który mu pomaga, więc na każdych zajęciach są dwie osoby, które obserwują mnie i pomagają mi w tym, żebym się rozwijał.
Czemu zawodnicy Haymona tak rzadko walczą? Powiedziałeś o Szpilce i Sulęckim. On ma tyle na głowie, że zaniedbuje trochę wasze interesy? Czy trzeba po prostu tyle czekać na kolejne pojedynki?
PS: Nie wiem jak to do końca działa. Z tego co słyszę, to zmienia trochę profil swojego biznesu. Kiedyś miał więcej gal, teraz z połowy zrezygnował i każdy musi czekać na swoją kolej. Dlatego chcę zawalczyć w Polsce, żeby mieć jakąś alternatywę. Walki w ojczyźnie są mniej opłacalne finansowo, bo trudno jest ściągnąć godnego rywala i dobrze zapłacić dobrym pięściarzom, ale nie ma co narzekać. Mam nadzieję, że mój kolejny rywal będzie z możliwie najwyższej półki.
Kiedy planujesz przyjechać przed tą walką do Polski?
PS: 12 maja.
Nie ma żadnych represji ze strony organizatorów, żebyś był szybciej w Polsce i pomógł promować te wydarzenie?
PS: Myślę, że tydzień wystarczy, by pomóc promocyjnie, choć zdaję sobie sprawę, że lepiej by było, gdybym był cały czas na miejscu i mógł uczestniczyć we wcześniejszych spotkaniach z mediami. Cieszę się, że tak wyjdzie, bo te spotkania promocyjne były jednym z czynników, które dekoncentrowały mnie przed walką w Gdańsku. Trenowałem w Poznaniu, a co chwilę jeździłem do Warszawy, by nagrać jakiś materiał. To było bardzo miłe, że ludzie interesowali się moim pojedynkiem i mogłem pokazać się szerszej publiczności, ale z perspektywy treningów i postawy czysto sportowej, bywało to też momentami uciążliwe.
Nie czułeś presji przed walką w Polsce? Wielu młodych zawodników nie może sobie z nią poradzić.
PS: Nie, nie miałem z tym problemu. Mnie bliscy motywują i zawsze dodają mi kopa. Nie jestem typem zawodnika, którego znajome twarze na trybunach dekoncentrują. Pierwszy raz robię tak, że przygotowuję się w USA, a walczę w Polsce. Mam nadzieję, że nie będę miał żadnych problemów z aklimatyzacją. Najważniejsze, że nie będę sobie zaprzątał głowy sprawami poza sportowymi. Z tego bardzo się cieszę.
Czy trener będzie sobą w Polsce od tego 12 maja?
PS: Tak, prawdopodobnie tak właśnie będzie. Przylecimy tym samym samolotem. Nie będzie Chico Rivasa, a będzie Norman Willson, z czego również jestem bardzo zadowolony. Jest znakomitym specem od taktyki, pracuje ze mną na co dzień, więc to na pewno nie będzie żadne osłabienie, że jest ze mną tylko on.
Często polskim sportowcom wmawia się młodość. Tak średnio do 30 roku życia rozpatruje się zawodnika w tych właśnie kategoriach. Tobie też wiele osób mówi, że masz jeszcze dużo czasu na osiąganie najlepszych wyników sportowych. Jak ty do tego podchodzisz? Masz jakiś plan i wyznaczony termin na to, by być na szczycie? Margines czasowy w twoim wypadku jest bardzo szeroki.
PS: Na razie skupiam się tylko na tym, by jak najlepiej wykonywać swoją pracę na treningach. Wierzę w to, że przyniesie ona spodziewany efekt i z czasem będę walczył z tymi najlepszymi, aż doprowadzi mnie to do pasa mistrzowskiego poważnej federacji. To nie jest moje marzenie, tylko cel, który już dawno temu sobie wyznaczyłem. Jako ambitny zawodnik chciałbym to osiągnąć jak najszybciej, choć moi promotorzy mają określony plan na moją karierę i ja ufam im bezgranicznie.
Ile ci do tego brakuje? Potrafisz ocenić?
PS: Po sparingach z najlepszymi zawodnikami, jak Taylor czy brat Miguela Cotto, Jose, nie odczuwałem, że jestem od nich słabszy. Potrafiłem boksować jak równy z równym. Takie pojedynki plus doświadczenie zebrane już w ringu podczas oficjalnych pojedynków może spowodować, że szybciej, niż mi się wydaje, mogę wskoczyć do ścisłej światowej czołówki.