Przemysław Pełka to jeden z najlepszych polskich komentatorów piłkarskich. O swojej pasji do hokeja na lodzie i telefonie, który – jak się później okazało – zmienił jego całe życie. O czasach świetności Polsatu, wielkich imprezach piłkarskich i Igrzyskach Olimpijskich, które od zawsze były dla niego wielkim marzeniem. O pracy w NC+, różnicy pomiędzy obiema redakcjami, młodych-zdolnych komentatorach, rzekomym kibicowaniu Legii i europejskich wzorcach. Potężny wywiad z Przemkiem Pełką, zapraszam!

 

 

Jaki jest najlepszy wiek dla komentatora sportowego?

Przemysław Pełka: Trudne pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Z jednej strony młodość na pewno pomaga komentatorowi podchodzić do wielu sytuacji w sposób spontaniczny, na lekkiej fantazji. Z drugiej jednak, gdy ktoś siedzi w zawodzie od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, to ma doświadczenie, które w tej pracy odgrywa niebagatelną rolę. Myślę, że komentator to zawód, który można tak naprawdę wykonywać w każdym wieku. Nigdy nie jesteś ani za stary, ani za młody. Zdarza się, że dwudziestolatek dostanie mikrofon i bardzo barwnie relacjonuje mecz. Kieruje się emocjami, wyczuwalne jest u niego takie młodzieńcze flow, którego starszym komentatorom momentami brakuje.

Jesteś w optymalnym momencie swojej komentatorskiej kariery?

PP: Nigdy o tym nie myślałem. Często obserwuję pracę komentatorów na Wyspach Brytyjskich i tam jest taki trend, że zazwyczaj mecze relacjonują Panowie, którzy mają już siwe włosy. Może inaczej – zazwyczaj są po 50-tce i na swoim koncie mają już skomentowane po cztery finały mistrzostw świata. Wiek – tak jak już powiedziałem – nie ma tu chyba większego znaczenia. Gdy ktoś jest od Ciebie lepszy, to doceniasz jego kunszt, gratulujesz mu i pracujesz nad sobą, by w dalszym ciągu się rozwijać. Nie zawsze ten, kto ma doświadczenie jest dobry, a ten, co dopiero zaczyna swoją przygodę ze stanowiskiem komentatorskim, musi się od niego uczyć. Indywidualna sprawa każdego z osobna.

Szturmem jakiś czas temu na rynek weszła telewizja Eleven, która zatrudnia bardzo młodych komentatorów. Zarówno Tomasz Ćwiąkała, Patryk Mirosławski, jak i Mateusz Święcicki nie mają jeszcze 30 lat, a już z powodzeniem „radzą sobie” z komentowaniem najlepszych lig na świecie.

PP: I bardzo dobrze. Ja niestety nie mam możliwości, by na bieżąco śledzić mecze ligi hiszpańskiej, gdyż zazwyczaj odbywają się one w weekendy, a ja w weekendy sam jestem w pracy i zajmuję się swoimi obowiązkami. Gdy jednak oglądam powtórki, to zwracam uwagę na jakość komentarza – to chyba normalne. Każdego komentatora ktoś musiał zatrudnić do pracy, dać mu szansę i każdy z nas podlega czyjejś ocenie. Tak samo jak ja jestem oceniany przez swojego przełożonego, tak samo chłopacy z Eleven również pod kogoś podlegają. Tomek Ćwiąkała jakiś czas temu zaczynał w Weszło jako młody, przebojowy redaktor, a teraz jest już na tyle znaną i cenioną postacią, że w lidze hiszpańskiej uchodzi za eksperta. Eleven ma trochę inny styl komentarza niż reszta telewizji sportowych w naszym kraju. Bardziej frywolny, młodzieżowy, co pewnie znajduje swoich odbiorców. Oglądając Eleven wiem, że o wielu sprawach powiedziałbym inaczej. Nie chcę jednak nikogo oceniać, ani broń Boże krytykować. Mają swój styl, dobrze się z tym czują, ludzie ich oglądają i wykupują pakiet Premium, by co tydzień móc obejrzeć mecz Realu Madryt. Tak jak już powiedziałem – nie ma jednej drogi, która prowadzi do sukcesu. Taka specyfika branży.

20 lat temu, zaczynając swoją przygodę z dziennikarstwem, marzyłeś o tym, by dziś być w tym miejscu, w którym obecnie się znajdujesz?

PP: Moje marzenia nie sięgały tego, by za kilka czy kilkanaście lat być w tym właśnie miejscu. Nie planowałem tego, że teraz popracuję w gazecie, potem pójdę do radia, by za 5 lat komentować mecz w telewizji. Z biegiem czasu wszystko samo się układało. Wykorzystałem po prostu sytuację, która po części sama się wyklarowała. Pewnego dnia zadzownił do mnie Kuba Radecki z Polsatu i zapytał czy nie chcę skomentować meczów w hokeju na lodzie. Interesowałem się hokejem, chodziłem na mecze, ale nigdy wcześniej żadnego meczu nie skomentowałem. Robiłem jakieś krótkie materiały, reportaże, ale między tym, czym wtedy się zajmowałem, a komentowaniem spotkania w telewizji jest przepaść. Nie przypuszczałbym wtedy, że tak to może się potoczyć. Gdy dostałem tę propozycję, to stwierdziłem, że to jest coś, co lubię robić, na czym się znam i pewny swoich umiejętności powiedziałem, że jestem to w stanie zrobić nie gorzej, niż robili to wtedy komentatorzy.

Hokej miał pomóc w wybiciu się, czy dzięki niemu chciałeś po prostu uderzyć w niszę, bo mało kto wtedy interesował się właśnie tą dyscypliną sportu?

PP: Nigdy nie myślałem, żeby zacząć interesować się hokejem, bo mało kto w Polsce komentuje właśnie tę dyscyplinę sportu. Powiem tak – mieszkasz w Tarnowie, to siłą rzeczy interesujesz się żużlem. Pochodzisz z Tychów, to chodzisz na mecze hokeja – proste. Ja hokej od zawsze lubiłem. Sam grywałem amatorsko, jeździłem na łyżwach, oglądałem spotkania i kibicowałem swojemu ulubionemu zespołowi. Nie myślałem wtedy nad tym, czy to, co lubię robić i co mnie interesuje, w przyszłości pozwoli mi zarobić na chleb. Miałem swoją pasję i nie kalkulowałem nad korzyściami, które mogą z tego wyniknąć.

Udało Ci się jednak połączyć przyjemne z pożytecznym.

PP: To jest akurat w życiu wielka sztuka, by robić coś, co się lubi robić i jeszcze dodatkowo mieć z tego pieniądze. Uwierz mi jednak, że dla chłopaka, który ledwo kończy studia i ma dwadzieścia parę lat, perspektywa skomentowania spotkania dla ogólnopolskiej stacji jest jak szok termiczny. Nagle swoją młodzieńczą zajawkę musisz potraktować na serio i skupić się na czymś, co jeszcze przed chwilą było dla Ciebie możliwie najprzyjemniejszą opcją na spędzenie wolnego czasu.

Hokej nie był jednak stacją docelową dla Ciebie, tylko kolejnym krokiem, który pomógł Ci wypłynąć na jeszcze szersze wody.

PP: Zdałem sobie w pewnym momencie sprawę z tego, że na samym hokeju to ja zbyt daleko nie pociągnę. Przez to, że polska reprezentacja zakopała się gdzieś w trzeciej lidze światowej, popularność całej dysycpliny w naszym kraju była tak naprawdę znikoma. Mało było hokeja w telewizji, małe było na niego zapotrzebowanie, więc chcąc pozostać w zawodzie musiałem realizować się na innych płaszczyznach. Trochę tego załuję, bo to był taki naturalny wybór, którego dokonałem jeszcze jako młody chłopak.

Od początku w piłce również bardzo dobrze Ci szło.

PP: Może inaczej – nie szło źle, ale ja sam widziałem w swoim komentarzu pewne niedoskonałości, które chciałem poprawić. W dalszym ciągu mam wiele zastrzeżeń do niektórych elementów. Wracam do domu, słucham swojego komentarza już bez emocji i zastanawiam się, dlaczego powiedziałem tak, a nie inaczej. Tego jednak nie da się wyreżyserować. Idziesz na stanowisko komentatorskie, dostajesz mikrofon i czasami powiesz coś na szybko, co następnym razem powiedziałbyś zupełnie inaczej.

Każdy komentator jest również kibicem.

PP: Po części tak. Każdy z nas robi to, co lubi. W innym wypadku wykonuje swoją pracę schematycznie i bez pasji, a wtedy zdecydowanie trudniej jest siadać na stanowisku komentatorskim i przygotowywać się do meczu. Wracając jednak do tego przebranżowienia – wychodzę z założenia, że dobry komentator sportowy jest w stanie skomentować każdą dysycplinę sportową. Co prawda potrzebuje więcej czasu, by zrozumieć specyfikę danej dyscypliny, zasady, poczytać o najważniejszych wydarzeniach z ostatnich lat czy zaznajomić się z jej historią, ale opowiedzieć o tym co widzi i zaciekawić odbiorcę powinien niezależnie od tego, czy komentuje darta czy hokej na trawie. Ja teraz dostając do komentowania sport, z którym wcześniej nie miałem żadnej styczności, potrzebowałbym czasu, żeby się z tym zaprzyjaźnić. Nie widzę jednak problemu w tym, żeby po głębokim researchu usiąść z mikrofonem i o tym opowiadać.

Dziennikarz sportowy powinien znać się na każdej dyscyplinie sportu?

PP: Myślę, że nie, ale uważam, że każdy komentator powinien wiedzieć, co dzieje się w innych dyscyplinach sportowych. Komentując jednak mecz piłkarski musisz nie tylko wiedzieć, że zawodnik z lewego skrzydła podaje piłkę do środka, a ten przerzuca ją do prawej flanki. To dostrzeże każdy. Gdy mecz ogląda stu osób, to dla osiemdziesięciu to wystarczy, bo nie wymagają od komentatora niczego więcej. Dla tych pozostałych dwudziestu jednak ważne jest, żebyś potrafił sprzedać jakąs anegdotkę związaną z danym piłkarzem, potrafił przypomnieć jakąś historyjkę z życia piłkarza, gdy ten był jeszcze juniorem lub po prostu opowiedzieć o czymś, czego gołym okiem nie widać. Operator wykorzystuje przerwę w grze na pokazanie trybuny VIP, zatrzymuje się na kilka sekund, a komentator milczy, bo nie wie, kto akurat jest pokazywany.

Pewnie żona prezesa.

PP: No właśnie żonę prezesa, która bywa na każdym meczu, to komentator powinien kojarzyć. Te twarze powtarzają się cyklicznie, więc jak obejrzysz tych spotkań ileś tam, to nauczysz się kto i na którym stadionie siedzi na trybunach. Gorzej jak jest najazd na kogoś, kogo musisz znać, a Ty nie masz pojęcia, kim ta osoba jest.

Powiedziałeś, że byłbyś w stanie skomentować każdą dyscyplinę sportu. Mam wrażenie, że mało który dziennikarz interesuje się sportem, który nie jest bezpośrednio zwiazane z jego branżą.

PP: Wiadomo, że nie da rady wiedzieć wszystkiego o wszystkim. Nie ma takiej osoby, która z marszu dostałaby do komentowania każdy sport i bez problemów z pamięci mogłaby mówić o tym, co wydarzyło się na mistrzostwach Europy 16 lat temu. W przeszłości relacjonowałem piłkę ręczną, hokej, byłem na igrzyskach olimpijskich i pisałem o różnych dyscyplinach, więc nie obawiałbym się o to, że nie poradzę sobie z którymś ze sportów drużynowych.

Pewnie znalazłoby się jakieś żeglarstwo, na którym byś się wyłożył.

PP: O, widzisz! Żeglarstwo. No fakt, nie wszystkie dyscypliny można skomentować. Tak serio, to posiedziałbym dwa tygodnie, obejrzał kilka regat, „pouczył” się żeglarstwa i pewnie dałbym radę.

Mateusz Kusznierewicz fantastycznie opowiada o żeglarstwie, więc pewnie po trzech kawach byłbyś gotowy, by komentować regaty.

PP: (śmiech) No nie wiem. Trafiłeś z tym żeglarstwem. Wyższa szkoła jazdy jak dla mnie.

Wracając do Polsatu. Trafiłeś do stacji w idealnym momencie?

PP: Gdybym dołączył do stacji rok wcześniej to być może załapałbym się na mundial to Korei i Japonii. Gdy w 2002 roku zacząłem komentować hokej w Polsacie, to kadra komentatorska na mundial była już wytypowana. Nigdy nie czułem specjalnego smutku przez to, że do Korei nie pojechałem, choć dla komentatora wyjazd na wielką sportową imprezę jest spełnieniem marzeń i każdy marzy o tym, by móc pracować podczas mistrzostw świata czy mistrzostw Europy.

Lub Igrzysk Olimpijskich.

PP: Dokładnie. Miałem przyjemność pracować podczas igrzysk olimpijskich i to jest absolutnie największa frajda, jaka mnie w moim zawodowym życiu spotkała. Los tak to wszystko ułożył, że w 2008 roku byłem zarówno na mistrzostwach Euorpy w Szwajcarii, jak i na igrzyskach w Pekinie niespełna dwa miesiące później.

Wielu osobom wydaje się, że to raj dla dziennikarza, by móc pracować podczas wielkiej imprezy. Dla was to jednak nie jest czas na oglądanie meczów, tylko ciężka praca.

PP: Zdecydowanie. Podczas mistrzostw Europy w Szwajcarii nie było aż tak ciężko, ale podczas mundialu w Niemczech? 13 dni z rzędu, dzień w dzień komentowałem jakiś mecz. Codziennie byłem na innym stadionie, musiałem tam dojechać, przygotować się, nadrobić prasówkę, zorganizować sobie posiłek. Każdy, kto był na wielkim turnieju wie, że to jest najcięższa możliwa praca dla dziennikarza. Idziesz na mecz po 3 godzinach snu lub bez obiadu, ale taka właśnie praca przynosi najwięcej satysfakcji. Gdy jesteś w tym wirze pracy, a na końcu patrzysz na wszystko, co w przeciagu kilkudziesięciu dni zrobiłeś i z uśmiechem na ustach wiesz, że odwaliłeś kawał dobrej roboty.

Tych imprez i wydarzeń sportowych skomentowałeś bardzo wiele, bo Polsat swego czasu był liderem na rynku.

PP: Gdy przychodziłem do Polsatu, telewizje sportowe w naszym kraju dopiero raczkowały. Polsat stworzył kanał w pełni nastawiony na wydarzenia sportowe, co w tamtych czasach było nowością. Zaczęto coraz lepiej opakowywać produkt pod tytułem „wydarzenie sportowe”, by nie był to tylko mecz piłkarski, ale i studio przed i po meczu, wywiady, magazyn podsumowujący całą kolejkę Ekstraklasy i tak dalej. Pewne schematy były już obecne w innych telewizjach, ale Polsat bardzo szybko do spółki z Eurosportem zaczęli dyktować warunki, na jakich widz może otrzymywać sport. Staliśmy się realną konkurencją dla Telewizji Polskiej, która jeszcze jakiś czas temu wydawała się być bezkonkurencyjna. Trafił się też znakomity okres pod kątem wydarzeń sportowych, które interesowały kibica. Mieliśmy piłkarskie mistrzostwa świata w 2002 i 2006 roku, mistrzostwa Europy 2008, mistrzostwa świata piłkarzy ręcznych, siatkarki, siatkarzy, pojawiły się sporty walki, Formuła 1 z Robertem Kubicą. Także tych wydarzeń naprawdę było sporo i każdy mógł znaleźć w Polsacie coś, co go zainteresuje. Ja nie brałem czynnego udziału przy wszystkich projektach naszej stacji, ale życie redakcji tętniło tym. Bardzo miło wspominam tamten czas.

Zabrakło komentowania meczów piłkarskiej reprezentacji Polski?

PP: Nie, nie żałuję tego. Hierarchia w redakcji była taka, że pierwszy komentaror, dostaje mecze reprezentacji Polski. Jako, że „jedynką” był Mateusz Borek, to mecze z udziałem biało-czerwonych padały jego łupem. Są dwie grupy komentatorów – Ci, którzy marzą o tym, żeby skomentować mecz piłkarskiej reprezentacji Polski i Ci, dla których nie jest to spełnieniem marzeń. Ja, gdybym chciał siebie sklasyfikować, to pewnie znalazłbym się w tej drugiej grupie, mimo że gdybym miał możliwość skomentowania meczu kadry, to zrobiłbym to z przyjemnością. Miałem swoje cele, pojechałem na wielkie turnieje, byłem na igrzyskach olimpijskich, więc z tych celów, które założyłem sobie jakiś czas temu, niemalże wszystko osiągnąłem. Przechodząc do NC+ zdałem sobie sprawę z tego, że szansa na skomentowanie meczu reprezentacji się zmniejsza, ale życie pisze takie scenariusze, że nie będę prognozował teraz, czy Przemek Pełka dostanie kiedyś mecz kadry do skomentowania, czy nie.

Trzeba być patriotą, by komentować mecze reprezentacji?

PP: Na pewno mecze kadry komentuje się inaczej. Mateusz Borek bardzo dobrze relacjonuje mecze drużyny narodowej, bo słychać w jego głosie emocje. O te emocje jest łatwiej, bo człowiek całym sercem jest za tym, żeby ta drużyna spotkanie wygrała. Mecze kadry dużo wybaczają, bo osoby siedzące przed telewizorem w zdecydowanej większości chcą wygranej swojego zespołu, tak więc emocjonalne uniesienia komentatora są wybaczalne, gdyż służą słusznej sprawie.

I pojawia się „Jezus Maria”.

PP: Nie tylko „Jezus Maria”, ale i wiele innych słów, których komentator komentując mecz reprezentacji Walii z reprezentacją Czech na pewno by nie wypowiedział.

Też miałeś w swojej karierze kilka chwil zapomnienia.

PP: O czym mówisz?

Fulham-Odense 2011 rok i awans do fazy pucharowej Ligi Europejskiej Wisły Kraków.

PP: No widzisz – to jest właśnie piękne w tym zawodzie. Fulham, Odense. Zespoły, które absolutnie nikogo w Polsce nie interesują. Sprawa jednak dotyczyła Wisły Kraków, której awans do dalszej fazy Ligi Europejskiej był uzależniony właśnie od rezultatu w tym meczu. Fulham prowadziło 2:0, a musiało zrezmisować z Odense, które nie walczyło już wtedy kompletnie o nic. Dodatkowo Wisła musiała wygrać swoje spotkanie, czyli – umówmy się – tych zależności, musiało byc całkiem sporo. I te Fulham, które miało wynik dający im awans do następnej rundy nagle traci bramkę w ostatniej minucie spotkania. I tak sceptycznie podchodząc do szans Wisły na wyjście z grupy przychodziłem tego dnia do pracy. Aż tu nagle – szok. To jest właśnie w tym zawodzie piękne. Nastawiasz się często na wielkie emocje, a musisz obejść się smakiem. Gdy myślisz, że nic fajnego może Cię danego dnia nie spotkać, komentujesz mecz, który wyłamuje się poza jakikolwiek schemat i potem ten właśnie dzień pamiętasz bardzo długo. Każdy komenator ma kilka takich spotkań, które na długo zapadają mu później w pamięci.

 

 

Często komentujesz mecz i jesteś kibicem któreś z drużyn?

PP: Nie da się ukryć, że każdy z komentatorów jest również kibicem piłkarskim i targają nim emocje – to naturalne. Oglądam – dla przykładu – mecz Chelsea z Evertonem i wiem, który zespół bardziej lubię, którzy piłkarze bardziej mi odpowiadają lub który trener jest moim zdaniem lepszym fachowcem. Chcąc być jednak profesjonalistą muszę zrobić absolutnie wszystko, aby widz nie wiedział, który zespół jest bliżej mojego serca i dlaczego drużynie X kibicuję bardziej niż drużynie Y.

Nie każdemu to jednak zawsze wychodzi.

PP: Ludzie i tak zawsze będą gadać. Ja na przykład nie rozumiem, dlaczego większość kibiców oglądających Ekstraklasę uważa, że komentatorzy NC+ faworyzują Legię Warszawa. Przecież to nonsens. Słuchają relacji moich kolegów nie spotkałem się jeszcze z komentarzem, który był stronniczy. No może poza meczami Legii w europejskich pucharach, gdy każdy w głębi duszy kibicuje polskiemu zespołowi, ale to wynika z pobudek patriotycznych. Ja mam o tyle łatwiej, że w Polsce nia mam swojego ulubionego zespołu. Tak więc mogę komentować wszystkie mecze i nikt nie może mi zarzucić stronniczości.

Piotr Laboga wielokrotnie był krytykowany za to, że faworyzuje Real Madryt.

PP: A czy słyszałeś kiedyś, żeby ktoś zarzucał Piotrkowi to, że faworyzuje któryś zespół w Ekstraklasie?

Nie.

PP: No widzisz, a ma swój ukochany klub, któremu kibicuje. Staramy się podchodzić do swojej pracy możliwe jak najbardziej profesjonalnie. Pewnie nie zawsze się to udaje, ale krytyka, że NC+ jest za Legią jest bezzasadna.

Czy przejście do NC+ było skokiem na jeszcze głębszą wodę dla Przemka Pełki?

PP: Moim zdaniem Canal+ od bardzo dawna wyznacza standardy jeśli chodzi o pokazywanie futbolu w naszym kraju. Jeżdżąc po Europie bardzo często zwracam uwagę na to, jak oprawę wokół meczu robi się w Anglii, Niemczech czy Francji. Podpatruję i staram się to odnieść do naszych rozgrywek. Teraz śmiało mogę stwierdzić, że to wszystko wygląda bardzo dobrze. Nie chcę chwalić na wyrost miejsca, w którym pracuję, ale uważam, że produkt, jakim jest mecz piłki nożnej opakowujemy bardzo starannie, a odbiorca nie ma prawa narzekać na jakość przekazu.

Między pracą w Polsacie, a w NC+ jest duża różnica?

PP: Zdecydowanie. W Polsacie większy nacisk był na wielkie imprezy sportowe, które odbywały się raz na jakiś czas. Wspominałem już o mundialu, mistrzostwach Europy, siatkarzach i tak dalej. To był produkt flagowy Polsatu. Uwaga poświęcona była głównie na relacjonowaniu imprez, do których stacja wykupiła sobie prawa. NC+ działa inaczej. Mecze relacjonowane są co tydzień, do tego dochodzą europejskie puchary w tygodniu i nasza praca jest bardziej systematyczna. Komentuję dzięki temu w ciagu miesiąca 14 spotkań, a nie jak ma to miejsce podczas wielkich imprez – 14 w ciągu dwóch tygodni. Do każdego wydarzenia jestem się w stanie dobrze przygotować. Co jest lepsze? Mi praca, która obecnie wykonuję, bardzo odpowiada.

Dzięki Polsatowi doceniasz teraz to, co masz?

PP: Na pewno dzięki temu, że pracowałem podczas wielkich imprez piłkarskich moje spojrzenie na wiele spraw jest zupełnie inne. Dzięki doświadczeniu, które tam zebrałem wiem, co jest ważne, a co należy odpuścić, bo nie ma to kompletnie żadnego znaczenia. Podsumowując: i jedna i druga praca ma wiele zalet, ale systematyczne wykonywanie swoich obowiązków z mniejszymi obciążeniami sprawa, że czuję się bardziej komfortowo.

Mówiłeś, że polska liga to doskonale opakowany produkt. Czy to nie jest tak, że otoczka wokół tego, co dzieje się w krajowym futbolu jest znakomita, a brakuje piłkarskiej jakości?

PP: Wydaje mi się, że wiele osób lubi dywagować o rzeczach przyziemnych, które odbywają się dookoła nich. Zawsze wychodziłem z założenia, że miernikiem jakości naszych klubów jest ich konfrontacja z zespołami w europejskich pucharach. I tu należy zadać sobie pytanie – Czy obecna Legia jest lepsza niż przed laty? Być może właśnie teraz gra najgorzej na przestrzeni lat, a mimo wszystko awansowała do Ligi Mistrzów. Za kilka lat otwierając książeczkę z historią występów polskich klubów w europejskich pucharach nie będziemy pamiętali, że o ten awans drżeliśmy do ostatnich minut z półamatorskim zespołem, tylko będziemy wspominać, że na Łazienkowską przyjechał Real Madryt z Cristiano Ronaldo w składzie. Uważam, że polska liga nie jest w stanie przeskoczyć pełnego poziomu sportowego. Takim wyjątkiem na krajowym podwórku jest Legia, która organizacyjnie, marketingowo i wizerunkowo wygląda coraz lepiej. Nauczyła się współpracować z ludźmi, wyszła z kilkoma inicjatywami przed szereg i obiecująco to wszystko zaczyna się prezentować. Gwarantem wzrostu sportowego poziomu nie tylko mistrza kraju, ale i całej ligi jest to, aby mistrz Polski regularnie występował w Lidze Mistrzów. Dostanie w zamian za to pieniądze, które będzie w stanie przeznaczyć na kupowanie coraz to lepszych zawodników. Popatrzmy skąd Legia ostatnio pozyskuje zawodników. Masłowski? Zawisza. Lewczuk? Zawisza. Pazdan? Jagiellonia. Jodłowiec? Śląsk. Dąbrowki? Zagłębie. Pieniądze, które udało się zdobyć, dzięki grze w Europie, zostają w naszym kraju. Takie Zagłębie może sobie w zamian za kasę, którą otrzymało od Legii za Dąbrowskiego kupić młodego piłkarza i potem znowu sprzedać go do Legii. Wszyscy na tym mogą tyko i wyłącznie skorzystać.

Jak się odniesiesz do słów Mateusza Borka, który powiedział kiedyś w Asie Wywiadu, że NC+ w bardzo cukierkowy sposób przedstawia polską Ekstraklasę?

PP: Nie wiem dokładnie, co Mateusz miał na myśli wypowiadając te słowa, bo znam wszystkich komentatorów z NC+ i wiem, że po nudnym 0:0 każdy z tego wyniku zakpi i nie będzie próbował nikogo przekonywać, że byliśmy świadkami niesamowitego widowiska sportowego. To nie jest w stylu żadnego z nas. Jesteśmy posiadaczami praw do transmisji rozgrywek Lotto Ekstraklasy, więc siłą rzeczy o całych rozgrywkach staramy się mówić dobrze. Jesteśmy przyjaźnie nastawieni do swojej pracy i nie mamy na celu zbesztanie kogoś za to, że popełnił błąd i nie czekamy, aż Wisła przegra kolejny mecz, by móc się po nich przejechać. Gdy jednak któryś z komentatorów relacjonuje mecz Legii z tego sezonu, to nie jest zaślepiony tym, że warszawska ekipa awansowała w końcu do Ligi Mistrzów, bo każdy ma swój rozum i wie, że ten awans odbył się w specyficznych okolicznościach. Jeśli wydarzy się coś ekstra, na co należy zwrócić uwagę, to my to oczywiście robimy. Jeśli natomiast bramkarz minie się z piłką i przed stratą bramki ratuje się desperackim faulem, za co otrzymuje czerwoną kartkę, to nikt nie stara się tłumaczyć, że piłka mu skoczyła na nierównej trawie, a murawa była zroszona – nic z tych rzeczy. Kibic, który decyduje się na oglądanie meczu ma świadomość tego, jak w danej sytuacji powinien zachować się ten bramkarz. Jego nie trzeba przekonywać do tego, że białe jest aby na pewno białe, a czarne jest czarne. On to wie. Tak więc bronienie kogoś i cukierkowanie mu tylko dlatego, żeby ładnie o czymś mówić – tak dla zasady – nie jest naszym celem.

 

 

 

FOTO: www.natemat.pl

 

KOMENTARZE