Pewnie słyszeliście to już sto razy i niczym was w tej sytuacji nie zaskoczę, ale z piątku na sobotę przyśniło mi się, że… kupuję bilety na mecz. Konkretnie chodziło o spotkanie z Sevillą, gdyż jakoś w piątek myślałem o potyczce Barcy właśnie z ekipą z Andaluzji. Wstałem rano, sprawdziłem loty do Barcelony i postanowiłem je kupić. Tak o, po prostu, bez zbędnej kalkulacji.
Jedna wiadomość na Facebooku do koleżanki, która od trzech lat mieszka w Barcelonie i nocleg był załatwiony. Gdy dodam, że Martynka mieszka kilometr od Camp Nou… Sami rozumiecie, wychodząc po bułki można przejść koło największego stadionu w Europie. Dla Martyny to TYLKO boisko, dla mnie AŻ twierdza. Wyjątkowe miejsce, zupełnie inne niż wszystkie w Barcelonie.
Powiedziałbym, że cieszyłem się bardzo z samego wyjazdu, ale… tak nie było. Trzeci wylot na mecz do Barcelony w ciągu trzech lat, a ogólnie ósmy w ciągu ostatnich niespełna czterech. Za każdym razem to wydarzenie, aczkolwiek już mniejsze niż kiedyś. Perspektywa zobaczenia swojej drużyny w meczu z czwartą siłą Hiszpanii to mimo wszystko fajne przeżycie. Zwłaszcza, że na ławce Sevilli siedzi gość, którego klubowi włodarze biorą pod uwagę w kontekście nowego opiekuna Barcelony.
Środa była dniem zwiedzania, choć w tym wypadku określenie te nie jest odpowiednie. Nie mogę powiedzieć, że znam Barcelonę, ale nie potrzebuję już mapy, by się w niej odnaleźć. Nie wiem gdzie jest 34. przecznica, ale miejsca, do których przyjeżdżają turyści z całego świata, znam. Byłem tam i wiem, gdzie trzeba się udać, by zobaczyć coś ciekawego. Stąd wycieczkę, a jakżeby inaczej, rozpocząłem od Camp Nou. Tam kawa i artykuł na bloga. Dzień wolny? Nie do końca. Mistrzostwo rodzi się w bólu, nie ma zmiłuj. Nawet na wakacjach.
Potem – standardowo już – La Rambla. Tam się trochę poszwędałem, coś zjadłem, poszedłem nad morze, nagrałem kilka filmików. Mógłbym wam opowiadać, że spotkałem mnóstwo ludzi, kilku wykrętów, którzy chcieli mi sprzedać Mojito bez alkoholu za 10 euro i Selfie Stick’a, ale to nie ma sensu. Żadnego wideo nie dublowałem, gadałem sam do siebie, pokazywałem uroki Barcelony. Wersja robocza, która być może nie powinna ujrzeć światła dziennego, ale… dlaczego nie? Trzymajcie. Na sam początek wspomniana przed sekundą La Rambla.
Następnie fotka już prawie znad morza. Nie znam się na fotografii i pewnie zdjęcie do bani, ale tak w sumie bez żadnej spiny i zbędnego strojenia poszło. Chyba nie najgorzej, prawda?
Poniższy filmik na pewno nie każdy zrozumie, ale… Z resztą, zobaczcie sami.
A tu Plac Kataloński. Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się, kto wtedy pracuje, skoro każdy ma akurat wolne i odpoczywa. Ktoś wie?
A to znowu La Rambla. Oznak piłki, jak z resztą widać, trochę więcej.
I dalej.
Skoro droga na metro, to zaciekawi was pewnie to. Rozkład linii komunikacji miejskiej w Barcelonie (metro plus pociągi). Wbrew pozorom, nie takie skomplikowane.
A w metro niespodzianka. Miejscowy Carlos Santana.
A tu już okolica Camp Nou. Kilka minut po 19 (mecz o 19:30).
Stadion i hymn Barcelony. Na wideo zdecydowanie gorzej to wygląda. Ponad 85 tysięcy ludzi na stadionie i jeszcze ładna pogoda.
Po zmianie stron miałem jeszcze lepsze miejsca i siedziałem już naprawdę bardzo blisko boiska. W zamian za to padał deszcz. Oberwanie chmury. Podobno trafiłem na jedną z większych ulew w ciągu ostatnich lat:)
By następnego dnia obudziło mnie słońce. Taka była pogoda w Barcelonie i tak w ogóle wygląda Hiszpania na co dzień.
Było trochę o tak zwanych „bokach”, czyli Barcelonie i samym wyjeździe, czas napisać coś o samym spotkaniu. Nie będę robił relacji z meczu, bo nikogo to z was nie zainteresuje i przewiniecie do końca tekstu z nadzieją, że coś godnego uwagi mam wam jeszcze do zaoferowania. Na początek – skrót spotkania. Łatwiej się ogląda, niż czyta – znak czasów. Więc łapcie, kilkuminutowy highlights.
A teraz kilka słów ode mnie.
Kiedyś nie do końca sprawiało mi przyjemność oglądanie meczów na stadionie. Potrzebowałem komentatora, który będzie mnie informował i pewnych rzeczach, potrzebowałem powtórki wideo by zobaczyć, czy gol był ładny, znakomity czy po prostu zwykły i przeciętny. Dziś zdecydowanie więcej detali dostrzegam siedząc na trybunach. W telewizji czasem się zasłucham (celowe określenie) i nie widzę, czy zawodnik na prawym skrzydle pracuje w defensywie czy też nie, bo nie obejmuje go kadr.
Na Camp Nou, gdy usiądzie się w dobrym miejscu, widać bardzo wiele. Oczywiście mogę być teraz nieobiektywny, ale gdy początkujący trener chce robić sobie notatki i zobaczyć, jak najlepsi na świecie realizują boiskowe założenia, to może kupić sobie bilety za 50 euro, usiąść na trybunach i tę wiedzę czerpać. Nagrywać, notować, analizować, porównywać. W myśl zasady – uczę się od najlepszych. Za naukę się przecież płaci. W tym wypadku nie mówimy o dużych pieniądzach.
Napiszę kilka swoich wniosków po tym meczu, bo starałem się zwrócić uwagę na coś, czego wy nie widzieliście w telewizji. Każdy, kto oglądał te spotkanie wie, że bardzo aktywny był Neymar, pięknego gola zdobył Suarez, a Messi załadował z daleka w poprzeczkę. Mi zapadło w pamięci co innego.
Po pierwsze: Luis Saurez.
Myślisz Suarez, mówisz napastnik z krwi i kości. Matko jedyna, ile Suarez biega w ciągu spotkania. Ile on wykonuje sprintów w ciągu meczu. Obecnie Urugwajczyk jest pierwszym i najbardziej aktywnym defensorem sygnalizującym pressing reszcie drużyny. Piłka od obrońcy do bramkarza. Co robi Suarez? Zasuwa za nim. Zagranie do Lewego obrońcy. Co na to El Pistolero? Biegnie za nim ile sił w nogach. I to przy wyniku 3:0, gdzie wiadomo było, że Sevilla już się nie podniesie. Została mi w pamięci jedna akcja z pierwszej połowy. Sergi Roberto poszedł za akcją prawą stroną boiska, ale nie dostał piłki. Został pod bramką rywala na kilka sekund, bo potrzebował chwili odpoczynku (wracał, ale truchtem). Co zrobił w tym momencie Suarez? Wrócił na pozycję prawego obrońcy. Za Sergiego Roberto! Najlepszy napastnik na świecie wrócił za chłopakiem, który kilka razy był już na wylocie z klubu. Bez gwiazdorzenia, bez pretensji. Sam z siebie. Szacun.
Po drugie: Samuel Umtiti.
Żeby było jasne – jestem fanem tego chłopaka. Z daleka przypomina mi trochę Erica Abidala. Lewa noga, czarnoskóry, z konieczności mogący grać na dwóch pozycjach w defensywie (lewa i środek). Co ma Umtiti, a co widać dopiero z wysokości trybun? Mocne, płaskie podanie prostopadłe pomiędzy dwie linie z niesamowitą rotacją. Naprawdę futbolówka robi klasycznego „rogala” i dopiero dociera do adresata. W sytucji, w której wielu obrońców wybiłoby piłkę jak najdalej, Umtiti zagrywa ją dokładnie, często przez środek. Abidal, stary dobry Abidal.
Po trzecie: Sergio Busquets.
Mózg FC Barcelony. Jak powiedział kiedyś Tomasz Ćwiąkała w wywiadzie: najinteligentniejszy piłkarz na świecie. Pierwsza połowa, około 20 minuty. Z murawy musiał zejść na chwilę Neymar, gdyż miał problem z obuwiem. Środek boiska, faulowany Ivan Rakitic. Chorwat wstaje i od razu chce grać piłkę do najbliższego. Co robi Busquets? Pokazuje mu, że Neymara nie ma na boisku, każe mu się wstrzymać. Robi kółeczko, rozgląda się dookoła, udaje, że nie wie do kogo zagrać. Podaje do Mascherano, a ten do Pique i Barcelona powoli, spokojnie, od tyłu czeka, aż Brazylijczyk wróci na boisko. Mija około 40 sekund i Neymar już zajmuje swoją pozycję. Wtedy Busquets zagrywa mu piłkę. Co by było, gdyby to Rakitic wznowił grę? Kto wie, być może strata, po której Barca straciłaby bramkę. Detale, tak zwane detale.
Po czwarte: Leo Messi.
Messi, który bardzo mało biega. Za to cały czas obserwuje, analizuje, rozgląda się, przesuwa. Mam wrażenie, że nie robi tego przypadkowo, a każde jego spojrzenie ma coś na celu. To nie jest bezsensowne dreptanie w miejscu, a rozglądanie się i szukanie wolnych przestrzeni na boisku. Wiele razy zdarzyło się tak, że Argentyńczyk, który cały czas był obserwowany przez obrońców Sevilli, nagle się od nich odkleja i rozgrywa piłkę. Jeżeli ktoś mówi, że Messi jest nieobecny, to ja się z tym nie zgodzę. Cały czas uczestniczy w grze. Nie cały czas biega – tu racja.
Po piąte: Andres Iniesta.
Coraz starszy, coraz wolniejszy, wiele osób narzeka na brak goli i asyst u pomocnika tej klasy. Moim zdaniem Iniesta w formie ze środowego spotkania może wygrać Barcelonie Ligę Mistrzów. On nie traci piłek. Fakt, nie strzela jak na zawołanie, nie dokłada dwóch asyst na mecz. Uspokojenie gry, przyspieszenie, zmiana tempa, gra kombinacyjna, wzięcie ciężaru gry na swoje barki – cały Don Andres. O ile wielu kibiców Realu Madryt szanuje Iniestę za to, co zrobił dla hiszpańskiej piłki, o tyle zawodnik ten zyskuje jeszcze bardziej przy bliższym poznaniu. Naprawdę miło ogląda się takiego piłkarza na żywo. Artysta z piłką przy nodze.
Na koniec, dwie sprawy.
Po pierwsze: nie kupujcie nie wiadomo jak drogich biletów przez internet na mecze. Gdy dowiedziałem się, że gość siedzący obok mnie wydał ze bilet ponad 170 euro, to złapałem się za głowę. Kupcie sobie najtańszy bilet i wejdźcie wyznaczoną bramką. Potem idźcie sobie gdzie chcecie. Naprawdę, nie ściemniam. Nie wpuszczą was na VIP-a, to oczywiste. Idźcie sobie trochę niżej i trochę bliżej prostej lub w ogóle na środku boiska, żeby było wam wygodnie mecz oglądać. Camp Nou mieści 98 tysięcy ludzi. Średnia frekwencja to około 80 tysięcy. Trochę wolnych miejsc zatem jest. Gdy ktoś wam powie, że usiedliście na jego miejscu, to się przesiądziecie obok, nie ma problemu.
Po drugie: oszczędzajcie kasę. Nikogo nie krytykuję i każdy wydaje swoje pieniądze na co chce. Ja nigdy na nartach nie byłem, a moi znajomi jeżdżą regularnie – nikt im nie broni. Gdy jednak za każdym razem słyszę, że ktoś następnym razem pojedzie ze mną na mecz, to uśmiechem się pod nosem. Wszyscy, ale to naprawdę wszyscy chcą jechać, dopóki nie robię przelewów. Wtedy wychodzi praca, rodzina, wykorzystany urlop, wesele przyjaciółki i w ogóle to milion wydatków. Jeżeli chcecie pojechać ze mną na jakiś mecz (lub beze mnie) to odłóżcie sobie trochę kasy, nie zmarnuje się. W najgorszym wypadku kupicie sukienkę na weselę lub garnitur na rozdanie dyplomów.
A coś czuję, że to nie ostatni mój wyjazd w życiu. To jak, ktoś chętny?