Szczęsny, Bereszyński, Glik, Bednarek, Rybus, Krychowiak, Klich, Zieliński, Grosicki, Milik, Lewandowski.
Operując na liczbach: 47, 23, 75, 23, 56, 71, 25, 53, 75, 51, 112, średnio ponad 55. Tyle występów w reprezentacji Polski ma moim zdaniem najlepsza nasza jedenastka w meczu o stawkę. Sporo? Na pewno, doświadczenie to w teorii jedna z największych naszych zalet. Co z tego wynika? Nic. Brakuje nam stylu, jesteśmy bezpłciowi, momentami gramy futbol archaiczny. Nikt na świecie nie ma prawa się nas bać, bo obecnie nie prezentujemy żadnej wartości, które może komukolwiek zaimponować.
Martwi mnie w reprezentacji jedna rzecz – w ogóle się nie rozwijamy. Nie gramy lepiej z meczu na mecz, nie poprawiamy się z każdym kolejnym kwartałem czy półroczem. Drepczemy w miejscu i nie przesuwamy się ani o krok. Nie gramy lepiej w ataku pozycyjnym, nie mamy więcej werwy w grze z kontry. Zamulaliśmy i dalej zamulamy. Nudziliśmy i w dalszym ciągu w połowie meczu połowa kibiców zasypia na stojąco.
Dyskutujemy o reprezentacji i szukamy kwadratowych jaj.
– 1-4-2-3-1 czy lepiej 1-4-3-2-1?
– Zieliński w środku pola czy na skrzydle?
– jednym napastnikiem czy dwoma?
– kto na lewej obronie?
I tak dalej, i tak dalej. Tak naprawdę jednak nie ma to żadnego znaczenia. Rozmawiamy o czymś, co ma wpływ na pewnym poziomie. Co decyduje o zwycięstwie w meczach o stawkę z rywalami, którzy biją się o medale na wielkich imprezach. Tymczasem my nie potrafimy wykonać najprostszych akcji. Podać, przyjąć, rozegrać, dorzucić. Nie umiemy uspokoić gry i zabrać na dłuższą chwilę piłki rywalowi. Jesteśmy ekipą, która dobrze się przesuwa, fajnie doskakuje do rywala, szybko biega za piłką i potrafi przeszkadzać. Jeżeli myślimy o czymś więcej niż przeciętność, to jest to zbyt mało. Na wygrywanie z Bośnią czy innymi tuzami na tym poziomie czasami wystarczy. Chcąc patrzeć w przyszłość bardziej ambitnie za każdym razem na samym końcu będzie bolało. Prędzej czy później noga się powinie i grę o najwyższe trofea zawsze będziemy obserwować przed telewizorem.
Minęły dwa lata kadencji Jerzego Brzęczka i dalej nie mamy nic. Nie mamy stylu, koncepcji, mam wrażenie, że nie zrobiliśmy choćby jednego kroku w kierunku lepszej gry. Każde spotkanie reprezentacji to straszny ból kibica, który wierzy w to, że tym razem będzie lepiej, że tym razem się uda. Co udało się zbudować od mundialu w Rosji? Nic, byliśmy na dnie i dalej jesteśmy. A że lepiej się przesuwamy w defensywie i udaje nam się przeszkadzać? Czy jest ktoś poza naszym selekcjonerem, kto zwraca na to uwagę?
Gdy byłem młodym chłopakiem to marzyłem o koszulce brazylijskiego Ronaldo. Ceniłem Rivaldo i płakałem po dwóch golach Zidane’a w finale mistrzostw świata. Zachowałem się w pięknych golach, niekonwencjonalnych podaniach, lubiłem kreatywnych piłkarzy lub takich, którzy zasuwają od deski do deski przez całe 90 minut. Czy w naszej reprezentacji jest coś, co potrafi urzec młodego człowieka? Czy poza Lewandowskim, który wyłamuje się poza wszystkie schematy, jest coś, co każe siadać przed telewizorem i ściskać kciuki za naszych orłów, którzy reprezentują 38-milionowy kraj?
Brak zaangażowania, brak poświęcenia, kreatywności, bardzo często ambicji. Za to ciągłe pierdolenie o formacji, doborze konkretnych zawodników i przełożenia ich formy z klubu na wymiar reprezentacyjny. Rzygam już reprezentacją Polski, która męczy mnie każdą rozegraną minutą. Cierpię przed meczem, gdy słucham mądrych głów, telepie mnie, gdy po takim spotkaniu, jak to z Holandią, szukamy pozytywów. Chwalimy za niezbędne minimum, wierzymy, że od następnego meczu będzie już na pewno dużo lepiej. Prawda jest jednak taka, że od bardzo dawna jesteśmy po prostu słabi. Nie rozwijamy się i nie robimy nic, aby dało się nam kibicować. Wracamy do czasów, gdy polska piłka była obiektem drwin i żartów. Sukcesem biało-czerwonych było fartowne zwycięstwo z kimś, kto z poważną piłką nie ma nic wspólnego.