Potrzebujemy bohatera narodowego. Idola, z którego będziemy dumni, którego będziemy podziwiać, który będzie naszych oknem wystawowym na świat. Tak naprawdę nie ważne kim ta osoba będzie. Warunek jest natomiast jeden – musi odnieść sukces. Najlepiej spektakularny. Co ważne – tu i teraz.
Nie ważne, czy jest to piłkarz, skoczek narciarski czy lekkoatleta. Ważne, by błyszczał naturalnym blaskiem w najbardziej elitarnym towarzystwie, miał patent na wygrywanie i przynosił dumę, która Kowalskiego rozpiera od środka. By można było gościa zobaczyć na okładce gazety i pudełku od margaryny. By każdy mógł z czystym sumieniem pochwalić się przy niedzielnym obiedzie, że zna jego historię. Widział go w akcji, czytał w internecie lub poznał jego życiowego partnera. Aby każdy z nas wiedział coś więcej na temat sportowca, którego temat jest wałkowany na każdym kroku.
Ogólnie rzecz biorąc – nie mamy łatwo. Weźmy na przykład Hiszpanię. Na Półwyspie Iberyjskim jakiś czas temu urodziło się wielu znakomitych piłkarzy. Jako że kopaną interesuje się tam każdy, to – na co nie trudno wpaść – za każdym razem któryś z futbolistów jest na ustach wszystkich. Iniesta zapewniał Hiszpanom mistrzostwo świata? Proszę bardzo – bohaterem jest pomocnik Barcelony. Ramos strzelił spektakularnego gola? Sergio – będziesz naszym oczkiem w głowie w kolejnych miesiącach. Powodowało to, że upodobania hiszpańskiego Kowalskiego nie było aż tak rozbieżne względem tych naszych. Tam przeważnie (prawie zawsze) na tapecie był któryś z piłkarzy. Ktoś był cytowany przez wszystkich i czyjeś nazwisko odmieniane było przez wszystkie przypadki podczas podróży autobusem do pracy.
Dobra – weźmy na przykład Etiopczyków. Z czego słynie te właśnie państwo? Z biegów średnich i długich. Była swego czasu moda na Haile Gebreselassie. Potem na szczycie był Kenenisa Bekele i to on przejął pałeczkę tego „naj”. U pań największe sukcesy na światowych bieżniach odnosiła Meseret Defar, chwilę później Tirunesh Dibaba, a niespełna dwa lata temu na 1500 metrów rekord świata pobiła Genzebe Dibaba. Sympatie etiopskiego Kowalskiego zamykały się w wąskim przedziale sportowców uprawiających tę samą dyscyplinę sportu. Konkurencję, w której dane państwo jest najlepsze na świecie.
Jako że my nie jesteśmy najlepsi w niczym (lekkoatletyka, piłka nożna, koszykówka, boks, rugby) to mamy bohaterów cyklicznych. Bohaterem zostaje ten, który akurat odnosi sukces.
Ja mam tego pecha, że dużo zapamiętuję. Potrafię w kilka sekund odszukać w głowie to, co ktoś mówił np. trzy lata temu o Kamilu Stochu, gdy ten wygrywał dwukrotnie igrzyska olimpijskie i co mówił ten sam gość kilkanaście miesięcy później, gdy naszemu najlepszemu skoczkowi absolutnie nie szło. Dokładnie palcem potrafię wskazać osoby, które przychodziły do pracy z uśmiechem na ustach od progu witające resztę załogi od triumfalnego: „Nasz Kamil znowu wygrał!” i ludzi, którzy na czwarte z rzędu miejsce Polaka w trzeciej dziesiątce z pełnym przekonaniem wygłaszali, że „Ze Stocha to już nic dobrego nie będzie”.
I mnie się wydaję – co przykre – że to niezbyt dobrze o nas świadczy. To trochę jak z tym kumplem, który zawsze był tylko sąsiadem, ale po wygraniu kilku milionów w Totka został naszym najlepszym kompanem. Dopóki zapraszał do siebie, stawiał alkohol i pożyczał hajs, to był dobrym ziomem, na którego można liczyć. Gdy źródełko wyschło, to można kopnąć go w dupę, bo to przecież tylko zwykły sąsiad, który wkurza nas na każdym kroku. Ot, kolega – nic więcej.
Podam wam przykład. Pamiętam czasy, kiedy Grzegorz Krychowiak wchodził do reprezentacji Polski. Widziałem go w akcji raz, drugi, trzeci. Jaka była moja ocena na jego temat? Będzie to zawodnik co najwyżej dobry. Nigdy nie wskoczy na najwyższy na świecie poziom. Za wolno gra piłką, zbyt długo trzyma ją przy nodze. Nie potrafi zrobić z nią tego, co najlepsi na świecie wyczyniają z zamkniętymi oczami. Krychowiak poszedł do Sevilli, w której zrobił OGROMNĄ KARIERĘ. Wspiął się na swój możliwie najwyższy poziom. Zagrał dobrze podczas Euro 2016 i przeszedł do PSG. Gdy ktoś zapytał mnie o Krychowiaka, gdy ten szatnię dzielił już z Cavanim, Verrattim i Thiago Silvą odpowiedałem – „Jest za słaby, by grać regularnie w PSG. Osiągnął bardzo dużo, nie dawałem mu żadnych szans. Pomyliłem się, choć to w dalszym ciągu nie jest piłkarz, którego gra mi się podoba, który w innym klubie byłby gwiazdą.”
A mógłbym przecież powiedzieć, że kibicuję mu całą karierę, jestem fanem jego talentu i najlepszych defensywnych pomocników wciąga nosem na śniadanie, jak robili to kibice i dziennikarze. Ja jednak tak nie umiem, ja jednak tak nie chcę.
***
Dziś wszyscy interesują się skokami narciarskimi. Tak, to znowu nasz sport narodowy. Niedzielne kibicowanie po obiedzie znowu jest naszą największą rozrywką, znowu każdy jest członkiem kadry narodowej. Przypomnę wam jednak, bo pewnie już nie pamiętacie, że 30 listopada, po pierwszych dwóch konkursach Pucharu Świata, gdy Kamil Stoch dwukrotnie zajmował miejsce w trzeciej dziesiątce, wielu z was skreślało dwukrotnego mistrza olimpijskiego. Wróżono mu koniec kariery, a w Maćku Kocie widziano lidera reprezentacji. Stoch wygrał Turniej Czterech Skoczni, potem wszystkie konkursy w Polsce i poprowadził w sobotę naszą kadrę do zwycięstwa w Willingen. Jak nastroje zmieniły się na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy? Stoch jest Bogiem, przyszłym mistrzem świata. Zwycięzcą klasyfikacji generalnej PŚ na koniec sezonu!
Na moje rozumowanie – Stoch był od początku sezonu jednym z faworytów do wygrania najważniejszych w tym sezonie trofeów. Trochę gorzej poszło mu na inaugurację, co przecież jest całkiem normalne. To wciąż dwukrotny mistrz olimpijski.
***
Przejdźmy do piłki nożnej. W czerwcu nasza reprezentacja walczyła na Euro we Francji. Zajęliśmy miejsce 5-8, co przyjęto jako sukces narodowy. Moim zdaniem, poza naprawdę fajnymi rezultatami, podczas turnieju zagraliśmy jeden naprawdę dobry mecz. Spotkanie wybitne – te z Niemcami. Mecze z Irlandią Północną (bardzo przeciętnne) z Ukrainą (momentami wręcz słabe) i ze Szwajcarią (momentami dramat) ułożyły się w ten sposób, że przynosiły nam korzystne rozstrzygnięcia. Piłkarskich fajerwerków nie było, ale odrobina szczęścia, konsekwencja i ambicja pomogły kadrze pozostawić dobre wrażenie.
Zaczęły się eliminacje do mistrzostw świata w Rosji i Polacy niespodziewanie zremisowali z Kazachstanem. Potem ograli Duńczyków, ale już z Armenią strasznie się męczyli. Do tego doszła „awantura alkoholowa”, która stawiała naszych kadrowiczów w złym świetle. Zaczęły się dyskusje, że naszym piłkarzom zaczęło odwalać. Z dobrych, porządnych i sympatycznych chłopaków przemienili się w kilka miesięcy w grupę zakompleksionych pyszałków, którzy zeszli na złą stronę. Z ulubieńców wszystkich Polaków w czerwcu zostali bandą dupków w październiku.
Moim zdaniem – byli w porządku i są w porządku. Pili i piją dalej. Nie grali bardzo dobrze w piłkę i dalej bardzo dobrze w nią nie grają.
***
Teraz z innej strony. Spójrzmy na sportowca, który jest na topie. Który zwycięża i emocjonuje wszystkich. Joanna Jędrzejczyk, czyli mistrzyni UFC jest gwiazdą. Wygrywa walkę za walką, wskakuje na coraz wyższy poziom popularności. Ma wielu fanów, coraz częściej pojawia się w telewizji. Póki wygrywa, wszystko zmierza we właściwym kierunku. JJ jest popularna w Stanach, wielokrotnie podkreśla, że jest z Polski, dumnie mówi o swoim pochodzeniu. Jest kontrowersyjna, ale przy tym inteligentna, uśmiechnięta. W skrócie – dobra dziewczyna z sukcesami. Jak może postrzegać ją polski kibic?
- Niepokonana, najlepsza na świecie, jedyna w swoim rodzaju
- Charakterna, pewna siebie, twardo stąpająca po ziemi
- Popularna, wyrazista, zwierzę telewizyjne
I wyobraźcie sobie sytuację, w której Asia przegrywa walkę. Okazuje się gorsza od swojej przeciwniczki, co przezież w sporcie może się przytrafić. Dochodzi do pojedynku rewanżowego, który rozstrzyga się na punkty i mimo kontrowersji, znowu JJ wychodzi z oktagonu pokonana. Sędziowie byli stronniczy, werdykt niesprawiedliwy. Ogólnie – niesmak pozostaje, ale Asia nie jest już najlepsza na świecie. Jak wtedy może postrzegać ją kibic?
- Przegrywa walkę za walką, nie jest już najlepsza na świecie, co najwyżej jedna z wielu
- Bucowata, zbyt pewna siebie, cwaniara, tracąca kontakt ze światem,
- Maskotka telewizyjna, celebrytka, pcha się przed obiektyw kamery
Dwie walki temu Jędrzejczyk była zajebista i przesympatyczna. Teraz jest co najwyżej średnia, bucowata i zarozumiała. Nie życzę oczywiście Asi porażki, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było. Gdyby przegrała, to jej plakaty zamiast wisieć nad łóźkiem służyłyby za wycieraczkę przed drzwiami.
Znowu, moim zdaniem – porażka w sporcie jest czymś normalnym. A dzięki swojej mentalności Asi Jędrzejczyk jest dziś tu, gdzie jest.
***
Tego typu przykładów mógłbym podać niezliczoną ilość. Kochaliśmy Adamka i wypełniliśmy stadion we Wrocławiu na jego pojedynek z Witalijem Kliczko, by dziś mówić, że Góral był za mały, by stawić czoła Ukraińcowi i niepotrzebnie przeszedł do wagi ciężkiej. We wrześniu śmialiśmy się z Legii, a dziś odliczamy dni do ich meczu w Ajaxem Amsterdam w Lidze Europy. Wielbiliśmy w 2014 roku Stephana Antigę za zdobycie mistrzostwa świata, a kilka miesięcy temu bluzgaliśmy go, gdy ten żegnał się z posadą selekcjonera reprezentacji Polski.
Muszę was zmartwić, ale Lewandowski przestanie kiedyś strzelać, Włodarczyk rzucać, a Stoch skakać. I co wtedy? Będziemy ich wyśmiewać i powątpiewać w ich talent? Kwestionować ich sukcesy? Trzeba było się urodzić w Etiopii, gdzie za 20 lat będzie ktoś, kto najszybciej na świecie biega 10 000 metrów.
A kumpel, w którym jara nas tylko jego portfel, to nie jest tak naprawdę nasz kolega.