Świąteczna przerwa trwa w najlepsze, delektuję się trzema dniami wolnymi i rozmyślam o życiu. Myślę też oczywiście o sporcie – o tym, co było, ale też i o tym, co przed nami. A w boksie i w MMA działo będzie się wiele. Dziś doszedłem do wniosku, że zaczynam rozumieć Artura Szpilkę. Tego samego Szpilkę, którego przez całą karierę nie byłem w stanie pojąć.

Chyba dojrzewam. Dorastam i dlatego moja perspektywa się zmienia. Kiedyś byłem bardzo zerojedynkowy. Albo ktoś jest kozakiem, albo jest słaby. Albo ambitny i chce się bić z najlepszymi, albo jest zwykłym cieniasem i szuka drogi na skróty.

Gdy miałem 15 lat i wstawałem w środku nocy na wielkie walki Tomka Adamka, to nie wyobrażałem sobie, że chcąc być mistrzem, można do sportu podchodzić inaczej niż nasz wielki mistrz z Gilowic. Dziwiłem się, dlaczego Krzysztof Włodarczyk boksuje w Polsce i wychodzi do wielkich pojedynków z tatuażami sponsorów na plecach. Czekając na następców Górala patrzyłem w kierunku wielu pięściarzy i zawsze chciałem przyrównać ich do wielkich wzorców z poprzednich epok. Liczyli się dla mnie tylko prawdziwi czempioni, którzy walczą w Ameryce. Nie dopuszczałem do swojej głowy innej opcji na to, aby w pełni się realizować sięgając po najwyższe laury.

Realizować się – kiedyś myślałem, że sportowcy rywalizują się tylko poprzez wynik sportowy. Wierzyłem w idealny świat, w którym każdy zakładając rękawice chce być drugim Adamkiem. Nie wyobrażałem sobie, że sportowiec, który kończy karierę bez pasa mistrzowskiego, będzie w stanie uśmiechać się wspominając swoją sportową karierę.

Artur Szpilka mówił wielokrotnie, że będzie pierwszym polskim mistrzem świata w kategorii ciężkiej i zapamiętałem jego słowa. Chciałem jako młody chłopak rozliczać go z tych deklaracji. Jeszcze jakiś czas temu, gdy Szpila potykał się na swojej drodze, cały czas miałem z tyłu głowy tę obietnicę, że to on zapisze się na kartach historii. Rozliczałem go z tego, nawiązywałem do tego, co zapadło mi w pamięci. Nie umiałem na niego w pewnym momencie nie patrzeć jak na gościa, który nas oszukał. Który gadał wiele, a nie zrobił w poważnym sporcie tego, o czym tak dużo opowiadał.

Gdy dowiedziałem się, że Szpilka będzie walczył w MMA… parsknąłem śmiechem. Pomyślałem, że to wybór drogi na skróty przez gościa, który w młodym wieku jest kompletnie pozbawiony ambicji. Który mierzył wysoko, próbował wiele, ale koniec końców wybrał bezpieczną przystań i pewne pieniądze za coś, czego nie ma prawa potrafić robić na wysokim poziomie. Zawodowy i szalenie profesjonalny sport zamienił na zabawę, która będzie dla niego jedynie umileniem czasu.

Dziś patrzę na to trochę inaczej: próbował, starał się, chciał, miał dobre momenty, ale nie wyszło mu wiele razy i doszedł do wniosku, że swojego celu i tak nie zdoła osiągnąć. Chcąc być jednym z wielu można zmienić dyscyplinę i przynajmniej na sporcie dobrze zarobić. Poza sportem – wiadomo – zbyt wielu rzeczy robić nie potrafi, więc to idealny moment, aby swoją karierę godnie spieniężać.

Oczywiście, że dla mnie to nie jest wariant idealny. Dla mnie, jako dla kibica i pasjonata sportu, który jara się wielkimi mistrzami i ich drogą po trofea. Jeśli jednak faktycznie Szpilka zrobił sobie rachunek sumienia i wyszło mu z niego, że mistrzem nie będzie, to po co dalej bawić się w boks? Po to, żeby kilku przeambitnych fanów miało satysfakcję i żeby im coś udowadniać? Czy lepiej iść w kierunku, który daje pieniądze i kilka fajnych momentów w sporcie, który po prostu uprawia się z satysfkakcją?

Nie jestem zazdrosny i potrafię cieszyć się czyimiś sukcesami. I bardzo cieszą mnie informacje, że Kamil Szeremeta zarobione w ringu pieniądze inwestuje w nieruchomości. Cieszę się, że Darek Michalczewski od kiedy zakończył karierę nie chodzi do pracy i już nigdy nie będzie musiał do niej iść. Imponuje mi to, że ludzie, którzy zainwestowali bardzo dużo swojego czasu w treningi, w pewnym momencie mogą spełniać marzenia i nie martwić się o to, co będą jedli ich bliscy. I Szpilka, który talentu i charakteru nie miał tyle, co najlepsi w tym fachu, sam dał sobie w końcu spokój z ambicjami nad wyrost i doszedł do wniosku, że postawił sobie za ambitne wyzwania. Będąc w dobrym wieku oraz w pełni sprawności fizycznej zamienił priorytety i poszedł drogą, dzięki której prawdopodobnie zarobi sobie na godną emeryturę, czego boksowanie na średnim poziomie na pewno nie mogłoby mu zapewnić.

Bo zawodowy sport to też kasa. Nie tylko rzecz jasna, często nie przede wszystkim, ale to również pieniądze, które trzeba zarobić. Szczyt formy i popularności to zaledwie moment kariery, bycie mistrzem trwa krótko i szybko przemija. Nie każdy ma smykałkę do tego sportu na tyle, by zawsze wygrywać, a przecież każdy chce dobrze zarobić.

Co byście wybrali:

Być długo mistrzem czy być dobrym zawodnikiem i zarabiać bardzo dużo.

Ja pewnie wybrałbym być mistrzem.

A gdybym stał przed wyborem:

Albo na chwilę jesteś mistrzem, albo bardzo dużo zarabiać.

Kurde, pewnie część osób wybrałaby dużo kasy, ale ja chciałbym choć na chwilę być na tronie.

A gdyby do wyboru było:

Bycie dobrym, ale nie najlepszym na świecie lub bardzo duże zarobki.

To chyba każdy wybrałby bardzo dużo zarabiać, prawda? Numer jeden pamięta każdy, numer jeden przez długi czas zostaje w głowie. Ale bycie solidnym, dobrym, ale nie na najwyższym poziomie szybko przemija. Bicie głową w ścianę i ciągłe próbowanie niewiele daje. Odbijając się wiele razy od szczytu szybciej można zostać zapamiętanym jako nieudacznik, który nie miał talentu, niż jako ten, któremu zawsze niewiele brakowało, by zapisać się w historii.

Smutne, ale taka jest prawda.

Szpilka chciał być mistrzem i dużo zarobić. Wszystko wskazuje na to, że uda mu się spełnić tylko jeden cel. Patrząc na jego kolegów po fachu trzeba to docenić, bo mało komu ta sztuka się udała.

KOMENTARZE