Panuje powszechne przeświadczenie, że wyniki Igrzysk Olimpijskich są odzwierciedleniem stanu sportu w danym kraju. Wiadomo: Stany Zjednoczone są światową potęgą (chociaż paradoksalnie – także w produkcji grubasów, cukrzycy, miażdżycy i ludzi umierających przed czterdziestką…), Chinole mistrzów produkują taśmowo w swoich fabrykach, Rosjanie koksują, a Skandynawowie wymiatają w dyscyplinach zimowych (a Finowie są zaskakująco wysoko w tabeli wszechczasów Igrzysk letnich – jak oni się tam znaleźli?!). I o ile większość z powyższych stereotypów zaskakująco wiele ma wspólnego z prawdą, dość trudno jednoznacznie sklasyfikować tu sportowców znad Wisły. I mimo, że imprezie w Rio dość daleko jest jeszcze nawet do półmetka, początek zmagań nie jest dla nas zbyt optymistyczny.
I nie chodzi tylko o to, że po 5 dniach zmagań mamy tylko jeden, brązowy, zdobyty przez Rafała Majkę medal (nawiasem mówiąc – czapki z głów, bo historia tego krążka jest po prostu niesamowita!). Chodzi o to, że codziennie dochodzą do nas informacje, po których pozostaje niesmak i wstyd. I o ile gorąco wierzę, że lada dzień karta się odwróci i sypnie medalami, a nawet nie raz usłyszymy Mazurka Dąbrowskiego, problem zdaje się leżeć gdzie indziej.
Zacznijmy od Konrada Czerniaka. Gdyby sprawa dotyczyła międzyszkolnych mistrzostw Koziej Wólki, to i tak byłaby skandaliczna. No bo jak można nie zgłosić zawodnika do imprezy? Kurwa mać ?! Ktoś ewentualnie dał dupy i powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Ale wszelkiego rodzaju związki sportowe w naszym kraju to wciąż twardy, głęboki, niereformowalny beton, kolesiostwo i metody „zarządzania” żywcem wyciągnięte z poprzedniego ustroju. Nie mówię, że nie mam szacunku dla doświadczenia i osiągnięć siwych głów, ale świat pędzi do przodu, a wspominany beton jak kula u nogi ciągnie nasz sport w kierunku dna. Co ciekawe, za pozytywny przykład w tej kwestii można podać źródło wszelkiej maści patologii na naszym krajowym, sportowym podwórku, czyli piłkę nożną. Akurat PZPN, od kiedy stery objął w nim Zbigniew Boniek, poczynił kolosalny krok w nowoczesność i pod względem organizacyjnym może być wzorem dla pozostałych związków. Postawiono na młodość i fachowość, a to zaczyna się powoli zwracać. Czy za sprawą Czerniaka stoi jakiś „leśny dziadek”? Nie wiem, ale coś mi się wydaje, że ktoś tego pokroju maczał w tym głęboko palce. I mimo, że Konrad nie był faworytem akurat w tej konkurencji (nie zdobył nigdy medalu ważnej imprezy międzynarodowej na tym dystansie), to najnormalniej w świecie został okradziony. Będę trzymał za niego kciuki w jego koronnych konkurencjach.
Kolejną praktyką, żywcem wyjętą z PRL jest cwaniactwo, chodzenie na skróty oraz próbowanie zrobić innych w chuja. W sporcie powyższe praktyki figurują pod zbiorczym terminem – niedozwolony doping. Ostatnie tygodnie to istna nagonka na sportowców z Rosji, masowo wykluczonych z udziału w Igrzyskach. Gdy więc na dniach wpadki zaliczyli nasi sztangiści, było mi po prostu smutno i wstyd. Nie chcę nawet sobie myśleć co myśleli sobie nasi reprezentanci przechadzając się po wiosce olimpijskiej po ogłoszeniu tych rewelacji. Głowa w dół, wzrok wbity w ziemię. Wstyd. Takie coś nie tylko nie buduje atmosfery do osiągania wielkich wyników, ale i rzuca cień podejrzeń na pozostałych, ciężko pracujących na swoje sukcesy reprezentantów biało-czerwonych barw.
Na takich imprezach jak Igrzyska Olimpijskie często działa efekt kuli śniegowej. Jeden sukces danej nacji napędza kolejne, niekoniecznie te mierzone w medalach, ale i rekordach życiowych, pojedynczych zwycięstwach, przełamywaniu osobistych barier. Pamiętamy jak w Londynie nieoczekiwanie zdobyty już na samym początku krążek napędzał pozostałych Polaków do świetnych występów. Niespodzianka goniła niespodziankę. Cztery lata wcześniej mieliśmy sytuację odwrotną – dni odliczane do pierwszego medalu, kolejne porażki murowanych zdawało by się faworytów, brak wiary. W Rio świetnie zaczął Majka, niestety tematu jak na razie nie potrafili (poza nielicznymi) podjąć pozostali. Rozczarowaniami były porażki Radwańskiej, piłkarzy ręcznych czy Małgorzaty Białeckiej. Mało kto z naszych jak dotychczas potrafił dać z siebie 110% normy i póki co to właśnie najbardziej rozczarowuje. Minimalne porażki Jabłońskiego, „pech” kajakarzy górskich, brak szczęścia judoczki, deblistów, tenisistów stołowych, Spisak spadający z konia itd., itp. Oczywiście głęboko wierzę, że sukcesy naszych to kwestia nawet nie dni, ale może i godzin. Kto – po Majce – da sygnał do walki?
Polacy, pokażcie, że potraficie! Pokażcie tą wiarę! Myślę, że chwilami tego właśnie najbardziej Wam brakuje!
MICHAŁ FARAN