Rok z igrzyskami olimpijskimi i wielkim turniejem piłkarskim to zawsze czas rozkmin i powrotów do przeszłości. Moment, w którym pojawiają się refleksje i wspomnienia. Nawiązywanie do sytuacji, które miały miejsce podczas ostatnich tego typu imprez.
Pamiętam, że na finał EURO 2020 spóźniłem się kilkanaście minut, bo wracałem od wujka z rodzinnej prywatki z Elbląga. Finał EURO 2016 obserwowałem w knajpie, w której jeszcze wtedy pracowałem i byłem barmanem. To niby było tak bardzo niedawno temu, niby ci sami piłkarze wtedy grali w reprezentacji Portugalii i niemalże ten sam skład wychodził na boisko podczas tego turnieju, ale te 60 miesięcy to szmat czasu, który zmienia nas i nasze życie. Mój kolega, który pięć lat temu piątkową i sobotnią noc spędzał w dyskotece i skutecznie podlewał się Jackiem Danielsem, dziś uczy swoją córkę jeździć na rowerze. Inny zamiast wynajmowanej kawalerki wynajmuje ludziom dwa mieszkania, jeszcze inny i wtedy, i dziś, pracuje w tej samej knajpie i leje to samo piwo tym samym klientom. Każdy jest kowalem swego losu i po swojemu układana życiowe klocki. Postępuje tak, by każdy kolejny rok dał mu konkretną wartość.
Kiedyś, bardzo dawno temu, chciałem być sportowcem. Nie jakoś bardzo, nie przez długi czas, nie za wszelką ceną, ale wizualizowałem sobie samego siebie na wielkich imprezach z medalem na szyi. Gdy dowiedziałem się w wieku 18 lat, że mam wadę serca, której nie po drodze jest z profesjonalnym sportem, byłem załamany, ale dziś… ale dziś cieszę się, że tak wyszło. Sport rekreacyjny, dla samego siebie, w wolnej chwili, z kumplami – okej. Sport wyczynowy, profesjonalny, treningi 10 razy w tygodniu – nie, to nie dla ciebie, Panie Jakubie!
I wtedy stało się jasne, że nie AWF, a pewnie dziennikarstwo. Nie obozy, zawody, treningi i medale, a chodzenie do biura, siedzenie przy komputerze i pisanie tekstów. Jedno miało być ciekawe, barwne i jakieś, drugie było zapchajdziurą, która zawsze będzie widoczna. Której wypełnić jeden do jednego się nie da, bo przecież marzeniem było co innego. Marzeniem było bycie kimś, komu kibice gratulują medali.
Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że jednak istnieje życie poza sportem. To znaczy moża być blisko sportu, myśleć i gadać o tym cały czas, ale można czerpać satysfakcję z tego, że przeprowadza się wywiady i ogląda się bohaterów z pierwszych stron gazet z trochę innej perspektywy. To już nie są lepsi ode mnie sportowcy, z większym talentem i nieporównywalnie większymi sukcesami, tylko ktoś po drugiej stronie, kogo można oceniać, próbować rozumieć i przepytywać. Traktować go po partnersku widząc zdecydowanie więcej niż tylko to wszystko, co oficjalnie można zobaczyć na ekranie telewizora.
Chwilę po igrzyskach olimpijskich w Rio poznałem wielu sportowców, którzy mieli okazję pokazać się z dobrej strony podczas tej imprezy. Mieszkałem już wtedy w Warszawie, zajmowałem się tylko dziennikarstwem, więc miałem sporo czasu, żeby spędzić trochę więcej czasu z ludźmi, którzy odnosili sukcesy. Niektórzy niespodziewanie zakręcili się bardzo blisko podium (Joanna Jóźwik), inni w nieco pechowych okolicznościach nie sięgnęli po złoto (Piotr Małachowski). Jeszcze inni udziałem w igrzyskach dopiero rozpoczynali swoje kariery. Dobra postawa miała wszystkim pozwolić zwrócić na nich uwagę i wizualizować sobie kolejne sukcesy. Dobre występy, które mogą przynieść chwałę i pieniądze.
Kolejne igrzyska odbyły się nie cztery, a pięć lat później, co dla niektórych sportowców nie jest dobrą informacją. Cieszą się ci młodzi (DeAnna Price), która w 2016 roku rzucała młotem 73,09, a dziś legitymuje się rekordem 80,31 i może w Tokio pokonać naszą Anitę Włodarczyk. Anita z kolei pewnie wolalałby, żeby igrzyska odbyły się przed rokiem, bo wtedy była o rok młodsza i pewnie trochę lepsza. Miałaby mniejszą konkurencję i z łatwością siegnęła po trzecie olimpijskie złoto.
O ile Włodarczyk w sporcie już wiele zrobiła i nic nie musi, o tyle wielu jest takich sportowców, którzy te pięć lat temu dopiero wypłynęli na szerokie wody, a dziś… nie ma ich już wśród sportowców, którzy mogą marzyć o wielkich sukcesach i ich kariery dawno przestały wiązać się z jakimikolwiek nadziejami kibiców na medale. Angelika Cichocka na olimpiadę nie jedzie, bo ma problemy z sercem. Tokio miało być jej ostatnim startem podczas najbardziej prestiżowej imprezy sportowej, ale z igrzyskami się prawdopodobnie osobiście nie pożegna. Ma 33 lata, lepsza niż była kilka lat temu na pewno nie będzie. Rafał Omelko jest o rok młodszy od Cichockiej, w 2018 roku został wraz ze swoimi kolegami ze sztafety halowym rekordzistą świata, a dziś nie uprawia już sportu. Jeszcze przed chwilą mogliśmy mieć nadzieję, że biało-czerwoni powalczą o medal w Tokio. Niestety – zbyt wielkich szans na to nie ma. Omelko byłby w tej drużynie na wagę złota.
Takich sportowców jest oczywiście zdecydowanie więcej. Problemy zawodowe dotykają każdego z nas – przed nieco ponad rokiem baliśmy się o swoje losy, gdy pracodawcy masowo zwalniali i nikt nie miał pewności, że świat kiedykolwiek wróci do normalności. Po małym trzęsieniu ziemi firmy znowu jednak rekrutują, osoby cały czas zmieniają pracę i ubiegają się o podwyżki. Poprawiają sobie jakość życia, bo z każdym kolejnym miesiącem, kwartałem, półroczem czy rokiem są coraz bardziej wartościowi. Doświadczeniem i zebraną wiedzą stanowią o sile swoich organizacji.
Sportowiec z wiekiem nie zyskuje na wartości. Medal lub dobry występ w 2016 roku podczas igrzysk olimpijskich nie jest gwarancją tego, że za chwilę znowu uda się błysnąć. Karolina Kołeczek przez ostatnie lata rozbudziła nasze apetyty na sukcesy w sporcie, igrzyska w Tokio miały być dla niej imprezą życia. Igrzysk jednak nie doświadczy, podobnie jak kontuzjowana Ewa Swoboda czy rezygnujący ze startu w Japonii Adam Kszczot. Jeden z najbardziej utytułowanych biegaczy w naszym kraju nigdy już nie sięgnie po medal olimpijski. Przed pięcioma laty był przekonany, że Tokio będzie zwieńczeniem jego pięknej i bogatej w sukcesy kariery.
Czytałem ostatnio wywiad Huberta Kęski z Arturem Szpilką i zrobiło mi się naszego pięściarza szkoda. Wielokrotnie atakowałem go w swoich publikacjach, przeprowadzając z nim dwa wywiady zadawałem niewygodne pytania i stawiałem tezy, które miały go wyprowadzić z równowagi. Z wiekiem jednak na sportowca, nawet takiego jak Artur, który strasznie mnie irytował w ostatnich latach, patrzę jak na człowieka, który również ma swoje emocje i uczucia. Który poza zwycięstwem czy porażką ma również swoją rodzinę, zdrowie i własne myśli. Dla którego sport jest tylko fragmentem życia. Cała reszta zostaje z nim zdecydowanie na dłużej.
Szpilka jest psychicznie rozbity, sport zabrał mu optymizm do życia i spowodował, że nie wie, co ze sobą teraz zrobić. Jeszcze przed chwilką, kilka lat temu, miał szansę zostać mistrzem świata w boksie zawodowym. Teraz jest na dnie, jego kariera nie ma żadnego sensu. Ja sześć lat temu zaczynałem pracować w dziennikarstwie, miałem swoje pomysły na to, jak chciałbym, aby moja przygoda z tym zawodem wyglądała. Na przestrzenii tych kilkudziesięciu miesięcy widzę, że wiele spraw posunęło się bardzo mocno do przodu. A u Szpilki? Były duże walki, sporo kasy i popularność. Dziś jest szyderka, wyśmiewanie, brak perspektyw i ofert. Jest linczowanie człowieka, który przed momentem mógł wejść na szczyt. Który dzięki wielkim marzeniom mógł zajść naprawdę daleko.
Zmierzam do tego, że sport to droga w jedną stronę. To krótki epizod naszego życia, który jest bardzo niesprawiedliwy i niezwykle surowy. Jeżeli pracujecie sobie każdego dnia to nawet nie będąc orłem możecie za moment dostać awans, bo ktoś wyżej od was odszedł z firmy lub wasza przełożona zaszła w ciążę i ktoś musi zająć jej miejsce. W sporcie każdego dnia trzeba udowadniać, że jest się kozakiem, a człowiek nie dostaje nic za darmo. O każdy sukces trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi. Czynniki, które od nas kompletnie nie zależą (kontuzja), mogą wpłynąć na to, że wasze plany i tak nie mają żadnego znaczenia. Pan Bóg miał na to wszystko inny scenariusz.
Oglądam sobie od święta festiwale muzyczne, koncerty, imprezy sylwestrowe itp. – tam cały czas przewijają się te same twarze. które bawią publikę. Niby mamy tylu nowych-zdolnych, niby kolejne programy rozrywkowe wyłaniają nowe gwiazdy estrady, ale co zerknę, to Golce, Edytka Górniak, Norbi czy inny śpiewak, którego pamiętam od bardzo, bardzo dawna. Wiecie co? W sporcie to tak nie działa. W sporcie nikt nikomu nie kłania się w pas za zasługi. Wiadomo – Robert Lewandowski, Adam Małysz czy Tomasz Adamek zawsze będą kimś, ale oni nie będą 20 lat po zakończeniu swoich karier wyskakiwali z lodówki. Piosenkarze jednak, nawet od dłuższego czasu nieaktywni, co chwile są reaktywowani, non stop dawana jest im kolejna szansa. W sporcie porażka, potknięcie, kontuzja lub gorszy moment powoduje, że za moment nikt już nie pamięta. Mało kto chce wracać do kogoś, kto był tylko jednym z wielu.
Cieszcie się wszyscy ze swoich prac. Doceniajcie to, że ktoś płaci wam regularnie, w terminie, dba o was i że co jakiś czas sypnie kilka stówek podwyżki lub zapakuje ładny prezent na święta. Doceniajcie to, że z każdym rokiem umiecie więcej, a to, co już zdążyliście przyswoić, zostanie wam na długo, być może do końca życia. W sporcie na najwyższym poziomie na szczycie się tylko bywa. Przez całą resztę życia trzeba sobie radzić z czymś innym, co zawsze będzie rozwiązaniem tymczasowym i rzadko kiedy wyborem, który daje pełną satysfakcję.
Sportowiec był i sportowca nie ma – to wszystko w ciągu zaledwie kilku lat. I to w świecie, w którym każdy kolejny dzień ucieka nam w zastraszającym tempie przez palce.