Co by było, gdyby Krzysztof Głowacki przegrał w lutym 2018 z Siergiejem Radczenką? Prawdopodobnie dziś ten tekst w ogóle by nie powstał. Zamiast nadziei kibiców, którzy wciąż wierzą w panowanie na tronie w kategorii cruiser, wspominalibyśmy jego fantastyczne chwile z czasów, gdy nokautował Marco Hucka. Polak w sobotę może być podwójnym mistrzem świata. Jeden pas, nie w ringu, już zdobył.

Od września 2016 roku Główka przechodzi prawdziwe piekło. Najpierw stracił tytuł mistrzowski na rzecz Ołeksandra Usyka, który przed rokiem został niekwestionowanym królem w limicie do 91 kilogramów. Potem była długa przerwa spowodowana kontuzją ręki, wciąż przedłużający się powrót między liny i brak jakichkolwiek informacji odnośnie jego dalszej kariery. Majowa walka w Poznaniu w 2017 roku została odwołana, gdyż Główka doznał urazu kolana. Taka była wersja oficjalna, choć wszyscy doskonale wiedzieli, że chodzi o większe sportowe wyzwanie, czyli walkę o poważniejszym ciężarze gatunkowym. Chwilę później wyszło na jaw, że Głowacki wystąpi podczas czerwcowej edycji Polsat Boxing Night, ale tam znowu był komplikacje – Brian Howard miał problemy wizowe i ostatecznie ze Stanów Zjednoczonych do Polski nie przyleciał. W jego miejsce wskoczył Hizni Altunkaya, który mimo znakomitego rekordu, w ringu niewiele pokazał. Żeby być bardziej precyzyjnym – Turek nad morze przyjechał tylko po wypłatę.

W międzyczasie Głowacki miał wiele problemów osobistych. Tu bez szczegółów – małe dziecko, zmiana partnerki, chwilę później sprawy rozwodowe – łatwo nie było. Na polu sportowym Głowacki cały czas nie wiedział, co z nim będzie. Miał walczyć podczas turnieju World Boxing Super Series, ale w turnieju wystąpił Krzysztof Włodarczyk, a w najlepszej ósemce nie było miejsca na dwóch pięściarzy z tego samego państwa. W jego miejsce wskoczył Mike Perez, który wcześniej występował również w kategorii ciężkiej. Główka, który rok wcześniej był mistrzem świata, musiał zadowolić się rolą rezerwowego i walczyć przy połowie hali w Rydze. O samym pojedynku dowiedział się na chwilę przed, cały czas zmagał się z kontuzją ręki. Polak bał się, że między liny w ogóle nie zostanie wpuszczony.

„Tak, kontuzja była dłuższy czas. Poszło na sparingach. Bałem się, że sędzia i lekarz nie dopuszczą mnie do pojedynku. Na szczęście się udało. Już w pierwszej rundzie bardzo ręka mnie bolała. Podłączyłem go, ale nie mogłem go wykończyć, bo ból był nieprawdopodobny. Musiałem odejść, poczekać i dopiero ponowiłem atak i walkę skończyłem.”

Potem była przerwa – dłuższa, choć plan był ambitny, by jak najszybciej po zaleczeniu kontuzji wrócić na ring. Cały czas jednak brakowało informacji, czy w kolejnej rundzie WBSS Polak będzie rezerwowym. Te starcie byłoby o tyle bardziej istotne, gdyż jego potencjalnym rywalem miał być były rywal Diablo, czyli Noel Gevor. Przygotować się jednak pod Niemca było trudno, bo cały czas brakowało podpisów pod kontraktami.

– Znamy styl Gevora, bo walczył z nim Krzysiek Włodarczyk w maju, a przyjmujemy, że to z nim się zmierzę. Trener nawet sparingpartnerów dobiera pod niego, pod jego styl. Sytuacja to trudna, bo nie mamy pewności w 100%, czy to ma na pewno sens – kwitował wyraźnie zrezygnowany Głowacki w połowie grudnia 2017 roku.

Podpisów nie było. W ogóle. WBSS nie odezwało się do Główki kompletnie pomijając go przy układaniu karty walk. Telefon dostał za to Mateusz Masternak, ale… kilka dni przed galą. Zamiast bokserskich gwiazd w Rydze oglądaliśmy pojedynek „puszek soków pomidorowych”, a emocji w stolicy Łotwy aż do walki wieczoru było tyle, co podczas układania pasjansa. Całe wydarzenie na rosyjskich streamach w Warszawie oglądał Głowacki, który szykował się do swojej walki w Nysie.

Właśnie, Nysa. Jeszcze niedawno zwycięstwo z Marco Huckiem w Prudential Center, by chwilę później zabawiać ludzi w mieście, które z boksem kojarzy się mniej więcej tak, jak amerykański nastolatek ze zdrowym trybem życia. Tam, dosyć niespodziewanie, Główka miał gigantyczne problemy, których nie można było przewidzieć. Ukrainiec był Polakowi dobrze znany, wspólnie wielokrotnie sparowali przed swoimi pojedynkami. Do karty walk Radczenko wkoczył jednak last minute, bo poprzedni rywal do Nysy nie dojechał. O mały włos, a pochodzący z Wałcza pięściarz przegrałby po raz pierwszy w karierze przed czasem.

Koniec problemów Główki? Ależ skąd! Sprawa rozwodowa, moment zwątpienia, jak to sam powiedział w wywiadzie w Super Expressie – depresja. Kolejne walki za pasem, dużo zawirowań w promotorskim światku, a Główka myślami gdzieś daleko poza ringiem. Jak przyznaje – to był jego kolejny trudny moment w karierze.

– Poznałem wiele osób, które twierdziły, że nie przeżywały rozwodu. G… prawda, każdy to przeżywa. To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu, nikomu tego nie życzę. Zamiast skupić się na walce, myślałem o tym, co powiem w sądzie. Tragedia. Wpadłem w depresję…[…] Nic mi się nie chciało, nie czułem motywacji do czegokolwiek. Było mi wszystko jedno, także na treningach. Bardzo pomógł mi wtedy trener Łapin, z którym odbyłem poważną męską rozmowę, oraz moja narzeczona Ania, która codziennie mnie wspierała, mówiła, bym wyrzucił to z siebie. Gdybym dusił to w sobie, byłoby już po mojej karierze. A pewnie gdyby nie ona, to tak bym robił – powiedział Głowacki po wejściu na prostą.
Potem było kolejne „wyzwanie”, które Głowacki najchętniej wymazałby ze swojej pamięci. Silgado padł po pierwszym ciosie w rodzinnym Wałczu Główki, który swoją powagą bardziej przypominał dożynki, a nie kartę walk gali bokserskiej z byłym mistrzem świata. Maksim Własow postawił Polakowi opór, ale nie miał zbyt wielu argumentów, by rozprawić się z naładowanym jak karabin maszynowy Głowackim, który pewnie zwyciężył i został tymczasowym mistrzem świata. Dziś dzierży pełnoprawny pas WBO, choć sam doskonale zdaje sobie sprawę, że mistrzostwo lepiej smakuje, gdy rywal kończy walkę na deskach. W innym przypadku zawsze jest jakieś „ale”, które w przypadku ludzi szalenie ambitnych nie pozwala cieszyć się pełnią szczęścia.

W sobotę kolejna walka Krzysztofa Głowackiego, z Mairisem Briedisem. Gdy Polak wszedł na szczyt, grało wszystko jak należy – nie było kontuzji, kolejni rywale ustawiali się w kolejce, w rodzinie wszystko układało się znakomicie. Potem przyszedł kryzys, pierwsza w karierze porażka, operacja, rozwód i problemy z psychiką, o których przez długi czas nie było mowy. Po dzisiejszym zwycięstwie wszystko ma się układać już lepiej, bo Główka będzie posiadaczem dwóch pasów mistrzowskich – WBO i WBC. Wtedy jednak jego droga się nie skończy, Głowacki na laurach na pewno nie spocznie. Kolejne dwa trofea w kolekcji pozwolą mu przybliżyć się do stoczenia rewanżowego boju z Ołeksandrem Usykiem za porażkę sprzed trzech lat. Ta jest obsesją w życiu Polaka i – kto wie – być może nawet ważniejszą sprawą niż pasy mistrzowskie na biodrach. To kwestia honoru i charakteru, który od dawna nie daje Polakowi spokoju. Charakteru, dzięki któremu ta sztuka naprawdę może się udać.

KOMENTARZE