Dlaczego zawodnicy MMA w większości przypadków nie zarabiają milionów? Czemu pięściarze sportowymi samochodami jeżdżą tylko wtedy, gdy sponsor im takie auto wypożyczy?

To temat stary jak świat, coraz większa świadomość środowiska ma wpływ na to, że spostrzeżenia kibiców są zgoła odmienne względem tego, co w głowie przeciętnego Kowalskiego tliło się jeszcze kilka lat temu, gdy ten oglądał poczynania swoich bohaterów przed telewizorem. Kiedyś wyobrażaliśmy sobie, że Tomasz Adamek zarabia miliony, Mateusz Masternak jeździ szybkim Ferrari, Karol Bedorf na pewno musi mieć dom z wielkim ogrodem i basenem, bo przecież walczy dla dużej federacji i wygrywa walkę za walką. Media społecznościowe ten dystans skróciły bezpowrotnie i dziś wszyscy wiedzą, kto jest przy kasie, kto forsą szpanuje, a kto mieszka w kawalerce i na trening dojeżdża Uberem. Liczba lajków pod zdjęciem i followersów pod profilem wskazuje, jak duża jest wartość medialna danej postaci.

To stety/niestety bardzo często pokazuje, kto sukces osiąga.

Zawodnicy w Polsce nie zarabiają potężnych pieniędzy, w zdecydowanej większości są to wypłaty bardzo porównywalne do tych, które zarabiasz ty, drogi czytelniku. Jasne, gaża za walkę jest większa niż dwa, trzy, może nawet sześć miesięcy twojej pracy. Z tym że walki są dwie, czasami trzy w roku, a ty zarabiasz co 30 dni. Wchodzisz pierwszego na konto i – bang – jest. Tam nie zawsze jest. Czasami jest, ale dopiero po wykonanej pracy.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że nie zawsze najlepiej zarabia ten zawodnik, który sportowo jest na najwyższym poziomie. Chyba wszyscy dokładnie wiedzą, że Mariusz Pudzianowski i Popek to ludzie, którzy w KSW zarabiali najwięcej, a na pewno są w ścisłym topie jeżeli chodzi o wypłaty odbierane w KSW. Czy im się to należało? Oczywiście, że tak, ich walki oglądało najwięcej osób. Czy przeciętny wojownik godzi się na takie warunki gry? Albo lekko się temu buntuje, albo już przywyknął do tego, że dobrze sprzedaje się nie tylko to, czym delektują się wytrawni fani sportów walki. Chodzi o medialność, rozpoznawalność, szeroko rozumiany fame i kliki. Te pieprzone wejścia w artykuł na temat danego zawodnika, w którym ten opowiada o tym, jak to w najbliższej walce da z siebie wszystko i postara się wygrać.

Pięć, siedem, dziesięć, dwadzieścia tysięcy złotych – to wypłaty, za które bardzo często walczą zawodnicy w naszym kraju. Niektóre federacje zamiast kasy oferują chłopakom wejściówki, które Ci mogą rozdać sponsorom lub sprzedać kibicom i to jest nagroda za wykonywaną pracę. Łukasz Jurkowski powiedział kiedyś, że bardzo dużo w MMA zarabia w Polsce kilka, może kilkanaście osób. Cała reszta potrafi zawiązać koniec z końcem, ale cały czas jest pod presją ciągłej aktywności. Kontuzja, przerwa, wolne spowodowane narodzinami córki czy budową domu często nie wchodzi w grę. Kurek bardzo szybko zostaje zakręcony, a woda w źródełku wysycha. Fajne życie na przywoitym poziomie w okamgnieniu staje się próbą przetrwania.

Zawodnicy nie lubią dziennikarzy. Nie lubią mediów i – znowu – w zdecydowanej większości z musu prowadzą swoje profile na Facebooku i Instagramie. Mamy kilka federacji MMA w naszym kraju i parę grup promotorskich w boksie. Ile spośród tych zawodników to gwiazdy największego formatu? Która z tych gwiazd narodziła się w ciągu ostatnich – dajmy na to – dwóch lat? Kto poza starą gwardią – Błachowiczem, Materlą, Mamedem, Różalem, Pudzianem i jeszcze kilkoma innymi porusza publikę? Kogo zna pani Jadzia z warzywniaka i z kim pielęgniarka w przychodni pstryka sobie zdjęcie?

Zawodnicy nie chcą brać udziału w wydarzeniach poprzedzających swoje pojedynki. Konferencje prasowe, treningi medialne, udział w programach telewizyjnych czy audycjach radiowych – to zawsze jest problem. Wybranie kogoś, kto ma wsiąść w samochód, przejechać pół Polski, udzielić kilku wywiadów, to często droga przez mękę. „Ja chcę koncentrować się na walce, to dla mnie priorytet, wywiadów mogę udzielać po pojedynku” – słyszałem milion razy. Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że nikt nie chce tych wywiadów po walkach oglądać albo bardzo rzadko tak się dzieje. Organizator po gali też średnio cieszy się, gdy widzi bohatera swojego wydarzenia, bo i niby co to dla niego za wartość? Przed, okej, pomoc w promocji, rozdmuchaniu eventu, nakręcenie sprzedaży biletów i zwiększenie oglądalności. Ale po? To bardziej zajawka dla koneserów, którzy oglądają wszystko. Lubią słuchać podziękowań dla sponsorów i trenerów, bez których sukces nie byłby możliwy.

Tak zwani freak fighterzy, ci, z których zagorzali kibice sportu śmieją się w niebogłosy, wywiadów udzielają zawsze. Ciągnie ich przed kamery, nie zależy im na wyniku sportowym aż tak mocno, by nie dało się ich wyciągnąć z domu. Po prostu – rozumieją współczesny świat. Tracą w oczach trenerów starej daty, którzy nie mają Facebooka i śmieją się z gwiazdorów, którzy pracują nad swoim wizerunkiem w mediach. Zyskują u tych, którzy de facto… są ich płatnikami. Każdego dnia dokładają swoją cegiełkę do wartości takiego zawodnika.

Sportowa wartość to jedno, marketingowa to drugie. Idealnych połączeń, które spinają dwie strefy jest niezwykle mało, aczkolwiek są zawodnicy (Materla, Mańkowski, Mamed, Różalski), którzy potrafią je połączyć. Cała reszta albo przegrywa co chwilę i bawi się w sport, albo przez wyznawane przez siebie wartości, nigdy nie zrobi kroku w przód w budowaniu w mediach swojej marki. Takie osoby zawsze będą marudzić, że zarobione pieniądze wystarczą, ale tylko na przyzwoite życie. Wielkiej fortuny zarobić się nie da, bo prawdziwy sport jest bardzo ciężko sprzedać w dzisiejszych czasach.

A może postawiłbym tezę, że prawdziwy sukces jest dopiero wtedy, gdy idzie z nim w parze popularność, które generuje pieniądze? Gdy tego nie ma, wydźwięk kolejnych zwycięstw jest znikomy, a sukces cieszy, ale tylko bliskich?

KOMENTARZE