„Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz” – tak śpiewał kiedyś Grzegorz Markowski. Była zatem bitwa, pojawiły się również emocje. W kraju położonym nad Wisłą zauważalna jest euforia, mimo że Polacy na igrzyska nie awansowali. Pojechali na turniej po to, by na olimpiadę awansować. Wrócili z niczym. Chyba, że doceniamy możliwość udziału w turnieju interkontynentalnym, czyli kolejnych eliminacjach, w których przyjdzie nam rywalizować, by uzyskać możliwość gry w brazylijskim turnieju. Cała sytuacja przedstawia mi trochę syna, którego mama wysłała do sklepu po masło. Chłopak w sklepie produktu nie dostał, bo go po prostu nie było. Wrócił bez niczego. Mama nie jest na niego zła, bo to przecież nie jego wina, że w sklepie masła nie było. Nie bije mu zatem braw, choć młodzieniec starał się jak tylko mógł. Kobieta znajduje się jednak w tym samym położeniu, co przed kilkunastoma minutami. Wciąż ma ten sam problem. Musi wsiąść w samochód i sama pojechać do marketu, by masło kupić. Wyraźnie nie jest jej to na rękę, ale mus, to mus. Podobnie jak siatkarze. Pojechali po bilety do Rio, a wrócili bez nich. Klasyczny pusty przelot okraszony radością kibiców. Znowu zostaliśmy oszukani. Media wmówiły nam sukces, którego tak naprawdę w ogóle nie ma.

Polski kibic jest bardzo naiwny. Bez urazy. Wystarczy jeden mały sukces, drobniutki, minimalny, by włączyło się nasze klasyczne „Januszowanie”. Jesteśmy głodni sukcesów. Potrzebujemy go jak tlenu. Gdy Krychowiak strzeli bramkę dla Sevillli w Pucharze Króla, to mówi o tym cała Polska. Nikt nie bierze pod uwagę tego, że przeciwnik był słaby, faza turnieju początkowa, a same rozgrywki mało prestiżowe. Sztuczki techniczne Lewego podczas treningu Bayernu obejrzało już 20 miliony Polaków. Są niesamowite, bajeczne, kozackie – po prostu śliczne. Tak naprawdę Robert mógł je ćwiczyć przez cały dzień, a dopiero 436 próba okazała się być udana. W sieci został umieszczony filmik właśnie z nią, co wszyscy przyjęli z wielką dumą. Nie neguję umiejętności Lewego. Sam jestem pod wrażeniem, tego co osiągnął i tego co potrafi. Nie podniecam się jednak tym, co robi na treningu. Nigdy tego nie wykorzysta na boisku, gdyż przeciwnik mu na to nie pozwoli. Nie podniecajmy się zatem czymś banalnym, oczywistym. Nie jarajmy się byle gównem. Kibicujmy, wspierajmy, trzymajmy kciuki. Nie popadajmy w zachwyt nad czymś, co nie ma żadnego znaczenia.

Tak samo sytuacja ma się u siatkarzy. Armia Antigi pojechała do Berlina po to, by uzyskać awans na igrzyska. I co? Do Polski kadra wróciła bez przepustek upoważniających ich do występu na olimpiadzie. Czyli nie osiągnęli celu, który był przed nimi postawiony. Kibic, który całego turnieju nie oglądał i dopiero w poniedziałek włączył komputer, by sprawdzić wynik reprezentacji dostaje jasny przekaz: Polacy na igrzyska nie awansowali. Nie udało się. Byli słabsi, rywale lepsi – jakkolwiek. Wciąż są niepewni udziału w najważniejszej sportowej imprezie na świecie. Przegrali dwa spotkania, zajęli trzecie miejsce i wrócili do domu na tarczy. Właśnie w ten sposób postrzega to racjonalnie myśląca osoba. Takie są fakty. O tym się nie dyskutuje.

Zastanawiam się, co by było gdyby Polacy ostatnie spotkanie, które de facto było spotkaniem o honor, wygrali pewnie 3:0 – z dajmy na to – reprezentacją Austrii. Szybkie trzy sety – godzinka z prysznicem. Wtedy pewnie pojawiłyby się powody do narzekania.

  • „Polacy byli w stanie pokonać tylko siatkarskich średniaków”
  • „Obecna forma reprezentacja pozwoliła tylko na to, by pokonać słabeuszy”
  • „Prawdziwe oblicze kadry zobaczyliśmy w pojedynkach z Francją”
  • „Każdy wygrałby mecz z Austrią”

Niejeden kibic pewnie najchętniej zwolniłby już wtedy trenera Antigę. Zatem pewne 3:0 w meczu kończącym turniej nikogo by nie ucieszyło. Każdy w pamięci miałby tylko te przegrane potyczki z Niemcami i Francją, które marzeń o awansie do Rio nas pozbawiły. Czas przemeblować reprezentację. Obecna jest już wypalona i tylko wstrząs może wskrzesić w niej ochotę i motywację do dalszej walki o igrzyska. Taki osąd padłby ze strony narodu.

Ale tak się nie stało. Polska wygrała z Niemcami rzutem na taśmę. Po pierwszym secie nie wyglądało to najlepiej. Po trzecim wiele osób wyłączyło pewnie telewizor. „Igrzyska bez Polaków” – wielu dziennikarzy tylko czekały z tytułem na publikację. Ale nagle coś drgnęło. Polacy potrafili podnieść się z kolan. Kubiak po raz kolejny był kapitanem z krwi i kości, a Kurek znowu pokazał, że jest jednym z najlepszych siatkarzy na świecie. Mika po raz kolejny zademonstrował swój nieprzeciętny talent, a Łomacz dobrą grą spłacił kredyt zaufania, którego udzielił mu Antiga. Kadra znowu zagrała widowiskowo, pięknie i do bólu skutecznie. Przełamała Niemców i w samej końcówce piątego seta potrafiła skończyć wyraźnie osłabionego rywala. Przypomniała o sobie kibicom, którzy przed laty świętowali jej globalne sukcesy. Zdobyła nasze serca po raz kolejny, co w naszym kraju zostało odebrane z hurraoptymizmem. Znowu wróciła moda na siatkówkę. Przecież to nasz sport narodowy. Wszyscy jesteśmy drużyną narodową. BRAWO MY!

Wciąż jednak nie mamy awansu na igrzyska. Jesteśmy w tym samym punkcie, w którym byliśmy tydzień temu. Jesteśmy niepewni tego czy jako mistrzowie świata do Brazylii polecimy. Możecie mi wmawiać, że naszym sukcesem jest to, że zagramy w turnieju interkontynentalnym w Tokio. Niektórzy nawet powiedzą, że zajęliśmy tak wysokie miejsce w Berlinie, że dzięki temu zdobyliśmy kwalifikację do majowych rozgrywek w Japonii. Czyli udało nam się. Wracamy dumnie z Niemiec, przeświadczeni o tym, że cel został zrealizowany. Kompletna bzdura.

Fakty są takie, że igrzysk jesteśmy bliżej niż byliśmy przed tygodniem. Wciąż jednak na nie kwalifikacji nie uzyskaliśmy. Jedziemy do Tokio i tam zapewne bilety do Brazylii uzyskamy. Trzeba jechać, zagrać, dobrze się zaprezentować, wygrać. Być w najlepszej trójce turnieju (czwarte miejsce jest przewidziane dla najlepszej azjatyckiej drużyny) i zmierzyć się z reprezentacją Francji, Iranu czy Australii. Czyli nie jakiś siatkarskich mocarzy, ale w miarę solidnych drużyn. Dopiero wtedy można świętować. Wiwatować, celebrować i z dumą rozmawiać o sukcesów naszych orłów. Dopóki tak się nie stanie, jesteśmy autorem największej niespodzianki igrzysk w Rio. Na tą chwilę jesteśmy poza turniejem. Złotemu medaliście siatkarskiego mundialu po prostu wypada na olimpiadę pojechać.

PS: Nie dajcie się ogłupiać. Nie podniecajcie się byle czym, bo po prostu nie warto. Gdy Lewy strzelił 5 bramek w Pucharze Niemiec to sam chodziłem dumny jak paw. Ale gdy strzeli 4234 bramek amatorom z Gibraltaru, to nie miałem ochoty oglądać powtórek. Serio, nie ma się z czego cieszyć. Ok, fajnie. Strzelał, wyśrubował kolejny rekord, ale to tylko Gibraltar. Cieszmy się z tego, co ma jakąkolwiek wartość. W innym wypadku wciąż większość naszego społeczeństwa będą stanowić Janusze, którzy kompletnie nie mają pojęcia o sporcie. To oni będą kreować sposób naszego myślenia, generować potrzeby społeczeństwa. Na igrzyska awansujemy – spokojnie. Ja jestem tego pewien. Ale nie twórzmy sukcesu na siłę. Bo w sporcie najważniejsze jest przecież to, co w sieci. Póki co polska sieć jest pusta. Nie ma w niej nic.

 

KOMENTARZE