Puśćmy wodze fantazji, porzućmy logikę. Skupmy się tylko na marzeniach fanów, których wyobraźnia jest nieograniczona. Dlaczego walka Saula Alvareza z Ołeksandrem Usykiem byłaby największym hitem? Czemu od razu po obejrzeniu pojedynku Meksykanina z Calebem Plantem wpadłem na pomysł, że to coś, co ruszyłoby cały bokserski świat?

Jeden rywalizuje w kategorii ciężkiej, drugi w super średniej, choć jest też mistrzem w dywizji półciężkiej. Obaj są na absolutnym szczycie i zachwycają publikę swoimi popisami w ringu. Czy jest szansa na to, aby Canelo zmierzył się z Usykiem? Jestem realistą – niewielkie. Z drugiej jednak strony sport to biznes, a pięściarze to ludzie, którzy kochają duże pieniądze. Takie z pewnością zostałyby wygenerowane dzięki pojedynkowi dwóch najlepszych moim zdaniem bokserów bez podziału na kategorie wagowe. Alvarez jest światową jedynką i człowiekiem, który sięgnął gwiazd unifikując wszystkie pasy w stosunkowo nowej dla siebie kategorii półśredniej. Usyk tej sztuki już dokonał jakiś czas temu i jest o krok od tego, aby i w królewskiej dywizji mieć w swoim posiadaniu cztery trofea. Czy to pomysł szalony, aby rywalizujący w najcięższej z kategorii Ukrainiec ciął mocno wagę i schodził poniżej 90 kilogramów? Tak, ale w tym szaleństwie może być metoda. Życie jest zbyt krótkie, by nie organizować walk, które zainteresują wszystkich kibiców sportu na tej planecie.

Usyk to mały ciężki i nie jakoś bardzo duży junior ciężki. Limit wagi cruiser nigdy nie stanowił dla niego problemu, więc strzelam, że zejście poniżej 90 kilogramów byłoby dla niego możliwe. Jego styl boksowania – brak mocnego, nokautującego ciosu i duża ruchliwość pomiędzy linami powodują, że Ukrainiec nie byłby dla Canelo mordercą, który wywraca go z butów pojedynczymi ciosami. Strzelam, że z tak mocno bijącymi pięściarzami Alvarez miał już okazję stać w ringu.

Usyk jest na świecie coraz bardziej popularny, ale żeby doprowadzić do hitowej walki z Canelo musiałby jeszcze podnieść wartość swojego nazwiska. Obowiązkowo musi wygrać ponownie z Joshuą i rozprawić się z Furym. Zostać mistrzem wszystkich czterech federacji w kategorii ciężkiej.

Canelo jest sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Wygrywa z wszystkimi pięściarzami na swoich zasadach i budzi zainteresowanie fanów w nawet najbardziej oddalnym zakątku na kuli ziemskiej. Pewnie za moment Meksykanin będzie chciał podbić kategorię półciężką i tam również rozdawać karty. We wszystkich dotychczasowych startach pokazał bowiem, że jest absolutnym numerem jeden i podażają za nim tłumy. Bez znaczenia jest to, w jakiej walczy kategorii, z kim i o co rywalizuje. Sam jest magnesem, który ściąga ludzi na trybuny i przed telewizor.

Canelo będzie szedł do góry, bo nawet do limitu 76 kilogramów musi sporo zbijać. Skoro walczył już w półciężkiej, to może poszedłby o krok dalej, zbudował masę mięśniową i dał się namówić na – nie wiem – limit 86 kilogramów? Czy taki kompromis byłby możliwy i realny? Czy obaj panowie byliby w stanie wyjść z wagowego komfortu, by zrobić walkę, które z rankingowego punktu widzenia nie ma żadnego sensu?

Nie o pas. O wielką kasę i z uśmiechem na ustach. Po to, by świat zastanawiał się przez kilka miesięcy, który z tych pięściarzy jest lepszy, czyli jest najlepszym z najlepszych. Na wielkim stadionie w Meksyku bądź w Stanach Zjednoczonych i w systemie PPV, które rozbiłoby bank. Czy jest coś złego w tym, aby marzyć o takim pojedynku?

Nie zawsze najgłośniejszym pojedynkiem jest ten, którego stawką są pasy mistrzowskie. W sporcie chodzi również o emocje i niepewność. Tu jedno i drugie jest zagwarantowane.

Marzenia nic nie kosztują, fanem science fiction nie jestem, ale w tej sytuacji myślę, że to jest do zrobienia. Gdyby to było MMA, to już dawno ktoś wpadłby na taki pomysł, który z mojej perspektywy wydaje się być biznesowym strzałem w dziesiątkę. A kibice, no cóż, mieliby okazję oglądać jedną z najciekawszych walk w historii zawodowego boksu. A to zawsze pretekst do tego, aby się nad tym pomysłem poważnie zastanowić.

KOMENTARZE