Dla osoby, która choć trochę interesuje się boksem zawodowym, wyglądało to od samego początku jak kiepski żart. Za co? Jakim cudem Szpilka dostał walkę o mistrza świata wagi ciężkiej? Za ten wygrany sparing z Tomkiem Adamkiem? Czy może przegrany pojedynek z Bryantem Jenningsem przed dwoma laty? Doczekaliśmy czasów, w których o najwyższe laury w boksie zawodowym przyszło walczyć komuś, kto nie stoczył w życiu żadnego poważnego pojedynku. Inaczej: żadnego poważnego pojedynku w życiu nie wygrał. Nie mam pewności czy wpisując w google hasło „Artur Szpilka” nie wyskoczy mi na pierwszym miejscu jego facebook’owy fanpage.
Naiwny powie „zasłużył”. Ja użyję określenia „wykrzyczał sobie”. Pamiętacie Derecka Chisorę? Tak, tak to ten czarnoskóry pięściarz, który zasłynął głównie z tego, że był łobuzem. Prowokował Kliczko, opluł go nawet podczas klasycznego „face to face” tuż przed walką. Zbyt wiele kunsztu bokserskiego nie miał, ale był w pewnym czasie niezwykle cenioną postacią w świecie sportu. Efektem tych pyskówek były kolejne walki, w tym ta z Davidem Hayem. Pamiętacie ten pojedynek? Słynne ważenie i pierwsze spotkanie obu zawodników z oddzielającą ich metalową kratą. To skutek bójki po konferencji prasowej Chisory po walce z Witalijem, na którą wtargnął Haye i wykrzyczał sobie ten pojedynek. Doszło do awantury, bijatyki i media miały potem długimi tygodniami o czym pisać. Gdy kilka miesięcy później stadion West Hamu zapełnił się do ostatniego miejsca, cały świat wstrzymał oddech. Wojna! Będzie się działo. Już dawno świat boksu nie widział takiej nienawiści w ringu. Właśnie takie pojedynki sprzedają się najlepiej. Gdzie jest dużo agresji i ciętych wrzutek na oponenta. Gdyby nie to, boks stałby się sportem dla grzecznych chłopców. A królewska dywizja robi wszystko, by występowali w niej uliczni wojownicy. Ktoś w ogóle pamięta walkę Chisory z Hayem? Były mistrz świata wygrał przez nokaut. Po walce pięściarze utonęli w objęciach i już w szatni dokonali sprawiedliwego podziału kasy. Ogromnej kasy. Kontrowersji i dyskusji na temat walki było co nie miara, ale tak naprawdę – kogo to teraz obchodzi?
Mam wrażenie, że nie inaczej jest obecnie ze Szpilką. Waga ciężka przeżywa wyraźny kryzys. Po porażce Władimira Kliczko z Tysonem Furym panuje bezkrólewie. Mamy do czynienia z sytuacją, której od wielu lat nie byliśmy świadkami. W zwartym peletonie brakuje lidera. Kogoś, kto będzie miał na tyle odwagi, by wyjść na czoło i przyspieszyć. To szansa dla słabszych, których wyjście na czoło będzie zaskoczeniem. Dla teoretycznie lepszych zagrożenie, że ktoś może im odebrać pozycję tymczasowego lidera.
Krzyczał, krzyczał i w końcu sobie wykrzyczał. Szpila najpierw gada, później myśli. Tym razem pomyśleć nie zdążył i stało się. Dostał walkę o pas. Po co? Tak naprawdę nie wiem, bo jest przecież bardzo młodym zawodnikiem. Za młodym by rywalizować o najwyższe cele. Wiem, że Mike Tyson zdobywał tytuł HW gdy był nastolatkiem. To jest wyjątek. Ewenement, którego już nikt może nie powtórzyć. Więc Artur potrenował miesiąc, wziął udział w trzech spotkaniach z kibicami, całość bardzo dokładnie relacjonował na facebooku i pojechał 3 dni przed walką do Nowego Jorku, by zostać pierwszym w historii polskim mistrzem świata wagi ciężkiej. Pełna profeska. Nie ma co.
Nie szkoda mi Szpilki. Oczywiście, że wstałem, oglądałem i kibicowałem Arturowi. Trzymałem kciuki, serio. Gdy jednak teraz, już po wszystkim, na chłodno spojrzymy na to wszystko, to dochodzimy do wniosku, że to nie mogło się udać. Szpilka nie miał szans zostać nowym królem wagi ciężkiej. Wstając kilkanaście razy w życiu nocą na Gołotę czy Adamka patrzyłem na gladiatorów, wielkich mistrzów, którym mimo wszystko nie udało się. Mimo mozolnej pracy, wymagających rywali i naprawdę dobrych walk byli za słabi na to, by zdobyć pas. Niesprawiedliwe byłoby, gdyby zdobył go teraz Artur. Chłopak, który nic w boksie nie wygrał. Z nikim nie walczył. Którego moim zdaniem w tym pięściarsko człapiącym peletonie po prostu nie ma.